Musiałem polubić Łódź

rozmowa z Mariuszem Grzegorzkiem

Z reżyserem Mariuszem Grzegorzkiem rozmawia Anna Gronczewska.

Do Łodzi przyjechał Pan na studia i tu został. Co Pana zatrzymało w tym mieście? 

Człowiek zostaje tam, gdzie spełniają się jego marzenia. Ja pochodzę z bardzo ładnego, malowniczego miasta leżącego na granicy polsko-czeskiej, z Cieszyna. Potem studiowałem na Uniwersytecie Jagiellońskim i mieszkałem w Krakowie. Ale zawsze moim marzeniem była reżyseria filmowa. Kiedy przyjechałem do Łodzi i dostałem się do szkoły filmowej, to miałem wrażenie, że złapałem Pana Boga za nogi. Rzeczywiście, spotkałem tu ludzi, którzy pomogli mi realizować moją pasję. Gdy zacząłem studiować w Łodzi wciągnąłem się w ludzi, towarzystwo, atmosferę miasta. Potem od profesora Wojciecha Jerzego Hasa otrzymałem propozycję objęcia asystentury. I tak się stało, że w tej Łodzi zapuściłem korzenie. Było to zupełnie inne niż dziś miasto, jeśli chodzi o atmosferę filmową. Prężnie działała tu wytwórnia filmów fabularnych. Wydawało się, że jeśli chodzi o produkcję filmową, to Łódź ma wiele do zaoferowania. I tu zostałem. 

Nie ciągnęło Pana nigdy, by przeprowadzić się do Krakowa, czy do Warszawy?

Nie jestem typem wędrowca. Bardzo przyzwyczajam się do miejsc, do ludzi. Poza tym mam poczucie, że Kraków to nie jest miejsce, w którym teraz specjalnie dużo się dzieje. Jeżeli miałbym się gdzieś przeprowadzić, to jednak do Warszawy. Wykładam w łódzkiej szkole filmowej i zauważam, że kiedyś więcej jej absolwentów zostawało w Łodzi. A teraz oni wszyscy lądują najpierw w Warszawie.

Nie odnosi Pan wrażenia, że Łódź żyje w cieniu stolicy?

Łódź jest trochę za blisko Warszawy. Pada ofiarą tej bliskości stolicy. Staje się miastem satelickim. Ale Łódź jest miastem spokojniejszym. Nie ma tu tylu korków, nerwowych, zabieganych ludzi, co w Warszawie.

Przez te lata dobrze Pan poznał Łódź?

Jestem osobą ciągle zajętą. Przez wiele lat jeździłem samochodem po z góry wytyczonych trasach. A więc mój dom, szkoła filmowa, dom, Teatr imienia Jaracza. Tak więc przez wiele lat Łodzi nie znałem. Dopiero ostatnio ją bliżej poznałem. Mogę powiedzieć, że to miasto ma pecha.

Dlaczego?

Jego ścisłe centrum jest najbardziej zdegradowaną częścią. Łódź ma wiele malowniczych, cywilizowanych miejsc, które widzi się, gdy od tego centrum się oddalamy. A ja krążyłem ciągle po ustalonych trasach. Wiadomo, jak wyglądają na przykład okolice Teatru imienia Jaracza. Pech Łodzi polega na tym, że wielu ludzi, którzy tu przyjeżdżają, wysiadając na Dworcu Fabrycznym, robi parę kroków i ta ich pierwsza energia jest bardzo niekorzystna. Lądują w miejscach, które są brzydkie, zdegradowane. To odstrasza przyjeżdżających do Łodzi. Szkoda, że przez 20 lat, jak tu mieszkam, nikt nic z tym nie zrobił. Wiąże się z tym kolejne nieszczęście tego miasta, które nie miało chyba nigdy dobrego gospodarza. Rozumiem, że zarządzanie takim miastem, jak Łódź, nie jest łatwe. Ale mam wrażenie, że mamy do czynienia z klęską na każdym możliwym poziomie. Jest dużo gadania, haseł, prowincjonalizmu. Polega on na tym, że wszyscy wiemy, iż tak nie jest, ale doszukujemy się głupawych wyznaczników, że Łódź jest niby fajna.

Co Pan ma na myśli?

Na przykład, że jakaś firma wybudowała biuro w Łodzi, albo powstanie hotel. Oczywiście, fajnie jest, że powstaną biuro czy hotel, ale nikt nie bierze pod uwagę, że w innych miastach takich hoteli, biur powstaje dziesięć, piętnaście. U nas wszystkie media to odtrąbią. Łódź przez to ma się stać europejskim miastem?

Łódź ma swój charakter?

Zdecydowanie! Łódź generalnie jest pięknym miastem, o intensywnym potencjale. Kłopot polega na tym, że Łódź jest miastem zaburzonym energetycznie. Nie wiem dokładnie, na czym to polega. Może na rodzaju pewnego ubóstwa społecznego, takiego grzyba, który 
toczy to miasto od środka? Trudno z tym walczyć. Przez to też najgorzej jest w centrum Łodzi. Wszystko jest tam odrapane, sypiące się. Stoją pudła z biustonoszami, majtkami. Ulica Piotrkowska wydaje się taka zdegradowana. Spotyka się pijanych, brudnych ludzi, denaturycznych, szwendających się po mieście, mieszkających w jakiś norach. Nie jestem typem mieszczucha, który obraża się na Łódź, że jest jaka jest. Ci ludzie są elementem pejzażu tego miasta. Nie mam zamiaru zgłaszać postulatu, by zamknąć ich do baraków. Nie o tym mówię. Ale ludzi przyjeżdżających z małych, spokojnych, ustabilizowanych miast, czy też z dużych, bogatszych i ładniejszych, typu Wrocław lub Poznań, Łódź uderza na początku tym, co najbrzydsze. Przykre jest to pierwsze wrażenie.

Następne są już lepsze?

Tak. Kiedy człowiek oswoi się z tymi widokami, minie pierwszy szok energetyczny, nagle okazuje się, że Łódź ma pewien nastrój i bardzo piękną architekturę. Szkoda, że jest tak zdegradowana. Wygląda tak, jakby była zasłonięta szarym woalem. Gdyby centrum zostało zrewitalizowane, nastąpiłby renesans tego miasta. Łódź ma niesamowitą atmosferę i ogromny potencjał. Mogłaby stać się atrakcją turystyczną. Kłopot Łodzi polega na tym, że ma etykietkę brzydkiego, brudnego, zapuszczonego miasta. Cała energia władz idzie na to, by temu zaprzeczać. By robić dobrą minę do złej gry.

Łódź często występuje w Pana filmach?

Ja robię mało filmów, ale często korzystam z łódzkich lokacji. Łódź to bardzo fotogeniczne miasto. Można zrobić znakomity film reklamowy o niej. W ostatnim moim filmie, "Jestem twój", wszystkie plenery są łódzkie. Były zdjęcia w Manufakturze, w parku Zaruskiego. Gdy potrzebowaliśmy obiekt zabytkowy, to kręciliśmy na dziedzińcu Pałacu Poznańskiego. Łódź ma wiele ciekawych, fotogenicznych, intensywnych w wyrazie miejsc.

Polubił Pan Łódź?
Oswoiłem się z Łodzią, nawet ją lubię. Zresztą nie mam innego wyjścia. Ciężko by było mi mieszkać w miejscu, w którym nie czuję się dobrze.

Anna Gronczewska
Dziennik Łódzki
15 października 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...