Mit zdemolowany

"Casablanca" - reż. Michał Siegoczyński -Teatr Powszechny w Warszawie

Michał Siegoczyński, zafascynowany, co podkreśla, filmem Michaela Curtiza "Casablanca", przygotował w warszawskim Teatrze Powszechnym spektakl inspirowany tym kultowym obrazem. Sięganie do tradycji, by poddać ją zabiegom innowacyjnym postulował już Eliot. Nic w tym złego, ale działanie takie służyć miało jakiejś wyższej idei. Tej niestety w "Casablance" Siegoczyńskiego zabrakło

Co gorsza, mam nieodparte wrażenie, że magiczny tytuł "Casablanca", który znają wszyscy miłośnicy kina, stał się dla reżysera i autora scenariusza jednocześnie, czymś w rodzaju protezy, która ma ułatwić życie niezbyt udanej sztuce. Taki romans z klasyką kina wyraźnie reżyserowi odpowiada. Trzy lata temu przygotował spektakl "HollyDay", inspirowany "Śniadaniem u Tiffany\'ego". Także niestety przegadany, z bezbarwnymi rolami i słabym tekstem.

Niezrażony, kontynuuje jednak Siegoczyński przygodę z kinowymi hitami. Tym razem postanowił "zdekonstruować i zdemolować" filmowy mit czyli "Casablancę". I ten cel właściwie osiągnął.

Trzy godziny spektaklu dłużą się w nieskończoność, choć sześcioro aktorów na scenie stara się z różnym skutkiem, by było: śmiesznie, ironicznie, głęboko, refleksyjnie, przerażająco. Ale nie jest. Jest banalnie, bo przede wszystkim wiele do życzenia pozostawia tekst sztuki. Jest niby ironicznie, niby refleksyjnie i niby odkrywczo.

Siegoczyński odchodzi od filmowego oryginału, co akurat problemem nie jest. Losy postaci podążają nieco innymi drogami niż w filmie Curtiza. W rolę Ilsy w spektaklu wcielają się: Eliza Borowska, Aleksandra Bożek i Karina Seweryn, tworząc odpowiednio postać kobiety pełnej ciepła, feministki i pustej wewnętrznie lalki. Ricka gra Krzysztof Franieczek, zaś postać Laszla kreuje Grzegorz Falkowski.

Na tle ascetycznej scenografii, z wykorzystaniem projekcji multimedialnych i muzyki na żywo, snuje się opowieść o tym, że prawdziwej miłości nie ma, wojna jest zła, jej ofiarą padają głownie kobiety, podczas gdy mężczyźni tak naprawdę ekscytują się nią niczym mali chłopcy. Jest tu jeszcze o feminizmie, wojnie płci, pustce popkultury. Tylko, że to wszystko już było i jeśli już koniecznie chce się do tych motywów wracać, by po raz kolejny powtórzyć widzowi, że wojna nie wygląda tak jak w filmie Curtiza (o czym zresztą dużo wcześniej mówił Umberto Eco, nazywając Casablancę "popkulturowym mitem"), a kobiety "od zawsze" były traktowane instrumentalnie, to trzeba znaleźć jakieś nowe środki wyrazu. 25-minutowa scena aktów seksualnych "wszystkich ze wszystkimi", którą muszą obejrzeć widzowie, którzy po przerwie jednak wrócą na widownię, może do tego nie wystarczyć. Nie specjalnie przemawiają do mnie "żarty" w stylu "To twój szczęśliwy numerek" (kamera najeżdża na przedramię z wytatuowanym numerem); nadzy aktorzy zdążyli już zgorszyć stolicę w TR Warszawa jakieś 20 lat temu, a "tnąca się" Ilza Kariny Seweryn zamiast współczucia budzi niesmak.

Nawet jeśli u podstaw tego spektaklu miał leżeć jakiś głębszy sens, to realizacja zawiodła. Współczuję z całego serca aktorkom, które muszą zmagać się z bliżej nieokreśloną wizją reżysera, starając się nadać jakieś kształty "ich" Ilzie. Tu wspomnieć należy zwłaszcza Aleksandrę Bożek. Na role męskie spuszczę zasłonę milczenia, bo "i śmieszno, i straszno", i jeszcze sztucznie i "plastikowo".

Ten spektakl, to zawód dla mnie tym większy, że dla mnie Michał Siegoczyński jest wciąż reżyserem świetnego monodramu Remigiusza Grzeli "Uwaga - złe psy!" ze świetną kreacją Małgorzaty Rożniatowskiej w roli szalonej żony Jerzego Szaniawskiego w Teatrze Wytwórnia. Może uda się jeszcze tak pełnokrwisty spektakl przygotować, bo tym razem lepiej raczej wypożyczyć DVD z filmową wersją "Casablanki". Przynajmniej wiadomo, że czeka na nas romansidło z propagandowym morałem.

Lidia Raś
Polska The Times
17 maja 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia