Muzyka broni się sama

"Joanna d\'Arc" - reż. Natascha Ursuliak - Opera Wrocławska

"Giovanna d\'Arco" Giuseppe Verdiego wróciła na polską scenę operową po 138 latach. I choćby tylko dlatego warto zobaczyć dzieło praktycznie nieobecne w repertuarze naszych teatrów operowych, a przecież zachwycające wspaniałą muzyką. Verdiowskie chóry, porywające duety, a przede wszystkim popisowe partie solistki napisane na dramatyczny sopran. Muzyka broni się sama. A co z resztą?

Libretto Temistocle\'a Solero oparte na dramacie Fryderyka Schillera z prawdziwą historią prawdziwej Joanny d\'Arc ma niewiele wspólnego, no, może poza tym, że główna bohaterka jest wojowniczką i tragicznie kończy. W operowej opowieści mamy więc młodą, prostą dziewczynę, która, wspierana opieką Matki Boskiej, uwalnia Francję od sobie jakoś poradzić z tą fantastyką: Joanna jako dziecko wychowuje się z Karolem, potem młodzi kochają się, choć Joanna szczęśliwie tylko platonicznie, a nieszczęście przychodzi z najmniej oczekiwanej strony. I tu mamy prawdziwą wywrotkę, czyli... ojca. W oryginalnej Verdiowskiej wersji Giacomo - ojciec Joanny, przekonany, że ta jest opętana przez szatana, denuncjuje ją Anglikom. Kiedy zrozumie swój błąd, będzie za późno.

Nic więc dziwnego, że reżyserka wrocławskiej inscenizacji Natascha Ursuliak z pomocą dramaturg Anne-Marie Drüner postanowiły uwiarygodnić tę historię. W ich interpretacji ojciec Joanny staje się bardziej jej ojcem duchowym - jest księdzem, co ma przypominać, że przyszła święta Kościoła katolickiego przez ten Kościół została zdradzona. Joanna próbuje określić swoją tożsamość w opozycji do króla i księdza. Pomysł ciekawy, ale w pewnym momencie przestałam czytać libretto - ojciec w sutannie a la kardynał, demoniczny, a przecież śpiewający o córce... Za dużo niekonsekwencji. I dlatego, oglądając "Joannę d\'Arc", skupmy się na muzyce. Solistami, chórem i orkiestrą dyrygowała Ewa Michnik.

Anna Lichorowicz - tytułowa Joanna - śpiewa pięknie, ale najpiękniej w partiach lirycznych, kiedy słychać istotę belcanta. No i jest baaardzo sexy, zwłaszcza w duecie z Carlo (bardzo dobry Nikolay Dorozhkin, tenor, nowy nabytek opery prosto z Moskwy). Ja, jak zwykle, będę chwalić Mariusza Godlewskiego w roli Giacoma, który swoją postacią buduje oś dramatyczną spektaklu i wyrasta na specjalistę od ról demonicznych.

A sama inscenizacja? Miałam kłopoty z prologiem - kiedy słyszymy uwerturę, oglądamy małą Joannę i Carla, jak z zapałem okładają się drewnianymi mieczykami. Rozumiem zabieg, lubię dzieci, ale nie jestem zbyt przekonana do tego pomysłu. Podobnie rozbawiły mnie sceny udawanej szermierki między Joanną i Carlem. Piękny duet i nagle niezamierzony komizm "ciosów" zadawanych w takt muzyki. I ostatni akord gimnastyki - chór machający rękoma, również do taktu. Po co? Dla pewności wybieram się na Joannę jeszcze raz w niedzielę i czekam niecierpliwie na płytę. Bo Verdi broni się sam.
Anglików, doprowadza do koronacji Karola VII i ginie. Ale widzowie muszą

Katarzyna Kaczorowska
POLSKA Gazeta Wrocławska
4 lutego 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...