Moje teksty to gra w szachy

rozmowa z Tomaszem Manem

Rozmowa z Tomaszem Manem - dramaturgiem i reżyserem.

Tomasz Klauza / FMK / Dziennik Teatralny: "EU", opowieść o ludziach z różnych krajów, którzy tkwią w toksycznych relacjach, kojarzy mi się z "Cięciem". Który z tych tekstów powstał wcześniej? Tomasz Man: Wcześniej napisałem "Cięcie" dla Teatru Mafalda w Zurychu. Teresę Rotemberg, dyrektorkę tego teatru, i zarazem reżyserkę tego tekstu, interesował temat samobójstw. Natomiast "EU" napisałem dla teatru w Munster, w Niemczech. Dyrektor artystyczny tego teatru, Ralph Blase, chciał, żebym napisał tekst o "nowej Europie". Trudny temat, ale starałem się pisać prosto o normalnych ludziach, którzy mają problemy i próbują sobie z nimi poradzić - raz lepiej, raz gorzej. Ale właśnie ta walka jest interesująca, próba jej opisania, złapania tej chwili, kiedy ludziom się wali świat na głowę i zarazem, jak dają sobie z tym radę i wychodzą na swoje. FMK: Rozmawiamy niedługo po premierze "EU". W rekordowo krótkim czasie powstał znakomicie zagrany i - mimo ciężaru tematu - zaskakująco zabawny spektakl. Jak się Panu pracowało z aktorami Teatru Śląskiego? T.M: Znakomici aktorzy. Otwarci i twórczy. Szukający. Głowa i serce. Zdyscyplinowani, Obowiązkowi. Wrażliwi i silni. Z takimi aktorami można kraść jabłka. FMK: Krzysztof Sielicki w "Magazynie Bardzo Kulturalnym" mówił, że od czasu do czasu przesyła mu Pan swoje nowe teksty. Zaznaczył również, że chciałby poprowadzić Scenę Teatralną Trójki w kierunku, wyznaczonym przez "Cięcie". Czy więc w najbliższym czasie możemy spodziewać się kolejnej radiowej premiery? T.M: Za jakiś czas na pewno. Teraz reżyseruję i koncentruję się na tym, co mam do zrobienia. Jak skończę spektakl, to zacznę pisać. Piszę długo, bo zanim zacznę pisać, to muszę wiedzieć, co chcę napisać. Zanim się "zabiorę". Zanim znajdę temat. Zanim wymyślę strukturę. To trwa. bo ciągle kreślę i kreślę i czasami wydaje mi się, że coś mam. Tu znowu mi się nie podoba i tak w kółko. Ale po jakimś czasie z tego skreślania powstaje jakimś cudem tekst. FMK: Miał Pan okazję być asystentem Grzegorza Jarzyny, gdy ten w Rozmaitościach - jako Sylvia Torsch - reżyserował "Magnetyzm serca". Roman Pawłowski pisał, że "po tym, jak Jarzyna włączył w V akcie Ślubów panieńskich płytę Bee Gees, Fredro na scenie już nie będzie taki sam". Jak Pan wspomina współpracę z jednym z czołowych przedstawicieli pokolenia "młodszych zdolniejszych", a obecnie - dyrektorem TR Warszawa? T.M: Rozmaitości to był pierwszy teatr, gdzie poznałem "bebechy" teatru - wszedłem w kulisy, garderoby, magazyny itd., a przede wszystkim robotę. Grzesiek to połączenie precyzji z wyobraźnią. Reżyserował i to jak?! I na jakich emocjach! Tak, jakby za każdym razem gdzieś odfruwał. Totalnie odważny. A jak pracował z aktorami! Z rozdziawioną gębą przyglądałem się temu i byłem niemym świadkiem tego pełnego napięć szału twórczego. Teraz, jak sobie o tym myślę, to pamiętam to przeżycie jako ciągły trans. Podróż w nieznane, tajemnicze. Jakieś ciągle niepokojące. Każda próba przynosiła coś nowego. Grzesiek rozczytuje w punkt swoją intuicję. Wielki artysta i przy tym bez "ąę". FMK: W rozmowie z Jackiem Kopcińskim mówił Pan, że mistrzem jest dla Pana Szekspir. Dlaczego? T.M: Szekspir otwiera, a nie zamyka. Podpala i nie gasi. Jest konkretny i zarazem przy nim się "odjeżdża". To mnie fascynuje. Był aktorem, reżyserem, dramaturgiem i dyrektorem teatru. Wiedział, o co mu chodzi, dla kogo i przeciw komu pisze. Jak napisać dla aktora, żeby miał co zagrać i dla widza, żeby nie wyszedł z teatru. Potrafił rozśmieszyć i zasmucić. Umiał opisać w punkt to, z czym mamy do czynienia: ze sobą, z ludźmi, ze światem i wiedźmami. FMK: Słowem - kluczem do Pańskiej twórczości jest samotność. We wspomnianej rozmowie z Kopcińskim określił ją Pan mianem "choroby współczesnego świata". Mówił Pan również niezwykle emocjonalnie o tym, że "codziennie po ulicach przechodzą tysiące samotnych ludzi, którzy po powrocie do domu nie mają z kim porozmawiać". Na pytanie, o czym jest "111", odpowiedział Pan: "O mnie. O potwornej i przerażającej samotności, która nie zna granic". W związku z tym nasuwa się pytanie: czy czuje się Pan samotny? T.M: Nie czuję się samotny, bo mam rodzinę: kochającą żonę i dwójkę dzieci. Ale znam stan, kiedy ich nie miałem. W "111" próbowałem opisać moment, kiedy człowiek jest połknięty przez tego potwora - samotność. Myślę, że wielu ludzi ta maszkara pożera i jedynym ratunkiem przed nim jest normalny dom z żoną i dziećmi. Zabawy w chowanego, wstawanie o 6.00 z dzieckiem, wchodzenie do piaskownicy, słuchanie "nastolatkowych" kawałków, żeby dogadać się z córką. i wspólne "wcinanie" chipsów na ławce. FMK: Traktowanie odbiorcy jako osoby inteligentnej, która wie, kim byli Joyce, Canetti i jaką muzykę grają Nine Inch Nails. Intrygująca forma. Zero wulgaryzmów. Konstruowanie z matematyczną precyzją psychologicznych układanek, w których poranieni uczuciowo bohaterowie tkwią w emocjonalnym klinczu, a aktorzy po prostu mają co grać. To wszystko sprawia, że jest Pan jednym z najciekawszych najnowszych polskich dramaturgów. Skąd wziął się pomysł, by pisać akurat w ten sposób? Czy chodziło na przykład o to, by być w opozycji do tekstów, będących - jak to kiedyś określił Jerzy Stuhr - "popłuczynami po brutalizmie niemieckim"? T.M: Nie wiem, skąd się to wzięło. Lubię wiedzieć, o czym piszę i szukam jak najlepszej formy dla tego. Lubię szachy i gram często. Tato mnie nauczył i jakoś z tej przyjemności ciągłego przegrywania z nim, a potem już pierwszego zwycięstwa - po dziesięciu latach - wzięło się moje konstruowanie tego, co chcę zaraz zrobić, ale mam to w głowie. Może te moje teksty to taka gra w szachy, że wszystko jest w głowie. FMK: Jest Pan - za sprawą niegdysiejszego grania w "Topazie", "Mordorze" i "8" - ewenementem wśród polskich dramaturgów. Grywa Pan dzisiaj jeszcze czasem na gitarze? T.M: Tak. Synek mnie często prosi, żebym coś zagrał. I gram mu różne rockowe historie. Mamy taki pomysł z chłopakami z zespołu Karbido, żeby coś zrobić razem. Zobaczymy. Muzyka rockowa miała na mnie decydujący wpływ. Rozbujała emocje. Nie zapomnę, jak pierwszy raz usłyszałem "Smoke on the Water" Deep Purple (wersja koncertowa z "Made in Japan" - genialna!). Może kiedyś o tym napiszę. To była jedna z pierwszych nieprzespanych nocy.

Tomasz Klauza
Dziennik Teatralny Katowice
7 czerwca 2008
Portrety
Tomasz Man

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia