Może warto penisa wyhodować?

"Extravaganza o miłości" - reż. Joanna Drozda - Teatr Polski w Poznaniu

"A w teatrze nic się nie dzieje, dyrektor Nowak nas nie zerżnie, bo jest gejem. Trzeba będzie nam penisa wyhodować" - śpiewają aktorki na koniec "Exstravaganzy o miłości" w Teatrze Polskim. W takim mniej więcej duchu jest cały spektakl, podlany sosem poznańskich fobii, doprawiony politycznym pieprzem i striptizem. Jedni ryczą ze śmiechu, inni ziewają z nudów.

"Exstravaganza o miłości" przypomina garść uwag na każdy temat. Trochę o poznańskiej, drobnomieszczańskiej mentalności, trochę o sexie w wydaniu hetero i homo, trochę politycznych smaczków, trochę o uchodźcach, narodowcach, o "Golgocie Picnic" itp., itd. Miało być obśmianie prowincjonalności, skończyło się - jak to często bywa - na prowincjonalnej estetyce teatralnej, a raczej quasi-kabaretowej. Kabaretowe numery nie prowokują i nie bulwersują publiczności, bo kogo dziś zbulwersuje opowieść o sexie gejowskim, budowie waginy, roli łechtaczki czy striptiz na scenie (apetyczna Sylwia Achu, o pięknie sklepionych pośladkach, rozbiera się do piosenki Shirley Bassey "Big Spender"). Chyba zbyt wiele zdarzyło się w polskim teatrze i nie tak łatwo obruszyć widza, który przychodzi do teatralnej piwnicy. Nawet w Poznaniu, który uchodzi za beton moralny i estetyczny.

O gustach się nie dyskutuje, wszystko jest kwestią smaku. Rechot widowni już po pierwszej "kurwie" i "jebnięciu", które padły z minisceny, przekonuje, że ludzie ciągle lubią dowcipasy o "dupie Maryny" i przy nich się relaksują - w większości. Kto się nie relaksuje, ten się nudzi, a jak się nudzi, to się zastanawia, kiedy koniec. A na ten trzeba było poczekać półtorej godziny.

Realizatorzy nieźle się nagimnastykowali, żeby w tekście znalazła się jak największa ilość poznańskich idiotyzmów. Była m.in. kabaretowa historyjka o osiołkach, które kopulowały na oczach dzieci w poznańskim zoo, czego nie zniosła pewna poznańska radna PiS i zainterweniowała. W efekcie czego osiołki rozdzielono, co było początkiem ich końca. Cała sprawa była najgłośniejszą zwierzęcą sexaferą w Polsce, mieszkańcy miasta zrywali boki ze śmiechu i znacząco pukali się w głowę. Ale na scenie historia była przekazana zbyt dosłownie, opowiedziana prostym, żołnierskim językiem, podobnym do tego, jakim raczą się podchmieleni goście klubu "Zza winkla" i pewno dlatego jej "czar" prysnął.

W polskiej kulturze od kilku lat obserwować można nasilenie wątków homoseksualnych, nawet moi koledzy geje uważają, że to już przesada. W "Extravaganzy..." też są - monolog o miłosnych podbojach młodego geja (w tej roli Przemysław Chojęta), ubarwiony szczegółami seksualnego aktu, pozostawia heteroseksualną część publiczności absolutnie obojętną. Ni ziębi ni parzy, ni śmieszy, ni zawstydza. Chociaż aktorsko był bardzo dobry. U homofobów może wywoływać panikę i agresję. Ci, którzy są po lekturze książek Gide'a, Manna, Baldwina czy Annie Proulx - zauważą raczej mielizny tekstowe i tyle.

Większość tekstów, pisanych do "Extravaganzy..." schlebia gustom widzów współczesnych kabaretonów, czy się to podoba twórcom przedstawienia, czy nie.

Jak o Poznaniu, to nie może zabraknąć Starego Browaru - jest więc i piosenka o zakupach w nieskończonej ilości sklepów w tym przybytku, trochę w rymach częstochowskich, ale fajnie zaśpiewana, no i wiadomo - jak chłop za babę się przebierze, zawsze jest śmiesznie. Za to totalnie niesmaczny był numer z narodowcami, wygrażającymi uchodźcom argumentami w stylu "nie będziecie nam lasek obracali", bo "sami je obrócimy".

Pomysł, żeby wpuścić w publiczność skąpo ubraną, śliczną Sylwię Achu był niezły, panowie się spięli, niektórzy ze strachu, inni z zazdrości, że dziewczyna siadła akurat na kolanach sąsiada. Jak zaczęła mówić głosem medium, odkrywającego najskrytsze (rzekomo) myśli widza, potraktowanego mocnym chwytem za głowę, niektórym zupełnie nie było do śmiechu.

W "Extravaganzy..." jest dla mnie za mało teatru, za dużo kabaretu. Niestety, nie jest to kabaret literacki i pewno dlatego tak kręcę nosem. Nic na to nie poradzę, wolę dowcipy bardziej wyrafinowane. Chociaż... Wiesław Zanowicz jako Andrzej Seweryn, próbujący namówić Małgorzatę Musierowicz na wystawienie jednej z jej powieści na scenie Comedie Francaise - był przezabawny!

A tak po ludzku - żal mi aktorek, które kończą spektakl, zawodząc gorzko: "dyrektor Nowak nas nie zerżnie, bo jest gejem. Trzeba będzie nam penisa wyhodować". Nie traćcie nadziei dziewczyny, może nie trzeba będzie hodować. Ale może warto?

Iwona Torbicka
www.kulturaupodstaw.pl
18 lutego 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia