Modelowy samiec z talentem

sylwetka Janusza Głowackiego

To nie będzie łatwy tekst. Wie pani, o aniołach pisze się kiepsko - ostrzega prezes wydawnictwa Iskry Wiesław Uchański. - Ja mogę mówić spokojnie, bo nie jestem jego wydawcą, nie mam do niego interesów - zaznacza, po czym rozpływa się w szczerych zachwytach. A za nim inni. Agnieszka Glińska, reżyserka teatralna: - Janusz jest legendą - co tu dużo gadać. Jerzy Iwaszkiewicz, felietonista i dziennikarz motoryzacyjny: - Normalnie człowiek żyjący pod taką presją chodzi w Polsce nadęty i patrzy, gdzie tu sobie postawić pomnik. A on dalej chodzi w rozpiętej koszuli i sprawia wrażenie, że nic go nie obchodzi.

Kazimierz Kutz, reżyser i senator: - To modelowy samiec, tylko w najlepszym guście, z dobrej firmy, nawet - powiedziałbym - luksusowej. Rzadko natura daje taki produkt i jeszcze łączy go z talentem. Nie mogą sobie przypomnieć nikogo, kto otwarcie mówiłby o nim źle. Oczywiście to jest Polska, więc za plecami, szeptem, owszem, ludzie mówią różnie.

Autor marzenie

Głowacki miał już niemal 45 lat, kiedy postanowił podbić Broadway.

Stan wojenny zastaje go - znanego w Polsce pisarza, felietonistę, autora scenariusza do "Polowania na muchy" Wajdy i współautora "Rejsu" Piwowskiego - w Londynie. Jego "Kopciucha" wystawia Danny Boyle (który później nakręci i "Trainspotting", i "Slumdoga").

Waha się: wracać, nie wracać. Wyjeżdża do Stanów. Jerzy Kisielewski, syn Stefana, nie może sobie przypomnieć, kto z uznaniem cedził: - Głowacki to trafił! Uczy w college\'u dla panien z dobrych domów i ten college jest 50 minut drogi od stoku narciarskiego.

Co prawda college nie jest tylko dla panien, a do stoku narciarskiego jedzie się nieco ponad godzinę, ale i tak mało kto wtedy przypuszcza, że Głowacki zajdzie dalej.

W 46. roku jego życia w "Kopciuchu" na Manhattanie wystąpił Christopher Walken. Trzy lata później, w 1987 r., na premierę "Polowania na karaluchy" (z Dianne Wiest, zdobywczynią Oscara za "Hannah i jej siostry") przyszli m.in. Woody Allen, Arthur Miller i Susan Sontag. Zachwycali się recenzenci "New York Timesa". Sztukę wystawiło ponad 50 teatrów w Stanach. Magazyn "Time" uznał "Antygonę w Nowym Jorku" za szósty najlepszy dramat świata w 1993 r. Ile i jakich nagród dostał, nawet sam autor nie pamięta.

Dorota Nowak, wydawca ze Świata Książki, mówi, że Głowacki to autor marzenie: - Rewelacyjnie się sprzedaje. "Z głowy" - ok. 150 tys. egzemplarzy, "Good night, Dżerzi" o Jerzym Kosińskim - w okolicach 120 tys. Wznowienia - zawsze powyżej 30 tys.

Po tak entuzjastycznych recenzjach przed spotkaniem z Głowackim zbroję się w dodatkowe tony sceptycyzmu. Przygotowuję pytania trudne, życiowe. Liczę się z tym, że pisarz wyrzuci mnie z krzykiem z eleganckiej secesyjnej scenerii baru warszawskiego hotelu Bristol. Znajomi dziennikarze uprzedzali, że potrafi być nieprzyjemny.

I ku własnemu zdumieniu daję się oczarować. Pocieszam się, że nie ja pierwsza.

Taki do zjedzenia

Uchański: - Poznałem go na wrocławskiej premierze "Rejsu", to był koniec lat 60. Stał z Markiem Piwowskim - dwóch szpanerków w skórzanych kurtkach. Trochę na nas, prowincjuszach, robiło to wrażenie. Na dziewczynach to już zupełnie.

Agnieszka Glińska: - Uwielbiam z nim rozmawiać. Uwodzi takim smutkiem i jednocześnie ironią. Jak się z nim spotykałam w sprawie "Czwartej siostry", którą miałam reżyserować, tuż po jego powrocie do Warszawy pod koniec lat 90., miałam poczucie, że on błąka się po jakiejś rzeczywistości, która w ogóle nie jest jego. Tak mi go szkoda było.

Mikołaj Lizut (Głowacki jest opiekunem jego powstającego scenariusza): - Kobiety chcą się nim zaopiekować - mówi z serdeczną zawiścią. I dodaje: - Jest uroczy. Taki do zjedzenia.

Tajemnica może leżeć w uśmiechu. Głowacki, zamiast tak po amerykańsku, szeroko, z odsłonięciem dziąseł i zębów, uśmiecha się wąsko, usta zaciska, tworząc dziubek. Pisarz

Jerzy Andrzejewski nazywał to uśmiechem Giocondy, ale ten półuśmiech Głowackiego jest bardziej ciepły, skondensowany, jakby z całych sił go powstrzymywał.

Kisielewski: - Są mężczyźni, którzy mają wdzięk. Po prostu - stwierdza, ale zaraz to tłumaczenie wydaje mu się zbyt płytkie. - Ma ciekawą melodię mówienia. To nie jest typowa melodia zdania - są w niej wahania, wątpliwość. Mówi mało, ale smacznie. Minimum słów, maksimum emocji.

Glińska: - Przyjemność obcowania z nim to przyjemność ciągłego rozwiązywania rebusów intelektualnych. To sposób bycia ludzi, których jest coraz mniej.

Playboy z reputacją

- Ostatnio zmieniał bardziej starą alfę romeo na bardziej nową alfę romeo - opowiada Iwaszkiewicz. -1 dzwonią do mnie, że tam jest druga osoba w dowodzie rejestracyjnym, jego partnerka życiowa Olena Leonenko. Pytam go: "Po co tyją do tego dowodu pakujesz, przecież ona nie ma nawet prawa jazdy i nie będzie tego samochodu prowadziła?". "Nie mogę dużo Olenie dać, ale chciałbym jej dać chociaż pół używanej alfy romeo".

Poznali się w 1998 r., kiedy Leonenko, aktorka i pieśniarka, komponowała muzykę do "Czwartej siostry". Zrobili razem kilka przedstawień, coraz częściej się spotykali, aż doszli do wniosku, że nie może być inaczej.

Leonenko: - Dla playboya, który ma odpowiednią reputację, to jest kompromitacja.

Wizerunek playboya i bon vivanta Głowacki pielęgnował osobiście. Tym bardziej że narratorów jego powieści czytelnicy chętnie utożsamiają z autorem. W książce "Z głowy" (gdzie są przecież wątki autobiograficzne) najpierw chce zostać aktorem - żeby skutecznie podrywać dziewczyny, potem - z tego samego powodu - pisarzem.

"Młode czytelniczki poinformowane, że jestem cynikiem, zrozumiały, że nie będę chciał ich skrzywdzić, to znaczy żenić się albo zaprzyjaźniać, a jedynie iść z nimi do łóżka, i zaczęły się masowo do mnie garnąć" - relacjonuje pierwsze sukcesy literackie. Albo: "Do mojej tłumaczki przyjechał mąż, który okazując typowo brytyjski egoizm i brak wrażliwości na los Polaka, zabronił mi jej ze mną sypiać".

Na ten wizerunek zapracował jeszcze przed wyjazdem do Stanów. Pijąc nie tylko w SPATiF-ie, nie tylko wódkę, nie tylko z Piwowskim, Himilsbachem, Maklakiewiczem, Słonimskim, Berezą czy Turowiczem.

Uchański: - To jeden z ostatnich z tego pokolenia, które bawiło się bardzo wesoło, ale jednocześnie nie skończyło na samej zabawie.

Sam Głowacki: - Marnowanie zdrowia i talentu należało do szyku.

Młodszemu o 35 lat Lizutowi po premierze "Kopciucha" w Teatrze Małym w Warszawie (2002 r.) powiedział: - Wiesz co, zaryzykuję i zabiorę cię na bankiet.

Lizut poznał wtedy Polańskiego, Skolimowskiego, Morgensterna. A rozmowa dotyczyła sztuki, literatury i polityki, zanim Polański zauważył: - Ty tu jesteś najmłodszy - zwrócił się do Lizuta. - Pewnie wiesz, gdzie w Warszawie można kupić marihuanę.

Na bankietach Głowacki potrafi spuentować gorzko i śmiesznie. Nigdy nie wiadomo, czy mówi poważnie. Złośliwości przekazuje w tak wysublimowany sposób, że obgadany właściwie powinien jeszcze podziękować. Glińska, szczególnie podczas pracy nad "Czwartą siostrą", czasem po dziurki w nosie miała tej - świetnej skądinąd - ironii.

- Okpi z klasą, ale do spodu.

Lizut: - Potrafi krew wypić i nie zostawić dziurek.

Bywa jednak coraz mniej chętnie. Źle się czuje wśród salonowych: "Co słychać?", "Wszystko dobrze". - Jak człowiek się starzeje, to mniej może pić - Głowacki kwituje prosto.

Ludzie, czyli tematy

Wieku Głowackiego (73 lata) nie należy traktować dosłownie. - Widzę Janusza jako wystarczająco młodego, nadwrażliwego, czujnego człowieka, który ciągle zadaje pytania - mówi Olena Leonenko.

Bez niej - mówi Głowacki - nie wie, czy by tak napisał Maszę w "Good night, Dżerzi". - Olena jest dla mnie szalenie ważna - podkreśla.

Leonenko to wie, ale wie też coś innego: - Jest kompletnie oddany literaturze. Jest przez nią opętany. Obiecał, że kiedy skończy "Good night, Dżerzi", weźmie trzy miesiące wolnego. Ale wziął "Wałęsę". Po nim weźmie dwa kolejne projekty.

Kiedy akurat on nie pisze, a ona nie gra, mają dzień tylko dla siebie. Wtedy rozmawiają. O filozofii, religiach, Czechowie, gdzie kupić lodówkę i że pralka się psuje. Ostatnio rozmawiają o boginiach prasłowiańskich. Głowacki robi notatki. To przecież nie praca, to przyjemność.

Leonenko: - Nas, ludzi, postrzega jako tematy do następnych powieści.

Andrzej Wajda właśnie skończył pierwszą turę zdjęć do "Wałęsy" według jego scenariusza. - Wałęsa mnie straszliwie wyczerpał - przyznaje pisarz. - To była najtrudniejsza rzecz, jaką pisałem.

Nie ma się co dziwić. Presja jest potężna. Nie tylko w kraju. - To film, o który świat się wręcz upomina - mówi Iza Kiszka, kierownik działu współpracy międzynarodowej Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej. Świat dzwonił i przed festiwalem w Cannes (dziennikarze "Hollywood Reporter", "Variety", "Screen"), i po (światowi agenci sprzedaży). Świat zauważył, że Wałęsa ma twarz aktora docenionego w najnowszym filmie Agnieszki Holland "W ciemności" - Roberta Więckiewicza.

Głowackiemu zależy, żeby scenariusz był zrozumiały za granicą. Żeby pokazać Lecha Wałęsę bez patosu, bo patos w historię obalenia komunizmu jest i tak wpisany. Sam Głowacki miał łzy w oczach, kiedy w 1980 r. strajkujący w stoczni robotnicy śpiewali hymn. - Wydaje mi się, że ja go dość dobrze czuję - mówi o Wałęsie.

Kazimierz Kutz diagnozuje śmielej: - Z dużej odległości są do siebie podobni. Są niekonwencjonalni, są paradoksalni, są niezwykli w nazywaniu rzeczywistości. U Głowy to się bierze z talentu, inteligencji. A Wałęsa sam w sobie jest paradoksem. Ważne, czy Wajda się odnajdzie w tej niszy, w której Głowa i Wałęsa lubią hulać.

Do scenariusza właśnie dopisuje trzy sceny. - Jedna scena to jedna strona, półtorej, a ja mam już 10 stron i nawet nie wiem, czy jedno zdanie z tego zostanie. Piszę, piszę, piszę i wyrzucam.

Żywi się rozpaczą

Pisze codziennie od godz. 8 do 12. Jak był młodszy - od 7 do 13. Nie ma znaczenia dzień tygodnia ani to, czy jest święto. - Jak wstaję, to piję kawę i bym coś popisał. Jak nie pracuję, to się nudzę.

Pisze ręcznie, długopisem. Jak mu lepiej idzie, mocniej przyciska, jak gorzej - gniecie kartkę i wyrzuca. Najlepsze zdania, słowa wycina i skleja taśmą. Dyktuje całość.

W domu ważne są spokój i cisza. Tym bardziej że pisarz ma kłopoty ze snem. - Budzę się o 3, wpół do 4, wracają problemy z dnia i wszystko atakuje. Diabli wiedzą, co z tym zrobić. I albo biorę kolejny proszek, albo piję kawę.

Bezsenność męczy go od zawsze. Z bezsennością - depresja. A z nią - pesymizm.

Kutz: - Być artystą to jest rodzaj kalectwa. Wydawałoby się, że Głowa ma wszystko: talent, urodę, powodzenie, a jednak jest smutny. On się urodził w rodzinie inteligentów warszawskich i poczuł się oszukany w tym świecie tak okropnym, z II wojną światową, XX wiekiem.

Głowacki uzbraja się w cynizm, pokazuje dystans do siebie i świata, ale wbrew tym pozorom jest bardzo czuły na krytykę.

Kutz: - W środku Głowa jest niewinną dziewczyną - onieśmielony, nieśmiały, bez agresji Raczej się załamie, przemilczy, będzie niezadowolony, niż otwarcie powie, że coś mu się nie podoba.

Leonenko: - Generalnie lubi nie lubić. Żywi się rozpaczą.

Tego nauczył córkę Zuzannę: - Kiedy spotykała mnie jakaś tragedia dziecięca, głupota, złamane nastoletnie serce, mówił: "Opisz to, opisz, to jest superciekawa historia".

Teraz Zuzanna ma 32 lata, wydaje zbiór swoich felietonów publikowanych w miesięczniku "Bluszcz", pisze powieść - o pracy w redakcji "New York Timesa" i Jaysonie Blairze, bohaterze największej od lat afery w amerykańskim świecie dziennikarskim, dla którego niechcący stała się muzą. Jeśli uda się ojcu z projektem w Los Angeles, będzie z nim współpracować. Mieszka - jak ojciec - w Nowym Jorku i Warszawie. Tu trzyma ją miłość. Nie tylko do ojca.

W Ameryce został strach

Głowacki tęskni za Ameryką. - Za chwilę wyjeżdżam. Za długo tu byłem, prawie rok, a tam kryzys straszny, zamykają bary i otwierają banki, banki, banki.

Nowy Jork daje energię, ale też ją wysysa: - W Nowym Jorku to ja walczę o życie. Oni są bardziej wymagający, ale i życzliwi w stosunku do tego, co piszę.

Bezsenność w Nowym Jorku jest bardziej do oswojenia. - O każdej porze można wyjść do baru, zahaczyć o samotne kobiety, które opowiadają o swoim przegranym życiu. Tu nie ma takich barów, które są przedłużeniem domu.

Iwaszkiewicz: - Nowy Jork jest strasznym miastem. Tam człowiek jest strasznie sam. Ja wiem, że on tam sam chodził po ulicach i nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. To go ustawiło do życia. On sam wie, ile w dupę dostał.

- Miał też wiele szczęścia - zaznacza Andrzej Dudziński, malarz, rysownik, grafik, który Głowackiego poznał w Polsce, a zaprzyjaźnił się z nim w Nowym Jorku. - Coś się w jego życiu dzieje, są zbiegi okoliczności, nagle pojawiają się życzliwi ludzie.

Kutzowi powiedział, że na dobre w Polsce zaczął się zadomawiać po 11 września, po którym - zdaniem Głowackiego - w Ameryce został strach. I nigdy już jej nie opuści.

- Strachy nowojorskie są zupełnie inne niż w Warszawie - mówi Głowacki. Bo w Warszawie w życiu by mu nie przyszło do głowy, że może wylądować na ulicy, śpiąc w parku. A w Nowym Jorku jak najbardziej. Tam też jak nigdzie indziej dopada - w tłumie - samotność. - Ludzie chodzą i głośno gadają do siebie. Dawniej mnie to śmieszyło. Teraz słucham i notuję. W tym mieście jest napięcie i szaleństwo, tu jakaś sekta, tam Tiffany, obok sprzedają kradzione rowery i papierosy na sztuki.

Wróci z tej Ameryki, pewnie wcześniej niż później.

Jerzy Iwaszkiewicz: - Przez 50 lat umawiamy się na kawki. A ja w końcu nie wiem, co w nim naprawdę siedzi.

Aleksandra Krzyżaniak-Gumowska
Wprost
7 stycznia 2012
Portrety
Janusz Głowacki

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia