Monteki kontra Kapuletti na zielonej trawce

W Katowickim Teatrze Śląskim mamy okazję od niedawna oglądać "Romea i Julię". Tę najpopularniejszą miłosną tragedię przeniesiono w czasy nam współczesne, posługując się min. "futbolową wojną" zamiast pojedynkiem na szpady, "imprezą" zamiast balem, "prosektorium" zamiast grobowcem.
Przestrzeń, w której poruszają się szekspirowskie postaci, zaaranżowana jest na podobieństwo boiska piłki nożnej - podłogi wyłożono zielona murawą, na której rozgrywają się potyczki zwaśnionych klanów jako wrogich sobie "kiboli" z nieodłącznym elementem, jakim jest piłka do nogi. W drugim akcie murawy już brak. Być może miała ona być symbolem początkowej beztroski młodych kochanków, która wraz z rozwojem nieszczęśliwych wypadków, przechodzi w dojrzałość emocjonalną i odwagę podejmowania szalonych czynów, których konsekwencją będzie wiadomo co. Natomiast porównanie pola gry do boiska kończy się na samej murawie. Otaczają ją bowiem nie stadionowe loże z plastikowymi krzesełkami, ale białe ściany ze szpalerami luster. Ściany owe skomponowane są na wzór renesansowych zasad perspektywicznych - szeroko u dołu, zwężają się ku górze. Owa linearna perspektywa pozwoliła na płaskich obrazach wyczarować efekt głębi pomieszczenia. Tylna ściana domykająca przestrzeń składa się z trzech podłużnych segmentów okiennych, równolegle do siebie usytuowanych. Przypomina mi się tym samym architektoniczne rozwiązanie znajdujące się na fresku da Vinciego w kościele Santa Maria Dell Grazie w Mediolanie - chodzi mi oczywiście o słynną "Ostatnią wieczerzę". Na scenie ta przetrawestowana kompozycja powoduje bardzo estetyczne wrażenie wszechobecnego porządku i opanowanej sytuacji, w które, jak wiemy, niepostrzeżenie wkradnie się miłosny chaos i nieunikniona śmierć. Być może scenografia do tego szekspirowskiego dramatu ma nam uświadomić siłę miłości młodych, którzy w pewnym stopniu nieświadomie odkupują nią (tak, jak Chrystus) siebie i rodziców, powodując tym samym zawieszenie broni pomiędzy odwiecznymi wrogami. Nad złem zwycięża i zatryumfuje dobro - co prawda zza grobu - no, ale taka jest cena ludzkiego odkupienia i poświęcenia. Szkoda tylko, że owa architektoniczna przestrzeń rodem z da Vinciego zostaje mało wykorzystana w spektaklu. Owszem - to z niej wychodzą i znikają postaci, to z niej wysuwa się raz po raz podest, który jest pokojem Julii lub celą brata Wawrzyńca (swoja drogą świetnie rozwiązany problem zmiany miejsca gry, pozwalający uniknąć irytujących zmian dekoracji, wnoszenia łóżek, krzeseł i innych niezbędnych rekwizytów przez panów techników przy wpół wygaszonym świetle), ale mam wrażenie, że powinno się bardziej wykorzystać ową scenografię. Tylna ściana użyta jest tylko jeden jedyny raz jako cela braci zakonnych - owszem, jest bardzo plastyczna i wręcz "mistyczna", ale nie rozumiem, dlaczego nie można było umieścić tam więcej takich efektywnych scen. A teraz nieco o aktorach. Romea i Julię zagrali młodzi adepci sztuki aktorskiej i to, niestety, widać. Ich gra pozostawia sporo do życzenia. Niedostatki warsztatu wychodzą na jaw szczególnie w zetknięciu bohaterów z postaciami drugoplanowymi, w których wcielają się doświadczeni i pierwszorzędni aktorzy Teatru Śląskiego - mam tutaj na myśli Alinę Chechelską jako Nianię oraz Grzegorza Przybyła w roli brata Wawrzyńca (już same ich wejścia na scenę powodowały moją euforię i potęgowały zaciekawienie). Zaś para głównych bohaterów nijak nie potrafiła poradzić sobie z wyrażaniem skomplikowanej gamy uczuć, jaka towarzyszy perypetiom kochanków z Werony. Ich aktorstwo było czasami zbyt płaskie, nieco pozbawione wyrazu, często nużyły fragmenty, gdzie Romeo i Julia są sami na scenie. Owe "duetowe" partie wypadają, niestety, dosyć słabo. Siłą tego spektaklu są natomiast sceny zbiorowe - jak scena na imprezie w rezydencji Kapulettich, czy ostania scena w grobowcu. "Romeo i Julia" na pewno nie jest spektaklem odkrywczym (ileż to już było uwspółcześnionych adaptacji szekspirowskich, czy to na scenie, czy na ekranie). Na pewno jego specyfika bardziej zadowoli grupę licealistów aniżeli namiętnych teatromanów. Jednakże pozwalam sobie na stwierdzenie, iż spektakl ogląda się z dosyć dużą przyjemnością. Dlaczego? Bo, mimo potknięć młodych aktorów, mimo braku zorganizowanego ruchu scenicznego (czasem aktorzy bezcelowo błąkają się po scenie, nie wiedząc, co zrobić z rękami, ani gdzie patrzeć i gdzie by się tu oprzeć lub przysiąść), inscenizacja Babickiego tchnie delikatnością i lekkością - ma swoją intrygującą atmosferę, tworzy swoisty klimat. Pewnie duża w tym zasługa muzyki autorstwa Marka Kuczyńskiego - miejscami niepokojąca, czasem przesycona liryzmem - raz po raz nienatrętnie (co ważne) wpada miło w ucho. Proszę o więcej takiego typu muzyki w teatralnych inscenizacjach. Reżyser Krzysztof Babicki zapewne życzył sobie, aby ta sztuka zachęciła licealną młodzież do częstszego bywania w teatrze. Postanowił również nieco odkurzyć stary dobry przekład Macieja Słomczyńskiego sprzed kilkudziesięciu lat. Tłumaczenie Słomczyńskiego różni się od popularnego w ostatnich latach przekładu Stanisława Barańczaka. Jest bardziej dosadne, odarte z gierek językowych, jakimi bawi się Barańczak, nie stroni od wulgarnych zwrotów. Zatem, można by rzec, jest dla owej dzisiejszej młodzieży bardziej atrakcyjne i celniej do niej trafia. Słyszałam, jak w przerwie pomiędzy pierwszym a drugim aktem dwie licealistki dzieliły się świeżo nabytymi wrażeniami - trawestuję: "Ejjjj, ale TO mocne jest no nie? I takie nowoczesne... I te odzywki! No nie mam pytań!" Ja też nie mam pytań. Przecież to oczywiste, że persona taka jak William Szekspir i jego dzieła są po prostu ponad wszelką wątpliwość ponadczasowe i ponadpokoleniowe. I jeśli ta inscenizacja ma tę oczywistość uświadamiać licznym zastępom młokosów, to ja po stokroć krzyknę: "Jestem na tak". Teatr Śląski w Katowicach William Szekspir "Romeo i Julia" przekład: Maciej Słomczyński reżyseria: Krzysztof Babicki scenografia: Marek Braun muzyka: Marek Kuczyński Obsada: Monika Buchowiec, Michał Rolnicki, oraz Alina Chechelska, Anna Wesołowska, Krystyna Wiśniewska, Adam Baumann, Andrzej Dopierała, Wiesław Kańtoch, Jerzy Kuczera, Wiesław Kupczak, Marcin Piejaś, Grzegorz Przybył, Marek Rachoń, Marcin Warcaby, Wiesław Sławik, Andrzej Warcaba, Maciej Wizner, Zbigniew Wróbel, Marcin Zawodziński oraz słuchacze Studium Aktorskiego Premiera: 26 maja 2007r.
Marta Odziomek
Dziennik Teatralny Katowice
13 grudnia 2007

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia