Może jeszcze pociagnę

rozmowa z Andrzejem Grabowskim

Jest genialny. Bez dwóch zdań. Kto nie wierzy, niech go obejrzy na deskach teatru. Już w czasach Peerelu jego kunszt aktorski był ceniony na świecie. Od ponad 20 lat
jeździ po kraju ze spektaklem "Scenariusz dla trzech aktorów" i ciągle na widowni są nadkomplety. Andrzej Grabowski spotkał się z kinomanami w Klubie Filmowym Gali

Twierdzi Pan, że wiele w życiu dzieje się przypadkiem. Pańskie aktorstwo jest także splotem zbiegów okoliczności?

Tak. Mnie miała przypaść rola duchownego. Jednak mój starszy brat Mikołaj grywał w kółku teatralnym w Wadowicach. Potem dostał się do szkoły teatralnej. Parę razy byłem u niego na wagarach. Później na studencki obóz żeglarski przyjechał Janek Nowicki i pół nocy opowiadał adeptom, jak mają żyć i grać. Towarzystwo się wykruszało, aż zostałem tylko ja. W końcu śp. Halinka Wyrodek powiedziała do niego: "Dajże mu spokój, on za rok zdaje maturę, nie jest nawet w szkole teatralnej, on nie jest aktorem". Janek wymownie wskazał na mnie palcem i oświadczył: "Ale będzie". Wtedy pomyślałem: "A może?". Nie chciałem być co prawda aktorem, ale pragnąłem dostać się do szkoły teatralnej. No, ale jak się już dostałem, to ją skończyłem, a jak skończyłem, to musiałem pracować, bo nic innego nie umiem. O ile w ogóle umiem to, co robię.

Palec pana Jana Nowickiego to niemal palec boży.

Ostatnio jechaliśmy razem na Woodstock, zatrzymując się od czasu do czasu w przydrożnych barach. Aż przed samym Kostrzynem Janek mówi: "Wiesz co, Andrzej? Jak byłem młody, to mi się chciało żyć, a teraz to muszę żyć". Piękna filozofia, nie wiem, czy mała, czy duża, ale filozofia na pewno. Dużo nas łączy. Po szkole teatralnej wiele lat spędziliśmy razem w Krakowie, choć znaliśmy się tylko na "cześć" i nagle, gdy obaj trafiliśmy do Warszawy, zrodziło się coś więcej nawet niż przyjaźń. Obaj jesteśmy z małych miejscowości i ten nasz prowincjonalizm jakoś sobie nawzajem uzupełniamy. Janek jest wspaniałym aktorem i od początku wiedział to, do czego ja musiałem sam dojść. Po szkole byłem przekonany, że im więcej aktor pokaże na scenie, tym będzie lepszym aktorem. Nie ma nic bardziej kłamliwego! Kiedyś pięknie powiedział Bardini: "W szkole teatralnej można się nauczyć szermierki czy emisji głosu, ale jednego nie - charyzmy. Jeśli ktoś jej w sobie w ogóle nie ma, to koniec". To powód, dla którego na jednego aktora patrzymy, a na innego nie. Jest taka kultowa scena w "Rejsie" - rozmowa Maklakiewicz - Himilsbach na tematy polskie. Maklakiewicz mówi, a ja patrzę na Himilsbacha, jak słucha. Słucha, a widzę, że nic nie rozumie, przytakuje i słucha. I to jest genialne. Żaden profesor tego nie nauczy. 

Maszyna, jaką jest telewizja, upomniała się o Pana dosyć późno. Mam na myśli serial "Boża podszewka".

Też przypadek. Wcześniej nagrałem teatr telewizji z gwiazdorską obsadą: Jurek Trela, Daniel Olbrychski, Olgierd Łukaszewicz i - nie mogłem wyjść z podziwu: dlaczego ja? Bo przecież zwykle grałem wesołka albo martwego rycerza, a tu poważna rola szlachcica, którego córki zgwałcono i zabito. Ten spektakl ("Sen srebrny Salomei" Juliusza Słowackiego - przyp. red.) zobaczyła Iza Cywińska. Zadzwoniła do mnie. Nagle główna rola męska w serialu "Boża podszewka". Później jakby o mnie zapomniano i wtedy zaproponowano mi rolę Ferdynanda Kiepskiego. "Przyjedź, bo za dwa tygodnie zaczynamy zdjęcia". Przyjechałem prosto z Teatru Starego, przeczytałem trzy odcinki pilotażowe i myślę: "Jezus Maria, co za wstyd". Ale znalazłem argument. Wyobraziłem sobie, że mam lat 70 i mówię do wnuka: "Wiesz, Janie czy Stanisławie, twój dziadek dostał kiedyś propozycję zagrania w głupim sitcomie ze śmiechem i odmówił". Na co wnuk: "A dlaczego? Czasu nie miałeś?". Ja: "Miałem dużo". "A co? Jakieś rodzinne sprawy?". "Nie, mogłem zagrać, ale odmówiłem". "Dziadku, boś głupi był, ja bym teraz mieszkanie miał od ciebie w prezencie". To mnie przekonało do roli Ferdka, pewnie nie do końca, ale jednak.

Była nagonka na Pana?

Myślałem, że do końca życia będę poklepywany na ulicy: "Ferdek, chono na browara". Nacierpiałem się, ale Kiepskiego polubiłem. Pewna moja znajoma dziennikarka przeprowadzała wywiad z facetem, co pije piwo pod sklepem, i pyta go: "Czemu pan nie pracuje?". Na co on zacytował Ferdynanda: "Bo w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem". "A kim pan jest z wykształcenia?". "Toreadorem". Warto było więc być Ferdkiem!

Ile lat trzeba było czekać, żeby to wszystko zrozumieć?

Po sześciu latach grania tylko Kiepskiego dostałem od Patryka Vegi propozycję zagrania "Gebelsa". Udało mi się odbić od roli Ferdka. Wielu znanych i lubianych aktorów ostrzegało mnie przed tak charakterystyczną postacią, która może przylgnąć do aktora. Zagrałem jednak zupełnie inne postaci w filmach i serialach, trochę to trwało, ale się udało. Ostatnio zacząłem grywać w Teatrze 6. piętro w sztuce "Chory z urojenia" Moliera. Sam autor umarł na scenie, grając po raz czwarty rolę Argana, czyli rolę, którą ja gram teraz i zagrałem ją już więcej niż cztery razy. Może przypadkiem jeszcze trochę pociągnę?

Andrzej Sołtysik
Gala
28 grudnia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...