Moją pasją są podróże
Rozmowa z Krzysztofem WachemKrzysztof Wach jest absolwentem PW5FTviT w Łodzi (dyplom w 2009 roku) i aktorem Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi, w którym brawurowo zagrał ostatnio jedną z głównych ról w "Iwonie, księżniczce Burgunda"(ksiąźę Filip). Na koncie ma role w dziesięciu serialach, w tym najpopularniejszych: "Barwy szczęścia", "Czas honoru" "Na dobre i na złe" "Ojciec Mateusz", "Hotel 52"
Lubi pan pisarstwo Witolda Gombrowicza?
- Bardzo lubię, bo jest ono mocno określone.
Z Gombrowiczem spotkałem się na studiach na przedmiocie wybrane sceny i teraz podczas pracy nad jego sztuką "Iwona, księżniczka Burgunda", kiedy został przemielony przez reżyser Agatę Dudę-Gracz.
Jak wyglądało pana pierwsze spotkanie z tą sztuką na próbach czytanych?
- Nie było to moje pierwsze spotkanie z Agatą Dudą-Gracz, więc mogłem sobie wyobrazić, jak będzie wyglądało. Na tych próbach, reżyser opowiedziała, o czym chciałaby zrobić spektakl i pokazała nam kierunki. Wyglądało to fascynująco, było jakbyśmy stali na krawędzi, a przed nam głęboka woda. Wiedzieliśmy, że jesteśmy mocno ograniczeni czasowo. Praca była podzielona na dwa etapy.
Otrzymał pan jedną z głównych ról w tym przebojowym przedstawieniu. Jak rodził się książę Filip?
- Pomogły mi improwizacje prowadzone przez panią reżyser z aktorami, bo dzięki temu mogłem sobie poukładać relacje i dookreślić postać Filipa, który jest chimerycznym, na wskroś zepsutym i agresywnym człowiekiem. Premiera to nie jest koniec pracy nad rolą, dlatego będę sobie dłubał dalej w jego postaci. Zacząłem od pracy nad ciałem, wtedy zaczynam wyobrażać sobie tę postać, chodzić jak ona, myśleć. W ten sposób powoli wyklarowywał się Filip.
To nie jest łatwy w odbiorze spektakl i niełatwa rola...
- Chcieliśmy pokazać dwubiegunowość Filipa, który raz potrafi wszystko zanegować i być brutalny, a innym razem, gdy pojawia się obok niego Iwona, ma w sobie uczucia, jakich być może nigdy nie doświadczył, nawet ze strony rodziców.
Dosyć długo czekał pan na dużą rolę w Teatrze im. Jaracza. Co stało na przeszkodzie, żeby łodzianie odkryli pana talent wcześniej?
- Nie wiem. Bardzo się cieszę, że ten moment nastąpił. Jeszcze na studiach zagrałem Konrada w "Wyzwoleniu" w reż. Waldemara Zawodzińskiego. Zagrałem też w "Bramach raju", "Barbello", "Kaliguli", "Apokalipsie".
A może na przeszkodzie stały pana role w serialach telewizyjnych, których naliczyłem dziesięć?
- Praca w serialach pozwala mi wyjechać na fajne wakacje.
Popularność dała panu rola Aleksandra w serialu "Barwy szczęścia", którą grał pan przez ostatnie dwa lata. Dlaczego już nie widzimy pana w tym serialu?
- Teraz mam przerwę, bo moja partnerka Izabela Zwierzyńska rozpoczęła studia w Akademii Teatralnej i scenarzyści wysłali nas do Bangladeszu.
Ale myślę, że jeszcze do tej roli wrócę.
Z "Barw szczęścia" przeszedł pan do "Czasu honoru" który jest serialem wieloobsadowym i nawet aktorzy głównych ról też giną w tłumie. Czy porucznik Karol Borowski zaistniał na tyle, żeby zostać zapamiętany?
- Jestem rozpoznawany po tej roli. Co do postaci Karola, to chyba każdy chłopak chciał pobiegać z karabinem. Bardzo dobrze wspominam tę pracę. Chciałem go pokazać jako walecznego chłopaka, który nie ma nic do stracenia i chce zapracować na wolność.
Korzystał pan z pomocy kaskadera?
- Nie, bo nie miałem aż tak niebezpiecznych akcji, ale współpraca na planie i wszelkie konsultacje przydały mi się.
Jakie postaci zagrał pan w serialach "Hotel 52" i "Komisarz Alex"?
- W "Hotelu 52" zagrałem dwie postaci, pierwszą był śliski, chytry, niedbający o godność paparazzi, który postanowił zrobić zdjęcia gwieździe, a drugą był Szymon, chłopak, który ma ogromne pretensje do swoich rodziców. W "Komisarzu Aleksie" zagrałem chłopaka podejrzanego o zamordowanie żony, hazardzistę, który miał problemy finansowe.
W zawodzie aktora stawia pan na teatr czy seriale?
- Praca w serialu i w teatrze jest tak diametralnie różna, że trudno je porównać, ale każda sprawia mi przyjemność. Wteatrze buduję role od fundamentu, w serialu emocje i zastrzyk adrenaliny są całkiem inne. Potrzebna jest gotowość, co wymaga ogromnego skupienia.
No i pracuje się na zupełnie innych obrotach.
Czy aktorstwo całkowicie zdominowało pana życie i nie ma w nim marginesu na inne zainteresowania?
- Moją pasją są podróże. Nawet nie przypuszczałem, że zjeżdżę kawał świata. Byłem w Kenii, Indiach, Tajlandii... Przede mną kolejne wyjazdy.
Od czasu, gdy widziałem pana na innej premierze, trochę się pan zmienił.
- Wydaje mi się, że stałem się trochę spokojniejszy.
Wygląda pan na człowieka, który jest zadowolony z wyboru zawodu.
- Tak, jestem zadowolony ze względu na to, jakich ludzi spotykam w swojej pracy, a to jest dla mnie chyba najbardziej wartościowe. Oraz z uwagi na możliwość grzebania w sobie i poszerzania siebie na różne strony.