Muzycznie o śmierci – Off-Rzeszów dzień 3
„Biforek żałobny" - scen. reż. Magdalena Drab - Kolektyw ChłostkiMoże przyjść nagle. Wtedy, kiedy się tego nie spodziewasz. I trzeba będzie coś z tym zrobić. Jakoś zareagować na ten fakt, wykonać jakieś czynności. Ponieważ mimo tego, że wiemy, że śmierć przyjdzie i jest nieuchronna – nie jesteśmy na nią przygotowani.
Nagle ciągnie się za nami tabu
Kiedy słyszę nazwisko Magdaleny Drab, jej twórczość kojarzy mi się w taki sposób, że podejmuje ona trudne tematy w nieoczywisty sposób. W Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze wyreżyserowała monodram „Marzenie Nataszy" (prem. 23.10.2021 r.) – tekst Jarosławy Pulinowicz w wykonaniu Alicji Stasiewicz oddawał głos dziewczynie z domu dziecka. Mimo, że młoda kobieta popełniła zbrodnię – jej perspektywa sprawiała, że widz mógł wręcz stanąć po jej stronie. Do tego monodramu także przygotował muzykę Albert Pyśk i był to mocny tekst, którego warstwa muzyczna w realizacji scenicznej zwracała uwagę.
Ale Magdalena Drab jest także dramatopisarką i na rzeszowski festiwal został zaproszony spektakl, którego tekst został napisany specjalnie na Przegląd Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. „Biforek żałobny", na podstawie jej scenariusza i według jej koncepcji reżyserskiej to opowieść o „współczesnych wiedźmach", które muszą odprawić rytuał. Podróżują przez miasto z ciałem swojej zmarłej siostry, zawiniętym w czarną folię. Robią to wbrew przyjętym konwencjom, wbrew społeczeństwu, właściwie może nawet wbrew sobie.
System narzuca pewien schemat. Kiedy ktoś umiera potrzeba formalności – lekarza, który stwierdzi zgon, a potem wydania pieniędzy w firmie pogrzebowej, która przygotowuje pochówek. A gdyby chciało się to zrobić po swojemu? I np. najpierw w bloku przygotować tytułowy „Biforek żałobny", zaprosić sąsiadów? Następnie wcale nie płacić księdzu, tylko samemu wykopać dół i we własnym zakresie pożegnać się ze zmarłym? Czy naprawdę jest w tym coś niestosownego?
Na środku Dużej Sceny Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie widzimy zaaranżowaną w nowoczesny sposób kawalerkę: dywan, dwa stoliki, krzesło, pufa, wieszak, lampa podłogowa. Wszystko to w białym kolorze. Horyzont sceny tworzy ekran, na którym wyświetlane są wizualizacje (autorstwa Magdaleny Drab): zbliżenia na szczegóły. Wiemy przecież jak wygląda żeliwny kaloryfer, ale czy przyglądaliśmy się mu z bliska? Albo znaczek z logo samochodu, którym akurat jedziemy? Tak jak w społeczeństwie: myśli się o nim jako o całości, rzadziej o jednostkach.
Ta ascetycznie zaaranżowana przestrzeń jest jak wyspa. Enklawa wewnątrz społecznych oczekiwań i schematów. Jeden klocek z wieży bloku, w której mieszkają kobiety. Biały z tą jedną, czarną plamą. Skazą, która ciągnie się za nimi (choć właściwie to one taszczą ją ze sobą), i której nie chcą się pozbyć według schematu. Ponieważ w sumie dlaczego nie można żałoby przeżywać po swojemu? Nikt się o to nie pyta. Nikt się nad tym nie zastanawia. Najczęściej – nawet nie chce się mieć do czynienia ze śmiercią, z ciałem zmarłej osoby. Łatwiej jest, kiedy ktoś zrobi to za nas.
Na scenie widzimy idealnie zgrany duet aktorski: Magdalenę Drab i Magdalenę Kolską, których głosy niosą się po widowni. Cały spektakl ma niezwykłą warstwę dźwiękową: muzyka Alberta Pyśka wraz z głosami kobiet tworzy klimat obrzędowości. Ich śpiew przypomina melancholijne, portugalskie fado pomieszane z pieśniami ludowymi. Sięgają do muzyki tradycyjnej jak Adam Strug, czy prostych prawd i nazywanych wprost przeżyć jak Kapela Ze Wsi Warszawa i okazuje się to niezwykle bliskie. Chóralny śpiew buduje wspólnotę. Nagle odkrywany jest ponownie uniwersalizm rytuału i jego muzycznego tła – jak w spektaklu dyplomowym studentów Wydziału Aktorskiego krakowskiej AST „Do DNA" w reż. Ewy Kaim (prem. 12.11.2026 r.). Dramaturgię tego spektaklu przygotował Włodzimierz Szturc, poszukując w źródłach brzmień i rytmów, które są naszymi korzeniami. W podobny sposób poszukiwały warstwy muzycznej twórczynie „Biforku żałobnego".
Spektakl Kolektywu Chłostki ma smutny wydźwięk: okazuje się, że nikt nie wierzy dziś we wspólnotę przeżycia. Kobiety są osamotnione w swoim doświadczeniu i można odnieść wrażenie, że walczą z wiatrakami. Śmierć była kiedyś naturalną częścią cyklu życia człowieka: wiadomo było, że musi się wydarzyć. Przyjmowana była raczej spokojnie – ze świadomością jej istnienia. Dziś jest to temat trudny. Mamy wręcz do czynienia ze społecznym tabu, ponieważ świat nastawiony jest na wieczne odmładzanie: panuje kult młodości, nieśmiertelności, wiecznego poprawiania urody, radości i wdzięczności. Świętuje się urodziny i śluby. Celebracja śmierci? Pogrzeb? Nie, to jest poza trendami. Kobiety mają swój rytuał po wejściu do mieszkania (choreografia: Martyna Rak), to dlaczego nie mogą pożegnać też po swojemu siostry?
Jeszcze okaże się, że – parafrazując wers z wiersza Jana Twardowskiego „Spieszmy się" – „zostaną po niej buty i telefon głuchy". Człowiek znika, umiera, nie ma go. Zostają po nim rzeczy, z którymi często nie wiadomo, co zrobić. I rodzina, która czasem nie ma pieniędzy na codzienną egzystencję, a co dopiero na pochówek. Koszt własnego mieszkania, jedzenia, rachunków pochłania większość dochodów ludzi w średnim wieku (i nie tylko). Gdy ktoś odejdzie – dochodzi przymus zorganizowania pożegnania. „Biforek żałobny" w swej muzyczności jest jak swego rodzaju msza. Emocje znajdują ujście w sztuce, do której nie potrzeba nic oprócz własnego głosu. Przejmujące pieśni, połączone z muzyką i zrytmizowanym tekstem, który nie ucieka od przekleństw sprawiają, że spektakl Magdaleny Drab mógłby być słuchowiskiem.
Po śmierci bliskiej osoby zostajemy z głosem – najczęściej własnym, w swojej głowie. A czasem właśnie śpiewem, który pozwala przeżyć swój „Biforek żałobny".