Moniuszko ekshumowany

Rozmowa z Roberto Skolmowskim

Dziwić może nas fakt, że nasz narodowy kompozytor, którym de facto nie poświęcamy za dużo uwagi, na Białorusi traktowany jest, jako wybitny kompozytor białoruski. To z ich inicjatywy ma zostać odbudowany dworek w Ubielu koło Mińska. W czasie realizacji ostatniego „Strasznego dworu" odwiedziłem ruiny dworu gdzie mieszkał dziadek Stanisława Moniuszki. Stamtąd właśnie została zaczerpnięta legenda o zegarze z kurantem, która została wykorzystana w „Strasznym dworze".

Z Roberto Skolmowskim, reżyserem prapremierowego spektaklu Stanisława Moniuszki, "Szwajcarska Chatka" i opery komicznej ""Nocleg w Apeninach" w  Warszawskiej Operze Kameralnej. rozmawia Iwona Burzyńska.

Iwona Burzyńska: Spotykamy się tuż przed premierą opery "Die Schweizerhütte". To będzie historyczna premiera nieznanej dotąd nikomu niemieckocojęzycznej opery Stanisława Moniuszki.

Roberto Skolmowski: - Parę lat temu, relatywnie niedawno jeden z najwybitniejszych w tej chwili polskich muzykologów specjalizujących się w twórczości Stanisława Moniuszki dr Grzegorz Zieziula z Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk w zasobach Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego odnalazł wyciąg fortepianowy w rękopisie, którego niewątpliwie autorem jest Moniuszko. Wyciąg, w którym tekst libretta jest niemiecki. Dr Grzegorz Zieziula przeprowadził długie badania, które wykazały, że nikt przez ponad 150 lat nie wiedział, że Moniuszko będąc w Berlinie napisał dzieło muzyczne. To coś więcej niż wodewil. To bardziej przypomina operę z dialogami w dodatku do niemieckiego libretta. A wszystko to się wzięło z zupełnie innej historii Trzy lata temu mając na uwadze zbliżającą się 200-setną rocznicę urodzin Stanisława Moniuszki spotkałem się we Wrocławiu z dziekanem wydziału wokalnego prof. Piotrem Łukowskim oraz z dyrygentem Stanisławem Rybarczykiem. 17 lat temu Jacek Głąb zaproponował mi, żebym napisał sztukę o Moniuszce. Ja taką sztukę popełniłem przy okazji festiwalu Legnica Cantat w Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej – „Śpiew masek". Przy okazji pisania sztuki o Moniuszce dowiedziałem się o nim strasznie dużo.

To nie pierwszy Pana kontakt z twórczością Stanisława Moniuszki. W Operze i Filharmonii Podlaskiej miał Pan okazję reżyserować "Straszny dwór" a w tym roku w Warszawskiej Operze Kameralnej zrealizował Pan "Nowy don Kichot, czyli sto szaleństw". Czy przy pracy nad "Szwajcarską chatką" odkrył Pan nowe, nieznane obliczę polskiego kompozytora? Coś Pana w tej operze zaskoczyło?

- Choć udało mi się wyreżyserować bardzo dużo przedstawień moniuszkowskich to jednak cały czas mi się coś nie zgadzało. Z jednej strony był on człowiekiem wielkiego talentu, ale jak się patrzy na obecność Moniuszki w polskiej kulturze to ta obecność jest strasznie fałszywa. W XIX wieku Moniuszko urósł do niezwykłego wymiaru poprzez stworzenie ogromnej liczby pieśni, różnych utworów religijnych, wodewili czy operetek. Z kolei, „Halka" stała się symbolem wolności. Wszędzie widziano obraz pognębionej Polski. W czasach komunizmu Moniuszko stał się kimś w rodzaju praojca, który jako pierwszy pisał o ludzie pracującym, o chłopach. Stanisława Moniuszko wmieszano w politykę. W świadomości współczesnych Polaków on praktycznie nie funkcjonuje. Po dokonaniu oględzin w archiwum Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego, które jest depozytariuszem największej ilości materiałów rękopiśmiennych Moniuszki okazuję się, że mamy do czynienia z ich falsyfikacją. Sikorski opracował Halkę i we w jednym ze wstępów pisze, że on musiał dokonać zmian w instrumentalizacji, w charakterze tej muzyki, żeby ona poważnie wyglądała. Przekształcono ją na podobieństwo rosyjskiej opery muzycznej. Łukasz Borowicz wraz z grupą młodych muzykologów ekshumowali fragmenty „Halki" i nagrali je w studio. Okazało się, że to jest inna opera. Melodia jest podobna, ale jej charakter jest zupełnie odmienny. Z jednej strony mamy do czynienia z sytuacją, że Moniuszko padł ofiarą komunistów próbujących połączyć ideologię z muzyką i kulturą. Z drugiej zaś strony okazuję się, że utwory kompozytora uległy kompletnej falsyfikacji. Jeden z polskich arystokratów po obejrzeniu inscenizacji „Halki" zastanawiał się nad sensem doszukiwania się w operze metafory o Polsce pod rozbiorami. Pamiętam takie przedstawienia, w czasie, których twórcy rozwieszali takie gigantyczne chusty, które miały symbolizować utratę dziewictwa przez halkę. Najgorsze jest to, że dopiero teraz młode pokolenie muzykologów jak dr Grzegorz Zieziula zabrali się za to, żeby tego Moniuszkę ekshumować. Nikt do tej pory nie zadał sobie trudu żeby zweryfikować informację na temat polskiego kompozytora. Dlatego postanowiliśmy na nowo przywrócić Moniuszkę do życia. Na początek na warsztat wzięliśmy „Nowy don Kichot, czyli sto szaleństw", którego grywano nawet po wojnie. Przesłuchaliśmy wszystkie istniejące nagrania, zobaczyliśmy zapis nutowy a potem dr Wolański – muzykolog z Wrocławia w oparciu o rękopisy przygotował oryginalną wersję. Okazało się, że jest to zupełnie inny Moniuszko, niż my znamy. Następnie wzięliśmy się za „Karmaniol, albo Francuzi lubią żartować". Opera była przedmiotem wielu inscenizacji. Zawsze jednak tekst był w jakiś sposób przerabiany albo to muzyka uwspółcześniana. Osobiście przepisałem rękopis Karmaniola. Opracowaniem i rekonstrukcją oryginalnej partytury zajął się wówczas Maciej Prochaska. Po nagraniu okazało się, że w rzeczywistości jest to arcyzabawna komedia, która bawi ludzi do łez.

Dosyć długo musieliśmy czekać na premierę "Die Schweizerhütte". Minęło już 5 lat od odnalezienia rękopiśmiennego wyciągu fortepianowego przez dr Grzegorza Zieziula w Archiwum Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego i 3 lata od ogłoszenia tego znaleziska na łamach kwartalnika "Muzyka". Czy można to potraktować, jako prezent dla publiczności z okazji obchodów 100-lecia Niepodległości Polski?

- Tak, pokazanie Moniuszki w oryginale z pewnością będzie nie lada zaskoczeniem dla polskiej publiczności. Razem ze „Szwajcarską Chatką zaprezentujemy także „Nocleg w Apeninach" po raz pierwszy od dziesiątek lat w nieprzerabianej wersji muzycznej. Na scenie ujrzymy postać samego Aleksandra Fredry. Po dogłębnych badaniach okazało się, że Stanisław Moniuszko studiując w Berlinie, jako swoją pracę dyplomował wykonał operę do niemieckiego libretta. Około roku 1837 Moniuszko wziął na warsztat tekst niemieckiej operetki zatytułowanej Mary, Max und Michel, której autorem był popularny niegdyś kompozytor i librecista, Carl Blum. Notabene dzieło Bluma było przeróbką francuskiej opery komicznej „Le Chalet" Adolphe'a Adama, która z kolei stanowiła adaptację singsipielu Johanna Wolfganga Goethego zatytułowanego „Jerry und Bätely". Wersja Bluma miała swoją prapremierę na rok przed przybyciem polskiego kompozytora nad Sprewę w Berlinie w 1836 roku. Przygotowując własne opracowanie, Moniuszko nieznacznie zmodyfikował tekst Bluma i zmienił jego tytuł na „Die Schweizerhütte". Spoglądając w te nuty i słuchając tej muzyki dochodzimy do wniosku, że Moniuszko był genialnie zapowiadającym się artystą. Dramatem jest to, że o Moniuszce mówiło się, że nie zrobił światowej kariery, ponieważ nie był dobrze wykształconym kompozytorem. Choć zarzucano mu braki w wykształceniu kompozytorskim m. in w technice kontrapunktu, to przy niewielkiej ilości melodii udawało mu się tak poprowadzić narrację muzyczną, aby wykonać całą operę. W czasie premiery „Die Schweizerhütte" usłyszycie Państwo niezwykła historię młodego pana Stanisława, który piszę jak najwybitniejsi kompozytorzy tamtej epoki. Słychać tam Mozarta, Rossiniego. A sama struktura orkiestry jest napisana w sposób nowoczesny, wręcz nowatorski.

-  Co się stało z jego warsztatem?

- Otóż Moniuszko po powrocie do Polski zderzył się ze smutną rzeczywistością dość okrojonej orkiestry, zarówno w Wilnie czy Mińsku. Tworząc ogromną liczbę dzieł muzycznych musiał mieć na uwadze, że piszę je dla słabo wyszkolonych muzyków, niepełnej orkiestry. Siłą rzeczy ten niezwykły talent musiał zrezygnować z wyrafinowanych konstrukcji muzycznych czy z nowoczesnej struktury dzieła, ponieważ żadna polska orkiestra nie potrafiłaby tego zagrać.

Ciągle mamy do czynienia z osobami, które uparły się przerabiać utwory Stanisława Moniuszki z powodu ich rzekomej znikomej wartości. To nieprawda. Maciej Prochaska odkrył wyciąg „Szwajcarskiej chatki" z naniesionymi odręcznymi zapiskami artysty. Doświadczony w tej dziedzinie muzykolog wiedział już, w jaki sposób pisał w tym czasie kompozytor i że ma do czynienia z oryginałem. Prochaska dotarł do rękopisu „Ideału", o którym mówiono, że częściowo jest zaginiony i że libretta częściowo nie ma. W rzeczywistości nikomu dotąd nie przyszło do głowy, żeby dokładnie przeczesać archiwa WTM-u. W czasie poszukiwania oryginału „Ideału" odnaleziono zapis do „Die Schweizerhütte". Mamy do czynienia z fragmentami odręcznie przez Moniuszkę napisanej partytury zorkiestrowaną również ręką samego mistrza. Mało tego, okazuje się, że Moniuszko pisywał własne teksty do swojej muzyki. Był naprawdę oczytanym człowiekiem, osadzonym głęboko w kulturze napoleońskiej. Pracując nad twórczością Moniuszki przeczytałem właściwie wszystkie dostępne źródła na jego temat. Zasmucił mnie fakt, że nikt wcześniej nie podjął się rzetelnej refleksji nad jego muzykologiczno-historycznym warsztatem.

Na jakie efekty natury estetycznej może liczyć publiczność oglądając „Die Schweizerhütte"?

- Dotarliśmy do takiego materiału libretta, które zostało wydane w XIX wieku przez pewnego kompozytora i librecistę. „Die Schweizerhütte" została umieszczona przez niego w najdziwniejszym miasteczku w Szwajcarii – Appenzell. W momencie, kiedy zaczęliśmy się przyglądać tej alpejskiej wiosce to odkryliśmy, że oni mają kolędników, którzy chodzą w ramach Saturnaliów. Pewne elementy zapożyczyliśmy od nich na potrzeby opery Moniuszki. „Szwajcarska chatka" będzie pełna zwierząt. Wojciech Hejno, który odpowiada za multimedia nakręcił 120 sztukowe stado szwajcarskich krów. One będą częścią tego przedstawienia. Maria Balcerek jedna z najwspanialszych kostiumologów w Polsce zaprojektowała kostiumy niezwykle wierne epoce. Myślę, że publiczność będzie miała dużą przyjemność z oglądani tego widowiska.

A co z resztą rzekomo zaginionych utworów napisanych przez polskiego kompozytora?

- Mnóstwo utworów napisanych przez Moniuszkę nie zostało dotąd odnalezionych. Część materiałów znajduję się obecnie na terytorium Białorusi. Zadziwiający jest kult Moniuszki za naszą wschodnią granicą. Dziwić może nas fakt, że nasz narodowy kompozytor, którym de facto nie poświęcamy za dużo uwagi, na Białorusi traktowany jest, jako wybitny kompozytor białoruski. To z ich inicjatywy ma zostać odbudowany dworek w Ubielu koło Mińska. W czasie realizacji ostatniego „Strasznego dworu" odwiedziłem ruiny dworu gdzie mieszkał dziadek Stanisława Moniuszki. Stamtąd właśnie została zaczerpnięta legenda o zegarze z kurantem, która została wykorzystana w „Strasznym dworze".

Czy w związku z przyszłoroczną 200 rocznicą urodzin Stanisława Moniuszki planuje Pan jakieś szczególne przedsięwzięcie z tej okazji? A może Warszawska Opera Kameralna szykuję jakieś wydarzenia, które uczczą tą wyjątkową rocznicę?

- W przyszłym roku we Wrocławiu zajmę się realizacją „Ideału, czyli Nowej Preciozy" Stanisława Moniuszki. To wodewil, który był do tej pory uważany za zaginiony. Z kolei, dyrektor Warszawskiej Opery Kameralnej dr Alicja Węgorzewska-Whiskerd w maju w ramach miesięcznego festiwalu moniuszkowskiego zaplanowała wystawienie „Halki" w oryginalnej wersji. Z pewnością będzie to wyjątkowa inscenizacja, której ostateczny efekt zawdzięczamy wieloletnim badaniom dr Grzegorza Zieziula i Macieja Prochaski.

Jakie jest Pana zdaniem miejsce opery w dzisiejszym interdyscyplinarnym świecie, naszpikowanym do granic możliwości technologicznymi rozwiązaniami? Czy opera może być nadal atrakcyjnym medium dla młodego pokolenia? Może ich czegoś nauczyć?

- To, co może przyciągnąć młodego widza do opery to piękno i poziom wzruszeń, których żadna inna dziedzina teatru nie daje. Synkretyzm sztuk w operze jest niezwykły. Trzeba przyznać, że opera cieszy się coraz większym zainteresowaniem i popularnością. Szkoda, że polska opera jest niedofinasowana. Opera sama w sobie musi być bogata. Byłem świadkiem jak Ewa Michnik w Operze Wrocławskiej zaczynała organizować superprodukcje. Mimo nieprzychylności ze strony części środowiska nasze realizacje cieszyły się ogromną popularnością. Dzięki temu projektowi udało się zainteresować instytucją opery nie tylko całkiem pokaźną grupkę Wrocławian, ale i młodych ludzi z całej Polski. Powstały przedstawienia, które dla teatrologów stały się przedmiotem badań. Seria monumentalnych widowisk operowych realizowanych w Hali Ludowej lub w plenerze stała się wyróżnikiem Opery Wrocławskiej względem innych tego typu instytucji w Polsce. Ludzie potrzebują tego piękna. Pragną tego poziomu wzruszeń. W czasie jednego z pokazu „Strasznego dworu" w Białymstoku miałem okazję zająć miejsce na widowni pośród młodzieży, która w przeważającej części była pierwszy raz w operze. Nagle w jednym z kulminacyjnych momentów jedna z nastolatek krzyknęła „Patrz, to jest lepsze niż obraz 3D". To dowód na to, że nawet taka wydawałaby się prehistoryczna opera może konkurować z wirtualnym światem.

W jaki sposób poprzez doświadczenie twórczości Stanisława Moniuszki można dotrzeć do współczesnego widza?

- Niewątpliwie jest to duże wyzwanie dla reżyserów i całego teatru. Trzeba przedstawić twórczość Stanisława Moniuszki w sposób jak najbardziej komunikatywny dla młodego człowieka. Parafrazując Mikołaja Reja pokaźny dorobek Stanisława Moniuszki udowadnia, że „Iż Polacy nie gęsi, iż swoją operę mają".

A może to kwestia indywidualnej estetycznej wrażliwości?

Odnoszę wrażenie, że istnieje współzależność pomiędzy muzyczną edukacją a ogólnospołeczną wrażliwością. Zaniedbanie rozwoju kultury muzycznej powoduje pewnego rodzaju głuchotę estetyczną. Przez ostatnie lata kultura muzyczna została praktycznie wyłączona z systemu edukacji. W końcu dużo łatwiej manipuluję się niewrażliwym narodem. Ktoś, kto jest głuchy na muzykę jest także głuchy na potrzeby drugiego człowieka. Brak wykształcenia muzycznego prowadzi do tego, że ludzie mają problem z odróżnieniem wartościowej sztuki od taniej rozrywki.

Już sama biografia artysty może służyć, jako inspirację dla młodego pokolenia.

- Zapominamy jak dramatyczną postacią był Moniuszko, a także w jak trudnych czasach przyszło mu żyć i tworzyć. Sam pogrzeb kompozytora parę lat po przegranym powstaniu styczniowym stał się w Warszawie okazją do wielkiej manifestacji naszej stłamszonej polskości. Moniuszko umarł zostawiając rodzinę bez środków do życia. To wynikało przede wszystkim z rozrzutnego trybu życia, jakie prowadził. Po jego śmierci zorganizowano wielką ogólnonarodową zbiórkę pieniędzy dla wdowy po wielkim kompozytorze. W zamian za to Aleksandra Müllerówna przekazała wydawcom rękopisy jego dzieł. Dzięki temu kobieta mogła przeżyć i wychować ich liczne potomstwo.

To kolejny przykład, że jesteśmy narodem, który potrafi zjednoczyć się tylko w obliczu tragedii.

- Tak, potrzebny nam jest tego rodzaju dramat. Jednak w tym zjednoczeniu nie potrafimy znaleźć proporcji. Tragedia szybko przekształca się w groteskę. I to jest prawdziwy dramat naszego narodu.

Jest Pan znany z niekonwencjonalnego, odważnego i bezkompromisowego  podejścia do teatralnego dzieła. Niech posłużą za przykład takie przedstawienia jak: „Otello" Giuseppe Verdiego we Wrocławiu, „Widma" Stanisława Moniuszki szczególnie te w Jeleniej Górze, „Carmina Burana" Carla Orffa, szczególnie ta w Bytomiu, czy „Korczak" Chrisa Williamsa w Białymstoku. Jakie przedstawienie chciałby Pan w bliskiej przyszłości wyreżyserować we właściwej Pana temperamentowi scenicznemu konwencji?

- W najbliższej przyszłości chcę dalej realizować dzieła stworzone przez Moniuszkę. W końcu mamy odpowiednie narzędzia, w tym wybitnych muzykologów, którzy czuwają nad rzetelnością przekazu i zgodnością z oryginałem. Tak, jak już wcześniej wspomniałem w przyszłym roku planuję wyreżyserować „Ideał" we Wrocławiu. Od dawna chodzą mi po głowy balety napisane przez Stanisława Moniuszkę. W przygotowaniu tych inscenizacji pomogą nam znajdujące się obecnie po za granicami kraju rękopisy artysty związane z jego działalnością teatralną i baletową. Mamy pomysł na zrobienie z nich spektaklu. W przeciągu kolejnych 3 lat chciałbym ponownie podjąć się zrealizowania „Strasznego dworu". Tym razem w absolutnie oryginalnej wersji, bez cienia opracowania. Szykuję się jeszcze jedno dzieło, którego tytułu nie mogę na razie zdradzić.

___

Roberto Skolmowski (urodził się 8 maja 1957 w Łodzi) – polski reżyser teatralny, dyrektor naczelny i artystyczny Wrocławskiego Teatru Lalek (2007-2011), dyrektor Opery i Filharmonii Podlaskiej (2011-2014).

W 1981 ukończył studia na Wydziale Lalkarskim wrocławskiej PWST, a w 1988 studia na Wydziale Reżyserii Dramatu krakowskiej PWST. Jego debiutem reżyserskim było Rigoletto, przygotowane w 1987 dla Opery Bytomskiej.

Wyreżyserował m.in. Carmen, Straszny dwór, Chicago. Pracując w Operze i Filharmonii Podlaskiej wyreżyserował „Straszny dwór", „Traviatę", „Jasia i Małgosię", „Korczaka" (musical Chrisa Williamsa).

Iwona Burzyńska
Dziennik Teatralny Warszawa
17 listopada 2018

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia