Morda

"Bóg mordu" - reż: Marek Gierszał - Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie

Poprawność polityczna jest niezwykłym wynalazkiem. Regulacje prawne idące za tym mogą zmienić oblicza krajów. W momencie, gdy zagłębimy się w tej nowomowie i przebijemy przez jej upudrowaną maskę odkrywamy konflikty, które nigdy nie znikły. W podróż w głąb białego lądu zabiera nas spektakl "Bóg Mordu" w reżyserii Marka Gierszała w Teatrze im. Juliusza Słowackiego

Dwa małżeństwa spotykają się, aby podpisać ugodę. Regulacja prawna dotyczy podwórkowej sytuacji, w której wzięły udział ich dzieci. Rodzicie postanowili zachować się dorośle i umówić sprawę. Okazuje się, że zgoda i postępowanie w cywilizowany sposób jest konstrukcją, która na oczach widzów rozpada się. Reżyser umieścił dramat Yasminy Rezy w kontekście Unii Europejskiej. Na początku spektaklu światła zostają wygaszone i słyszymy piskliwe głosy dzieci przerywane śmiechem, wykonujące „Odę do radości”. Jednak komentarz na temat współczesności nie jest tak wyraźny jak groteskowy obraz komunikacji międzyludzkiej. 

Spoglądamy na scenę niczym ring – okrągłą platformę, wokół której ustawiono krzesła niczym w amfiteatrze. Na tym kole postawiono dwa bukiety tulipanów, kilka stosów książek i dziwne skały, które potem okazują się ciekawie zaprojektowanymi krzesłami. Surowość materiałów i kamienne płyty pokrywające ściany nakierowują na zainteresowania Véronique Houllié, lecz wprowadzają również wrażenie pierwotności. Nieskazitelne ubranie, perfekcyjność opanowania mowy „poprawnej politycznie” silnie kontrastują z przestrzenią. Jednak w trakcie spektaklu zobaczymy jak ci ludzie XXI wieku tracą cały swoją ucywilizowaną powłokę i język, przypasowując się do przestrzeni wokół. Kilkakrotnie cała platforma będzie opadać i podnosić, wydając się przechylać na korzyść zwycięzców kolejnych utarczek słownych.

Od początku wchodzimy w rytuał komunikacji z ściśle regulowanymi zachowaniami. Sztywna i majestatyczna rozmowa jest ewidentną grą, czekamy jedynie jak ten obraz rozbije się na małe kawałki. Jednak reżyser nie daje nam jednoznacznej odpowiedzi na to, jacy naprawdę są bohaterowie sztuki. Widzimy kolejne maski i pozy, które co chwilę zostają obnażone i odrzucone. Aktorzy pomimo groteskowych wybuchów pozostają realistyczni. Wszystko jest grane na cienkiej granicy miedzy naturalnością a absurdem. W żadnej z prezentowanych postaci widz nie odnajdzie czystości czy też racji. Przedstawia nam się dwa obrazy rodziny – intelektualistów wrażliwych na zło świata i eleganckich bogaczy dumnych z posiadanej władzy. Te ciągle ścierające się warstwy społeczne wydają się sobie zupełnie obce, lecz wraz z rozwojem akcji widzimy wzajemne przyciąganie, aby w końcu oglądać wśród pobojowiska nowy układ sił. Zaczynając od podziału klasowego przechodzimy do płciowego, aby w spektakularny sposób wylądować w relacji „moje” przeciwko „twojemu”. Rozwinięcie w taki sposób sytuacji zdaje się dekonstrukcją idealnych pod względem poprawności politycznej rodzin. Dobitnie pokazane przez reżysera sztuczność „zjednoczenia” w Unii znika w obliczu ciekawej opowieści o ludziach złączonych ze sobą w perfekcyjnej dysfunkcji.

W obliczu tak zmiennego i żywego przedstawienia publiczność reaguje w ciekawy sposób. Momenty śmiechu podczas spektaklu nigdy nie angażowały całej widowni. Można było ujrzeć podział ludzi ze względu na to, co kogo bawi. Brak jednoznacznych reakcji wywoływał dziwnie uczucie dysonansu, który wydaje się działać o wiele wyraźniej niż puszczona na końcu ponownie „Oda do radości”, gdzie piskliwe głosy kontrastują z chórem tworząc potężny jazgot prześladujący uszy.

Justyna Stasiowska
Dziennik Teatralny Kraków
31 stycznia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia