My, naród

"Mickiewicz. Dziady. Performance" - reż. Paweł Wodziński - Teatr Polski w Bydgoszczy

Tegoroczna edycja 14. Interpretacji kusi od samego prologu, podczas którego mogliśmy obejrzeć dwie, skrajne, inscenizacje "Dziadów" - w reżyserii Krzysztofa Babickiego (Teatr Śląski w Katowicach) oraz Pawła Wodzińskiego (Teatr Polski w Bydgoszczy)

Spektakl „Mickiewicz. Dziady. Performance” w reżyserii Pawła Wodzińskiego jest – można rzec w skrócie – trzygodzinną ironią. Pamfletem. Krytyką romantycznego widzenia świata. Potępieniem katolickiego, czyli – w rozumieniu reżysera – bezrozumnego postępowania Polaków, którzy stają się zbiorowym bohaterem spektaklu, pozostawionym sobie na… Krakowskim Przedmieściu (bydgoska inscenizacja pełna jest symbolicznych nawiązań do wydarzeń, jakie miały miejsce w stolicy w kwietniu 2010 roku).

Pierwsza część spektaklu zdominowana jest przez agresję tłumu. Kto tworzy ów tłum? Nie do końca jest określony – są wśród nich i pielgrzymi, ludzie podróżujący, może bezdomni, może to ci, koczujący pod krzyżem na warszawskim deptaku? Pewnie każda z tych interpretacji jest dozwolona. Ludzie ci nie wyglądają dobrze – są brudni, źle ubrani, daleko im do obywateli oświeconej Europy. I to jest właśnie ów pierwszy, podstawowy antagonizm, będący przyczyną scenicznej zwady. Kłótnia rozegra się pomiędzy biednym a bogatym, między tym, kto dzierży władzę, a tym, który jej nie dostąpił, między tym, kto nic nie ma, a tym, kto może sobie pozwolić na wiele.

Zróżnicowanie to widoczne staje się także w sferze mentalnej: biedniejszy lud ma po swojej stronie krzyż i co za tym idzie – emocje; bogatsza garstka jest chłodna i opanowana, a jeśli coś budzi w niej emocje to piękne kobiety (vide: Senator). Przejmujące jest to, że – jak pokazały niedawne wydarzenia – emocje owe zdolne są wyrządzić krzywdę. Tak też dzieje się na scenie: podczas „obrzędu dziadów” mistrz ceremonii przywołuje duchy przodków, które jednak nie są dobrze potraktowane: dziewczyna zostaje zgwałcona, niedobry pan staje się ofiarą bezlitosnego linczu.

Druga część spektaklu przenosi nas do ni to więzienia, ni noclegowni dla bezdomnych. Więc klimat jest podobny, z tym, że wyzbyty już tej wszechogarniającej agresji. Pośród życiowych rozbitków dumających o swoim niewdzięcznym losie znajdują się dwaj szaleńcy. Jeden z nich to Gustaw-Konrad, który u Wodzińskiego jest kimś w rodzaju niespełnionego artysty-muzyka, performera słowa, cierpiącego na niemoc twórczą, więc i brak sławy, fanów, poklasku, pieniędzy… Drugim ‘oryginałem’ jest ksiądz Piotr, będący w spektaklu Wodzińskiego nawiedzonym, ogarniętym fanatyczną wiarą wyznawcą chrystusowym.

Wielka Improwizacja i Widzenie księdza Piotra brzmią zatem w ustach szaleńców równie niedorzecznie. Monolog Konrada odarty zostaje z wszelkich mesjanistycznych pobudek, stając się raczej manifestem muzyka, żądającego natchnienia, by rząd fanów mógł go wielbić na koncertach. Trzeba przyznać, że owo dopasowanie znaczeń udało się Pawłowi Wodzińskiemu i kreującemu Konrada Michałowi Czachorowi świetnie. Słowa księdza Piotra zaś stały się bezsensownym bełkotem, namiętnym monologiem pozbawionym logiki, którego raczej nikt nie zechce potraktować poważnie. Nie inaczej przedstawiono postać Ewy – pojawia się na scenie odziana w białą, skrwawioną suknię, idzie na kolanach, a podczas swojego, równie niezrozumiałego monologu, zaplata na głowie wianek, raczej przypominający zaplatanie cierniowej korony, w pewnym momencie stając się znakiem umęczonego Chrystusa.

Drugą część społeczeństwa, tę przeciw której tłum pod Pałacem jest zwrócony, tworzy Senator (tutaj – elegancki urzędnik grający pomarańczami w golfa), jego świta, złożona z pięknych kobiet oraz straż pilnująca, by nikt nie wdarł się do pałacu przez metalowe barierki. Wdziera się Rollisonowa, która przerywa radosną atmosferę balu.

Pod koniec spektaklu Konrad podpierając się o obręcz barierki, odpala papierosa. Przygląda się nadchodzącemu, bezimiennemu tłumowi. Ich bezimienność podkreślona zostaje jednolitymi maskami na ich twarzach. Każdy z nich czegoś żąda, ma roszczeniową postawę: ludzie palą świece, niosą zdjęcia poległych w walkach współbraci, pewnie po cichu nucą religijne pieśni. Dla Konrada działalnie tłumu nie jest interesujące. Przygląda się temu od niechcenia, trochę też z tej ‘szopki’ pokpiwa. Nie jest już ani dobrze ubranym przedsiębiorcą z części pierwszej, nie jest też jednak nawiedzonym muzykiem. Staje się zwykłym przechodniem, szaroburym obywatelem, który popadł w zobojętnienie..

„Dziady. Mickiewicz. Performance” to spektakl, który powstał z wymieszania dwóch różnych światów: dziewiętnastowiecznego języka i współczesnej obyczajowości. Boli, bo okazuje się być mało znaczącym pod względem logicznym wywodem. Czy tylko to pozostało nam z romantycznej spuścizny? Emocje, źle pojęta religijność i idące z nią w parze zacofanie? Dodatkową szpilką, która niemiło nas kłuje są także słowa dawnych zagranicznych podróżników, myślicieli i pisarzy napisane niegdyś na myśl o Polsce, która jest dla nich krajem na wieki zacofanym, a ludzie nie posługują się rozumem. Aż nie chce się wierzyć, że słowa te i inne wypowiadali m.in. Heine, Wolter, Fryderyk II.

Mimo kilku naciąganych scen, gdzie słowo raczej nie współgra z przedstawianą wizją, uważam, że spektakl Pawła Wodzińskiego to dzieło udane, bo drapie nasze sumienia i trochę zawstydza. Dawny tekst nabiera jednak aktualności w znajomym otoczeniu. Miejmy nadzieję, że spektakle konkursowe XIV edycji festiwalu Interpretacje wzbudzą równie gorące emocje.

Marta Odziomek
Dziennik Teatralny Katowice
22 lutego 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...