Mocniej, mocniej, mocniej...

"Ostatnie tango w Paryżu" - reż. Jacek Bała - Teatr Śląski w Katowicach

Tango i Paryż są aktorami z pierwszego planu w spektaklu Bały. W efekcie, to scenografka Karolina Mazur i kompozytor Sambor Dudziński adaptują i reżyserują „Ostatnie Tango..." Alley'a. Bo to szkielet mostu kolejowego, w takt hipnotycznego saksofonu, spaja scenę i widza w pierwszym i, jak się okaże, żelaznym uścisku przedstawienia. To właśnie z łona stali i dźwięku wyłaniają się – i powracają doń – Jesionowska i Przybył. Żywe filary mostu? Zbiegłe kreski taktowe? A może raczej kontrapunktowy buldożer?

I tu ujawnia się Jacek Bała – jako nieustraszony dekonstruktor „Tanga..." Bertolucciego i Alley'a, odzierając swój spektakl z filmowych niuansów i  książkowych subtelności – z konsekwencją i konsekwencjami. Jesteśmy przecież w teatrze. A to pociąga za sobą ryzyko. Jacek Bała wie, że do teatru nie wchodzi się bezkarnie i że – słowami z „Tanga..." – „dużo łatwiej kochać coś..., co zbyt bezpośrednio nas nie dotyka, co zachowuje pewien dystans, jak kamera" czy druk. Bała świadomie wystawia się na teatralne ryzyko. I z brawurą, właściwą młodym zapaleńcom, (de)konstruuje swój teatr.

Najjaskrawiej manifestuje to w spektaklowej Jeanne. Natalia Jesionowska jest od początku karykaturą swojego pierwowzoru – panną młodą w białym muślinie i czarnej bieliźnie, z bronią w ręku. Bezpardonowość, infantylizm i chłód bijący od jej postaci nie budzą najmniejszych skojarzeń z nieuleczalnym romantyzmem, spontanicznością i erotyzmem Marii Schneider w tej roli. W przypadku Przybyła demontaż dramatis persona zachodzi stopniowo, na oczach widza. Początkowo jest nie mniej tajemniczy niż Brando u Bertolucciego. W pierwszych scenach na stacji, w hotelowym pokoju z trupem żony i jej matką (świetna rola Marii Stokowskiej) czy w kamienicy z Jeanne, Przybył to za każdym razem inny Paul, z upływem spektaklu – jednak coraz bardziej znajomy, przewidywalny i... pospolity. Jak na życzenie filmowego pierwowzoru, Bała ukrywa nie tylko jego imię, ale posuwa się dalej i pozbawia go osobowości.

W konsekwencji, kikuty postaci bez tożsamości depolaryzują bieguny filmowego i książkowego „Tanga...": przypadek – przeznaczenie. Bała znosi tę dychotomię. Przypadek w jego spektaklu przechodzi w nieuchronną kolej rzeczy. Nikogo już nie dziwi niewytłumaczalna, przecież, cykliczność zderzeń, w centrum i na peryferiach paryskiej megalopolis, dwojga ciał – złapanych (przez Mazur i Dudzińskiego) w pułapkę stalowej konstrukcji i hipnotycznego saksofonu, i puszczonych (przez Bałę) w ruch jak rozpędzony pociąg. Tyle, że bez szans na zatrzymanie czy wykolejenie, pomimo rosnącej prędkości i skali dźwięku...

Podczas gdy w czołówce swojego „Tanga..." Bertolucci pokazuje zapaśników Bacona, walczących bardziej „z" niż „w"  hermetycznych (dźwiękoszczelnych?) kwadratach, w spektaklu Bały słychać niepohamowany „Krzyk" z płótna Muncha. Tyle, że w stylu pop: „Mocniej, mocniej, mocniej", jak w hicie Piaska. Właściwie wszystko – poza miłością – może być pop, jak twierdzi (i potwierdza) Jeanne Jesionowskiej. Dlatego w „Tangu..." Bały nie ma tanga – improwizacji, bliskości i partnerów. Nie miłość, ale jej śmierć w Paryżu, nie tango argentyńskie ale popowe danse macabre funduje nam Jacek Bała. Bezkompromisowo i ryzykownie. Ale czy nie do odważnych teatr należy?

Monika Gorzelak
Dziennk Teatralny Katowice
1 stycznia 2013
Portrety
Jacek Bała

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia