Monodram Ścibakówny z Królikowskim w tle

"Hipnoza" - reż: Wojciech Malajkat - Teatr Bajka w Warszawie

Do gabinetu psychoterapeuty, lekarza zajmującego się hipnozą, przychodzi piękna kobieta. To sławna aktorka teatralna i kabaretowa, która nagle straciła głos i nie może występować na scenie.

Nie wiadomo, dlaczego do tego doszło. Lekarz, stosując metodę hipnozy, próbuje znaleźć przyczynę tej dziwnej choroby. Pacjentka jest jednak osobą bardzo niezdyscyplinowaną i nie poddaje się łatwo hipnozie. Po prostu nie chce zasnąć. Dodatkową "przeszkodą" jest uczucie, którym lekarz darzy pacjentkę. Od dawna kocha się w niej platonicznie. Tak zaczyna się "Hipnoza" w Teatrze Bajka wyreżyserowana przez Wojciecha Malajkata. 

To komedia romantyczna. Prawdziwa komedia romantyczna. Taka, jakiej dramatopisarze dziś już nie piszą. Bo nawet jeśli któryś z twórców zakwalifikuje tak gatunkowo swoją sztukę, to rzecz przypomina bardziej thriller aniżeli komedię romantyczną. Ponadto autorzy pewnie uważają, że pisanie komedii romantycznych nie świadczy o ich wysokim poziomie intelektualnym, filozoficznym. Oglądamy zatem najczęściej jakieś bełkotliwe potworki bazujące na najniższych ludzkich instynktach, co ma niby stanowić diagnozę współczesnego świata i obrazować relacje międzyludzkie. Autorzy takich "potworków" z dumnie podniesioną głową i wyprężoną do przyjęcia orderów piersią dają nam do zrozumienia, że tworzą dzieła na miarę epoki. Tym bardziej że na te wypięte klaty raz po raz ktoś przypina ordery: a to Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a to jakieś instytuty, a to organizatorzy festiwali itp. 

Ostatnio, kilka dni temu, taki order przypięto na "wyczekującą klatę" Jana Klaty w Bydgoszczy za karykaturę "Trylogii" Sienkiewicza wystawioną w Starym Teatrze w Krakowie. I to nie byle jaki order, bo Grand Prix, najważniejszy na Festiwalu Prapremier, którego pula wynosi 10 tys. zł. Początkowo myślałam, że to jakaś pomyłka, ale kiedy spojrzałam na skład jury, przestałam się dziwić. A Klata robiąc paskudną, obrzydliwą karykaturę Polaków, ośmieszając nasze tradycje, wiarę, obraz Matki Bożej na Jasnej Górze, nie oszczędził nawet Powstania Warszawskiego i w ramach podlizywania się środowiskom żydowskim ukazał Polaków jako zajadłych antysemitów - jak widać wie, po co to robi. Obsypaną nagrodami "Trylogię" będzie teraz obwoził i pokazywał jako arcydzieło, wyprężając klatę po następne ordery, które - nie wątpię - będą mu dalej przypinane. Może nawet prześcignie Breżniewa "obwieszonego orderami", które blikowały w świetle kamer, stąd mówiono, że wygląda jak choinka. Można więc śmiało wysnuć wniosek, że gdyby Klata zamiast "Trylogii" zrealizował prawdziwą komedię romantyczną, nie miałby szans na zostanie taką "choinką". 

Antoni Cwojdziński nie miał takich aspiracji. Grano go często i, o dziwo, w latach sześćdziesiątych XX wieku. Piszę "o dziwo", bo były to czasy głębokiego PRL-u, a Cwojdziński jako emigrant mieszkał przecież u imperialistów. (Od 1941 roku w Stanach Zjednoczonych, a od 1961 roku do śmierci w 1972 w Londynie). Naukowiec, fizyk, człowiek wykształcony w naukach ścisłych, nie miał kompleksów intelektualnych i pisząc takie komedie, jak choćby "Hipnoza", nie obawiał się, iż zostanie zakwalifikowany do autorów tzw. niższego gatunku literackiego. "Hipnoza" należy do najczęściej granych jego sztuk. Realizacja Wojciecha Malajkata odejmuje kontekst emigracyjny i skupia się na relacjach między bohaterami, nie sytuując akcji w konkretnym miejscu. W oryginale, u Cwojdzińskiego, akcja rozgrywa się w Nowym Jorku, bohaterowie są emigrantami z Polski. Tak jak autor sztuki. Ten kontekst nie jest obojętny, ma wpływ na rozwój relacji między bohaterami. Oboje, daleko od swojego kraju ojczystego, wśród obcych, nawiązują przyjacielską więź, która szybko przeradza się w miłość. Narzeczony aktorki, amerykański lekarz, który doszedł do sławy i dorobił się majątku, nie rozumie artystycznej duszy polskiej aktorki. W tej sytuacji spotkanie polskiego psychoterapeuty w naturalny sposób musi mieć swoje konsekwencje intymne. Malajkat od razu przechodzi do sedna sprawy, czyli do uczuć. Już od pierwszej sceny widz nie ma wątpliwości, że lekarz jest zadurzony w pięknej aktorce i że to ona tutaj dowodzi. Ogromnie zabawnie wypadają sceny hipnotyzowania artystki. Dopiero po kilku nieudanych próbach (bo lekarz nie powinien być zaangażowany emocjonalnie - jak sam twierdzi) pacjentka wreszcie zapada w sen hipnotyczny, z którego jednak nie będzie łatwo jej wybudzić, bo śni się jej, że jest w teatrze na scenie i gra różne postaci, a to Balladynę, a to Panną Młodą w "Weselu", a to Lady Makbet... 

Można powiedzieć, że w tej kameralnej, dwuosobowej sztuce Beata Ścibakówna (artystka) całkowicie zdominowała przestrzeń gry, niewiele pozostawiając Rafałowi Królikowskiemu (lekarz). Jest rozkapryszoną gwiazdą, przyzwyczajoną do zwracania na siebie uwagi, mającą pełną świadomość własnych atutów, talentu i oddziaływania na zakochanego w niej lekarza. Chwilami jednak przesadza, na przykład niepotrzebnie aż tak obniża głos, by nadać mu zupełnie inną barwę. Przez cały spektakl jest wyrazista, chwilami nawet jest bardzo charakterystyczna, zwłaszcza w mimice, sposobie poruszania się, gestykulacji, modulacji głosu. I w tej stylistyce konsekwentnie prowadzi swoją rolę. A przy tym jest znakomicie ubrana, za co należą się brawa Izabeli Łapińskiej, autorce kostiumów. Wreszcie strój nie umniejsza wyglądu aktorki, lecz podnosi jej atrakcyjność. 

Szkoda, że lekarz Rafała Królikowskiego jest za bardzo "wycofany". Mówiąc przenośnie, zawsze trzy kroki za Ścibakówną i zawsze ustępujący jej pola gry. Nie próbuje się zmierzyć z aktorką, nawet w tych scenach, w których to on powinien być na pierwszym planie. Wprawdzie jego bohater przeżywa miłość do wielkiej gwiazdy, co go w pewnym sensie od niej uzależnia, ale nie musi być aż do tego stopnia onieśmielony jej obecnością. W tej sytuacji spektakl chwilami przeradza się wręcz w zabawny monodram Beaty Ścibakówny z Rafałem Królikowskim w tle. Wybór repertuarowy "Hipnozy" jest dziś jak najbardziej na czasie. Rozmaite wizyty u wróżek, stawianie tarota, "chodzące" stoliki, seanse spirytystyczne, kierowanie się znakami zodiaku itp. to nie zamierzchła przeszłość, niestety. Dość spojrzeć na kolumny ogłoszeń w gazetach. W tym kontekście temat hipnozy, traktowany oczywiście komediowo, z przymrużeniem oka, wpisuje się w dzisiejszą rzeczywistość. Warto spojrzeć na to z dystansu i się pośmiać.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
15 października 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...