Mistrz słowa, puent, ironii i metamorfozy

polski teatr już nigdy nie będzie taki sam

W ubiegłe upalne lato odszedł Józef Szajna, później Jan Machulski. Teraz - Zbigniew Zapasiewicz. Jeden z ostatnich, "co tak poloneza wodził" w życiu artystycznym. Mistrz słowa, puent, ironii i metamorfozy. Jeden z tych, bez których polski teatr już nigdy nie będzie taki sam. Wraz z nim odeszła cała aktorska epoka. Zagrał w prawie stu filmach, a role teatralne trudno policzyć.

- Przez całe życie starałem się być w każdej roli inny. Po moim Księdzu Marku w Teatrze Dramatycznym pisano, że powinienem grać tylko księży. Jak zagrałem proletariusza w "Pieszo" w reżyserii Jarockiego, pisano, że powinienem grać wyłącznie takie role. Zagrałem w filmie dwa razy jakichś naukowców i przylgnęła do mnie ksywa "docent". Zawsze starano się mnie wepchnąć w jedną szufladę, a ja im uciekałem. I teraz uciekam. Dlatego nie jestem aktorem modnym. Z wyboru - mówił w jednym z wywiadów. 

Miałam zaszczyt kilkakrotnie spotykać się ze Zbigniewem Zapasiewiczem. Przed pierwszym spotkaniem uprzedzano mnie: zimny, niedostępny, bywa złośliwy. Nic takiego nie doznałam. Przeciwnie: rozmowa była rzeczowa, mój gość okazał się gentlemanem z poczuciem humoru, ironią i błyskotliwą inteligencją. A po raz pierwszy spotkaliśmy się po premierze filmu Krzysztofa Zanussiego "Persona non grata" - ze wspaniałą rolą Zapasiewicza, grającego Wiktora, ambasadora Polski w Urugwaju. 

Rozmawialiśmy o filmie, życiu, był w świetnym nastroju z refleksyjną nutą w głosie. To wtedy usłyszałam: - Mój Wiktor mówi, że stara się trzymać zasad, które nie pozwalają mu korumpować się moralnie. Ja też staram się trzymać zasad, bo bez nich nie można utrzymać podstawowych życiowych azymutów. Jedną z nich jest regulowanie życia według tego, co nakazuje mi teatr. To jest dziś niemodne, anachroniczne, ale tak zostałem wychowany. Poświęcając się teatrowi trzeba to robić z pełną odpowiedzialnością. Tak więc reguluję życie według rytmu działalności teatru, który nie jest dla mnie jednym z miejsc pracy, ale miejscem podstawowym. Cała reszta jest dodatkiem. 

Beckett, Herbert to bohaterowie spektakli Zapasiewicza, z którymi ostatnio przyjeżdżał do Krakowa. Wówczas też widywaliśmy się. Podczas jednego z tych spotkań widziałam go w czasie próby w krakowskim radiu: perfekcyjny, opanowany, wydający reżyserskie dyspozycje głosem łagodnym, aczkolwiek nieznoszącym sprzeciwu. I ten jego uroczy uśmiech, którym zapewne urzekał wielu rozmówców. Opowiadał mi o kolejnych planach. Jeszcze kilka dni temu występował na deskach Teatru Wybrzeże w spektaklu "Żar" z warszawskiego "Narodowego", gdzie obok Danuty Szaflarskiej i Ignacego Gogolewskiego stworzył genialną kreację. Był w doskonałej formie. Miał zagrać Eugeniusza w "Tangu" reżyserowanym przez Jerzego Jarockiego. Ostatnio widziałam się ze Zbigniewem Zapasiewiczem pół roku temu podczas promocji mojej książki o Ignacym Gogolewskim, który mówił o swym koledze: - Hm, Zbyszek... Wielki, wielki aktor z rodu Kreczmarów. Byłam zaszczycona, że przyszedł do Teatru Narodowego na to spotkanie. Umawialiśmy się na długą, jubileuszową rozmowę. W notesie zapisałam pod lipcową datą: "Dzwonić do Zapasa". 13 września skończyłby 75 lat.

Jolanta Ciosek
Dziennik Polski
17 lipca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia