Na ile dasz się sprawdzić?

"Metoda Grönholm" - reż: Ireneusz Janiszewski - Teatr Nowy w Łodzi

Perfidne, podstępne, żerujące na penetrowaniu ludzkiej psychiki metody rekrutacji stały się normą - dla korporacji jesteś wart tyle, ile twój ostatni, podpisany dla firmy kontrakt. Nie ma tu miejsca dla chorowitych, słabych, wrażliwych, empatycznych, współczujących jednostek. Sposoby selekcji nowych pracowników stają się coraz bardziej wyszukane. Nikt z nas nie wie, jak by się zachował, gdyby to na nim testowano metodę wymyśloną przez Grönholma.

Owa metoda to seria testów psychologicznych, polegających na stawianiu rekrutowanego w trudnych sytuacjach - niejednokrotnie musi on wybierać między empatią, moralnością i „ludzkim” podejściem do sprawy, a skutecznością. Człowiek jest towarem, trybikiem w wielkiej korporacyjnej machinie, nosicielem cech, które pozwalają ocenić jego przydatność dla firmy. Oglądając „Metodę Grönholm” mamy okazję prześledzić cały proces rekrutacyjny prowadzony przez firmę Dekia. W pokoju przesłuchań (do tego mało przyjemnego miejsca to określenie pasuje dużo bardziej niż sala konferencyjna) zjawia się czworo kandydatów na stanowisko dyrektora handlowego firmy: Mercé Degás (Bogusława Jantos), czyli pełna energii pracownica banku, jedyna kobieta zakwalifikowana do ostatniego etapu, Ferran Augé (Marek Lipski) - bezwzględny dyrektor handlowy firmy farmaceutycznej, Enric Font (Krzysztof Pyziak) - pracownik firmy spożywczej oraz Carles Bueno (Paweł Audykowski) - transseksualista zatrudniony w branży farmaceutycznej. Gdy cała czwórka przedstawia się sobie, rozpoczyna się gra - nikt nie zjawia się jednak w pokoju, polecenia przekazywane są anonimowo za pomocą kopert podrzucanych przez otwór w jednej ze ścian. Dźwięk spadania kolejnej koperty wywołuje w rekrutowanych stan absolutnej gotowości, mobilizacji, wyzwalając w nich najgorsze instynkty. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wygrywając proces rekrutacyjne przegrywa się człowieczeństwo.  

Wszystkie zdarzenia rozgrywają się w średniej wielkości pokoju, przestrzeni całkowicie zdepersonalizowanej - próżno tu szukać roślinki doniczkowej, niedopitej herbaty, obrazu na ścianie czy jakiegokolwiek śladu użytkowania pomieszczenia. Dużo natomiast chromu, szkła, bieli, czyli tego, czym szczycą się korporacje. Jest zimno i nieprzytulnie, jednak ludzie, którzy pracują w tego typu firmie, nie przyszli tam dla sympatycznej atmosfery, lecz dla pieniędzy - i to niemałych. Nie przeszkadza im, że przez szklane drzwi będzie mógł zajrzeć każdy (posiadanie tajemnic przed szefem to czynnik zdecydowanie dyskwalifikujący), przecież i tak świadomość bycia podglądanym towarzyszy „korporacyjnym szczurom” każdego dnia - kamery mogą być wszędzie, a przed pracownikami działu kadr, którzy przypominają agentów CBŚ, i tak nic się nie ukryje. Stajemy się więc widzami kolejnego „Big Brothera”, patrzymy, jak czworo ludzi stara się nawzajem wykluczyć z gry stosując wszelkie środki, jakie tylko przyjdą im do głowy. Wiadomo - wszystkie chwyty dozwolone, tu nie ma miejsca na sentymenty. Wygra ten, kto do perfekcji opanował sztukę manipulacji. Rekrutowani zaliczają kolejne zadania, powoli robi się późno. Może korporacja zaprosi ich na służbową kolację? Będą jedli, czy będą jedzeni?

Spektakl strukturą przypomina thriller, wciąga od pierwszych wypowiadanych kwestii. „Metoda Grönholm” posiada wszystkie elementy potrzebne do stworzenia udanego przedstawienia - reżyser wybrał ciekawy tekst, który leży w kręgu zainteresowań współczesnego odbiorcy, aktorzy przekonywująco wcielili się w swoje (podwójne) role, scenografia koresponduje z tekstem dramatu, a napięcie utrzymuje się na równym poziomie przez dwie godziny trwania spektaklu. Wyciągnięcie wniosków z oglądanej historii pozostawiono widzowi, główny bohater - ofiara korporacyjnych psychologów, nie strzela sobie w głowę, lecz postanawia żyć dalej. Zakończenie otwarte sprawia, że w miejsce nachalnego dydaktyzmu pojawia się zaduma. Może wcale nie wiemy o sobie tyle, ile byśmy chcieli? Może jesteśmy zupełnie inni, niż nam się wydaje? Cóż, z pewnością nie jest przypadkiem, że Nagrodę Nobla przyznano naszej rodaczce, która powtarzała, że „tyle wiemy o sobie na ile nas sprawdzono”.

Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
27 lutego 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...