Moja większa miłość

rozmowa z André Hübner-Ochodlo

Gdy tu przyjechałem, przez długi czas wstydziłem się mówić po niemiecku, nie przyznawałem się do tego, że jestem Niemcem. W każdej polskiej rodzinie jest ktoś, kto zginął podczas wojny. Potrzeba jeszcze wiele czasu, aby przebaczyć, a czas na zapomnienie nie powinien nigdy przyjść - mówi André Hübner-Ochodlo

Sopocki Teatr Atelier założony przez André Hübnera-Ochodlo obchodzi swój dwudziesty jubileusz. Z tej okazji, która zbiega się z 70 rocznicą wybuchu II wojny światowej, w niedzielę w Sopocie odbędzie się niezwykły koncert pieśni żydowskich "Pod ruinami Polski"

Magdalena Hajdysz: Skąd w Pana twórczości tak silne i nieustające zainteresowanie pograniczem kultur polskiej, niemieckiej i żydowskiej?

André Hübner-Ochodlo: To jest moja historia. Przyjechałem do Polski w 1984 roku. Część mojej rodziny pochodzi z Polski, z terenów wschodnich. Po wojnie wyjechali do Niemiec. Moja matka urodziła się w Gliwicach, mieszkała obok historycznej radiostacji. Polska cały czas we mnie istniała. Gdy przyjechałem tu w latach 80-tych, przez długi czas wstydziłem się mówić po niemiecku, nie przyznawałem się do tego, że jestem Niemcem. Podawałem się za Francuza, Bułgara, Rumuna, wszystko jedno. Każdy młody Niemiec miał w genach ten wstyd i takie dziwne poczucie winy za to, że ludzie, którzy mówią w języku Goethego i Rilke, mogli wymyślić coś tak potwornego. W każdej polskiej rodzinie jest ktoś, kto zginął lub został okaleczony, albo stracił majątek. To wszystko wydarzyło się dopiero wczoraj, w samym środku Europy. Potrzeba jeszcze wiele czasu, aby przebaczyć, a czas na zapomnienie nie powinien nigdy przyjść. Nie można zapominać o systematycznych próbach wyeliminowania narodu żydowskiego i Romów. Po wojnie Polska nie była już tym samym krajem, w którym mieszkały miliony Żydów. Młodzi ludzie muszą się dowiedzieć o tych, którzy współkształtowali tę ziemię. Chcę, żeby poezja w języku jidisz w końcu została zauważona. Poezja z najwyższej półki, warta niejednego Nobla. Takiej właśnie poezji posłuchamy podczas niedzielnego koncertu. Muzykę do wierszy napisali wybitni kompozytorzy: Ewa Kornecka, Marek Czerniewicz i Zygmunt Konieczny. Zaprezentujemy dziewięć zupełnie nowych pieśni do wybranych przeze mnie wierszy, którym towarzyszyć będzie pięć znanych już utworów. Wszystkie wiersze pięknie przetłumaczył Piotr Millati. W całości wyrecytuje je Jerzy Gordon, aktor Teatru Wybrzeże, a towarzyszyć mu będą wspaniali muzycy z Max Klezmer Band.

Która z aktywności twórczych jest panu bliższa - reżysera, pieśniarza, czy śpiewającego aktora?

- Zdecydowanie interpretatora pieśni jidysz. To jest to, co bardzo głęboko i osobiście odczuwam jako swoje powołanie. Uważam, ze jestem sprawnym reżyserem, ale jest to u mnie na drugim miejscu. Chętnie robię jedną, czy dwie sztuki w roku, ale nie więcej, bo wtedy czuję, jakbym zdradzał moją większą miłość.

Jubileusz to dobry czas na podsumowania, ale i snucie planów na przyszłość.

- Historia naszego teatru zaczęła się 20 lat temu, w 1989 roku, dokładnie 1 września. Ta data nie była wybrana przypadkowo, co udowodnię podczas niedzielnego koncertu. Przeszłość Atelier dzielę na kilka etapów - pierwszy okres, to ten z grupą moich kolegów ze studium wokalno-aktorskiego przy Teatrze Muzycznym. Razem z nimi stworzyłem kilka spektakli. Ważną postacią był Jacek Buras, wybitny tłumacz z języka niemieckiego, autor wielu niezapomnianych piosenek. W tamtych czasach graliśmy, gdzie się dało - w Teatrze Miniatura, gdzie mieliśmy swoją pierwszą premierę, na legendarnej, nieistniejącej już czarnej sali Teatru Wybrzeże, na dużej scenie w Żaku. Wynajmowaliśmy też czasem salę kameralną w Sopocie.

Czyli graliście we wszystkich dostępnych salach oprócz Gdyni...

- Tak, dokładnie. I teatr istniał. Nasze sztuki wystawialiśmy nie po raz czy dwa, ale po kilkanaście razy. W dziewięćdziesiątym trzecim czy czwartym roku władze Sopotu zaproponowały, żebyśmy się z tym miastem związali na stałe. To były trudne lata 90., galopująca inflacja, firmy nie miały pieniędzy, żeby nas sponsorować. Wszyscy nasi aktorzy dostali angaże w trójmiejskich teatrach. Został tylko Marek Richter, który prowadził fundację. To on przystosował hangar, w którym były stolarnie po Grand Hotelu. Udało nam się posadzić tam widownię, z Teatru Miniatura pożyczyliśmy podesty. Mieliśmy też szczęście, że dostaliśmy grant od świeżo otwartej Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej i w 1994 roku rozpoczął się drugi okres Teatru Atelier. Kolejny etap, to początek współpracy z Agnieszką Osiecką. Byliśmy pierwszym teatrem w Sopocie, który działał na bazie fundacji. Nasz jubileusz pokazuje, że ten swoisty eksperyment się powiódł. Przez tyle lat udaje się Barbarze Wiszniewskiej, prezes Fundacji ART 2000, znajdować środki i przekonywać mecenasów, żeby nam pomagali. Były też bardzo trudne momenty, jak ten, kiedy nagle straciliśmy głównego mecenasa i to w momencie, kiedy już nie mogliśmy niczego odwołać, anulować repertuaru. Musieliśmy się zdecydować, aby środki pożyczyć.

Podczas tegorocznego jubileuszu dwudziestolecia możecie się pochwalić tą skuteczną walką o środki na kolejne lata teatralne

- Jesteśmy dumni, że udało nam się przetrwać tyle lat ciężkiej walki. Mamy uśmiech na twarzy, bo wiemy, że w tym roku znowu nam się udało. A wszystko robimy w duchu naszej patronki Agnieszki Osieckiej. Minęło dwadzieścia lat i nie było w naszym repertuarze niczego, czego bym się wstydził. Myślę, że niewielu ludzi prowadzących takie instytucje może to uczciwie, patrząc sobie w oczy, powiedzieć. Te dwadzieścia lat Teatru Atelier zaliczam jako udanych dwadzieścia lat. Nie twierdzę przy tym, że każda premiera była artystycznym arcydziełem. Ja tylko twierdzę, że wszystko, co robimy w tym miejscu, robimy z pasją i to jest podstawa dobrej komunikacji z widzem.

Ale też niewiele jest teatrów, w których dyrektor przez tyle lat się nie zmienił...

- Przecież ja to wymyśliłem, więc kto ma mnie zmienić? (śmiech) To daje mi wiele wolności. Moja babcia ze strony matki często powtarzała mi, gdy byłem mały, że według niej najważniejsza w życiu jest wolność. Nikt nigdy nie pilnował mnie, żebym był zaangażowany, nigdy nie miałem nad sobą szefa, kogoś, kto mógłby powiedzieć: proszę odejść, jest pan zwolniony. Niebywale sobie cenię tę wolność. Mogę powiedzieć: koniec, zmieniam swoje życie, bo to ja je kontroluję.

Taka wolność wymaga jednak ogromnej samodyscypliny.

- Na pewno i wymaga też ludzi, do których ma się bardzo duże zaufanie i którzy będą dzielić ze mną tę wspólną drogę. Bez takich ludzi, jak Barbara Wiszniewska, jak Adam Żuchowski, który od wielu lat jest naszym szefem muzycznym i który mnie inspiruje do własnego rozwoju w sferze muzycznej, nie dałbym rady tego wszystkiego zrealizowac. Straciłbym entuzjazm. Od lat dobrą duszą naszego teatru, człowiekiem, który nas wspiera i prowokuje do zmian jest Jerzy Satanowski. Wiele zawdzięczamy też Wojciechowi Fułkowi, który w niebywały sposób pomagał nam w tym roku zdobyć potrzebne środki. On to robi w swoim wolnym czasie, nie mając w tym żadnego interesu - chyba, że w interesie Sopotu. Należy do tych, którzy słusznie rozumieją, że Teatr Atelier to wizytówka miasta., które jest naszym mecenasem.

Jak ma wyglądać przyszłość teatru? Wspominał pan coś o ustatkowaniu się Atelier?

- Ja tak powiedziałem? Co miałem na myśli? (śmiech) Jestem konserwatystą i myślę, ze nie ma sensu na siłę zmieniać formuły, która się sprawdziła. Kiedyś chciano, by Teatr Atelier grał przez cały rok. A to zupełnie co innego, niż robić teatr przez dwa miesiące, a przez dziesięć miesięcy utrzymywać biuro, żeby to wszystko przygotować. Poza tym Sopot w sezonie żyje, jest pełen otwartych ludzi. Ta formuła, ze robimy Lato Teatralne, sprawdza się właśnie latem. Trudno powiedzieć, jak wyglądałoby to przez cały rok. Jeżeli chodzi o przyszłość, to mogę tylko powiedzieć, że jeżeli nie stracimy naszej pasji, jeżeli nie zaczniemy się zastanawiać, co ludzie chcieliby zobaczyć, jaki temat lub jaki autor jest teraz popularny, to będziemy trwali dalej. Zawsze, jeżeli decydowałem się wystawić jakąś sztukę, to tylko dlatego, że ta sztuka mnie "ugryzła" i sama chciała, żebym coś z nią zrobił.

,,Pod ruinami Polski", Sala Koncertowa PFK na terenie Opery Leśnej, Sopot, ul. Moniuszki 12, niedz., godz. 17.30, bilety: 25/30 zł.

Andre Hubner-Ochodlo jest założycielem i dyrektorem Teatru Atelier, reżyserem, scenografem i interpretatorem piesni jidysz. Ukończył studia teatrologii praktycznej u prof. Andrzeja Wirtha na Uniwersytecie w Giesen, kurs aktorski w Wyższej Szkole Teatralnej w Lipsku. Absolwent 4-letniego Studia Wokalno-Aktorskiego w Teatrze Muzycznym w Gdyni w specjalizacji piosenka aktorska u prof. Haliny Mickiewicz. Laureat Nagrody Teatralnej Wojewody Gdańskiego za rok 1994, Nagrody Kulturalnej Miasta Sopot (Sopocka Muza) za rok 1997 oraz Pomorskiego Oskara za rok 1998.

Magdalena Hajdysz
Gazeta Wyborcza Trójmiasto
29 sierpnia 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia