Msza, której nie było

"Msza" - reż. Artur Żmijewski - Teatr Dramatyczny w Warszawie

Spektakl "Msza" Artura Żmijewskiego to ciekawy pomysł gry konwencją rytuału religijnego i przedstawienia teatralnego. Poprzez nałożenie na siebie dwóch form wyrazu powstała możliwość odświeżenia zatęchłych znaczeń, które współcześnie przestały kogokolwiek obchodzić. Balansująca na krawędzi sacrum i profanum "Msza" jest ryzykownym przedsięwzięciem, które tylko jeden nieostrożny ruch dzieli przed osunięciem się w banał

Rytuał religijny od spektaklu oddziela bardzo cienka granica, która jednak decyduje o wszystkim. To krytyczna świadomość, z jaką przychodzimy do teatru, gdyż – jeszcze zanim znajdziemy się w teatralnej sali – wiemy, że to, co zostanie przedstawione będzie fikcją, ucieleśnioną w grze aktorskiej iluzją mającą jedynie pozór realności. Mniej lub bardziej świadoma zgoda na bycie mamionym pobudza krytyczną uwagę widza, który koncentruje się na znaczeniu tego, co widzi. Zupełnie inne nastawienie ma osoba zaangażowana w rytuał religijny. Uczestniczy ona w czymś najbardziej realnym, przy czym wszystko inne staje się pozorem, o ile nie jest zakorzenione w rytuale. Dla wiernego rytuał to istota rzeczywistości, i dlatego musi być sformalizowany, bo każda niedokładność w wykonaniu skutkować może „kosmiczną klapą”.

Artur Żmijewski, aranżując Mszę w warszawskim Teatrze Dramatycznym, dokonał ciekawego eksperymentu. Poprzez nałożenie na siebie dwóch – zdaje się, że przeciwstawnych – perspektyw poznawczych: krytycznej i dogmatycznej, otworzył przestrzeń, w której wszystko nabiera nowego znaczenia. Gdy bariera między rytuałem a teatrem staje się niejasna, odkrywamy możliwości, których przedtem nie znaliśmy; zyskujemy odmienne punkty widzenia na to, co wydawało się dotąd oczywiste i bezproblemowe.

Msza stawia widza teatralnego wobec sytuacji paradoksalnej: jest on jednocześnie krytykiem i dogmatykiem. Odczuwamy to napięcie w każdej chwili, gdy słyszymy doskonale nam znane słowa celebrującego Mszę kapłana (Piotr Siwkiewicz). Wiemy, jak potoczy się scenariusz tego spektaklu. Nic nie ma prawa nas zaskoczyć. Obojętnie obserwujemy więc wykonywane przez niego czynności, jak gdyby kontrolując ich zgodność z oryginałem. A mimo to daleko nam do niezaangażowanej postawy obserwatora, który chłodnym okiem ocenia wartość artystyczną spektaklu. Czujemy nieodparty przymus tego, co się dzieje na scenie. Tak jakby od nas właśnie zależało powodzenie całego przedsięwzięcia. Wygłoszone przez kapłana: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” jest jak komenda, na którą automatycznie chcemy odpowiedzieć wyuczoną formułką: „Na wieki wieków. Amen”. Wezwanie: „Przekażcie sobie znak pokoju” stanowi polecenie spełnienia określonej czynności. Odzew jednak nie następuje. To, co w Kościele przeszłoby bez bólu, tutaj nie może nam przecisnąć się przez gardło, chyba że zostanie zabarwione mocno wyczuwalną ironią. Coś się w nas buntuje i wbrew naszej woli nie pozwala być wiernym – krytyk przecież nie klęka.

Przeniesiona do teatru msza ujawnia swój krytyczny potencjał. O ile zwykle kojarzona jest raczej z ostoją tradycjonalizmu, to odegrana na scenie nabiera wręcz wywrotowego charakteru. Przestaje być bastionem konserwatywnego myślenia i poprzez powrót do źródeł chrześcijaństwa przypomina nam, czym ono było pierwotnie: Wielką, wszechobejmującą rewolucją. Do tego też nawiązuje napisane przez Igora Stokfiszewskiego kazanie, w którym kapłan w odpowiedzi na postępującą laicyzację wspomina pewnego filozofa-marksistę (chodzi oczywiście o Slavoja Žižka) przekonanego, że rewolucja stoi u bram, ale – jak dalej argumentuje kapłan – nie ma on racji, albowiem to nie rewolucja, ale Ewangelia stoi u bram. Paradoksalnie w ten sposób potwierdza on tezę filozofa, skłaniając nas jednocześnie by w Nowym Testamencie dojrzeć zarzewie świeckiej rewolucji.

Dzięki Żmijewskiemu odkrywamy, że msza jest w istocie „mieczem obosiecznym”, a jej odczytanie zmienia się w zależności od kontekstu. Może być zatem potwierdzeniem status quo lub impulsem do działania i zmiany świata, który nie realizuje przekazywanych w rytuale wartości. Ten aspekt mszy uwypukla tym bardziej fakt, że fragmenty Ewangelii, które czytano podczas Mszy nie zostały tendencyjnie dobrane i zestawione tak, aby można było odczuć ich krytyczny wobec kleru charakter. Były to te same wyjątki z Biblii, których tego dnia wysłuchał cały katolicki świat:

Pan Zastępów mówi: Ja jestem potężnym Królem a imię moje będzie wzbudzać lęk między narodami. Teraz zaś do was, kapłani, odnosi się następujące polecenie: Jeśli nie usłuchacie i nie weźmiecie sobie do serca tego, iż macie oddawać cześć memu imieniu, mówi Pan Zastępów, to rzucę na was przekleństwo i przeklnę wasze błogosławieństwo, a przeklnę je dlatego, że sobie nic nie bierzecie do serca...[1]

„Jezus przemówił do tłumów i do swych uczniów tymi słowami:
Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. (…) Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony”[2] .

Po Mszy coniedzielna msza nie może być już taka sama. Spektakl ożywia to, co wydawało się od dawna skostniałe. Dostarczając modelu interpretacyjnego dla rytuału, który – chcąc czy nie chcąc – stale nam towarzyszy, pokazuje, że alternatywa, którą wielu z nas uważało za ostateczną, jest właściwie fałszywa. Msza nie musi dzielić ludzi, albowiem pomimo swojego sformalizowania jest ona niezwykle plastyczna, podatna na rozmaite, nawet skrajnie różne, interpretacje.

Kościół jest zatem miejscem nie tylko dla ślepo przytakującego tłumu, ale – o czym sam chyba nie wie – otwiera też przestrzeń, gdzie możliwa jest radykalna krytyka, a co najważniejsze – także samokrytyka. Postawiony przed swoim własnym trybunałem musi się przynajmniej zawstydzić. W tym wypadku teatr przejmuje rolę rytuału religijnego, staje się źródłem rzeczywistości, albowiem możemy się w nim krytycznie przejrzeć i dokonać autentycznej zmiany w świecie. Spektakl Żmijewskiego jest lustrem, a właściwie krzywym zwierciadłem, które wyolbrzymiając, uwidacznia zarazem pewne niedostrzegalne na co dzień sprawy.

Na pewno Żmijewskiemu należy się uznanie za pomysł, który może być nie lada intelektualną pożywką dla krytycznie nastawionego widza. Niemniej jednak trzeba również zaznaczyć, że spektakl nie został przemyślany do końca, co ma niebagatelne znaczenie dla całości przedstawienia. Otóż, zaaranżowanie mszy w teatrze nie wymaga wyjątkowych kompetencji reżyserskich ani aktorskich. A to dlatego, że liczy się sama idea, nie zaś wykonanie. Tym bardziej istotne jest to, aby wszystko było dopracowane, gdyż każda niejasność może zupełnie zmienić sens zamysłu. O ile nie widzę większego problemu, gdy sens przedstawienia – w wyniku przypadkowych niedociągnięć – wzrasta, to niedopuszczalne jest by wzniosła idea się bagatelizowała, a tak stało się niestety w przypadku Mszy. Powodzenie przedstawienia zależało od całościowej realizacji pomysłu odprawienia mszy w teatrze, aby widz nie odczuł, że rytuał, w którym uczestniczy, jest właściwie przedstawieniem, powołaną przez aktorów iluzją. Przekroczyć konwencję można tylko przez konsekwentne doprowadzenie formy, którą się przekracza, do maksimum. Jednakże cały sens przedstawienia uległ zakwestionowaniu w momencie, gdy aktorzy wyszli ukłonić się publiczności. Czar prysł, albowiem dopiero co odegrana msza przestała być mszą, aby stać się tylko kolejnym przedstawienie teatralnym i to w dodatku dość kiepskim. Msza jest tylko jedna – i na tym polega jej siła, że nie zmienia się w zależności od wykonania, o ile tylko wszelkie formalność zostaną dopełnione. Mszy Żmijewskiego zabrakło tej skrupulatności. W efekcie nie stała się ona uświęcającym teatr rytuałem, ale dość płytką manifestacją przekonania, że współcześnie nie ma nic świętego, więc wszystko można sobie zawłaszczyć i zbanalizować. I nie chodzi tutaj o profanację, albowiem ta wymaga transgresji, a w widzianej z perspektywy końca Mszy, nie było nic z tego kwestionującego wszystko ruchu, lecz tylko próba wyważenia już dawno otwartych drzwi. Nie łatwo jest zepsuć rytuał, ale gdy już się to zrobi, „klapa” przybiera kosmiczną rozmiary.

[1] Mt 1,14b-2,2b.8-10
[2] Mt 23,1-12

Marcin Smerda
E-splot
14 listopada 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia