Na marginesie jest ciekawiej

"Szaleństwa nocy" - reż. Iwona Jera - Teatr Bagatela w Krakowie

Noc to taka pora, kiedy na świat wychodzą ludzie szaleni, pijani, smutni lub po prostu inni. Po przestrzeni miasta poruszają się samotnie lub tworzą mniej lub bardziej sformalizowane grupki. Łączy ich wzajemne zrozumienie, alkohol, często też muzyka – jako czynnik sprzyjający integracji. Każdy jest indywidualistą i ma swoją niepowtarzalną historię. Czasami te historie dzięki zbiegom okoliczności łączą się i wywołują niemałą sensację mikrospołeczności. Taki – swego rodzaju – fenomen przedstawia w „Szaleństwach nocy" reżyserka Iwona Jera.

Na scenę wchodzą postaci, które od razu siadają za instrumentami. Spektakl zaczyna się od piosenki. Już wiemy, że bardzo dużą rolę będzie grać tu wykonywana na żywo muzyka. Postaci przypominają swoimi strojami muzyków lub stałych bywalców klubów. Ich ubrania są kolorowe, wyzywające, w artystycznie ekstrawaganckich zestawieniach. Tworzą barwną grupę. Swoimi działaniami wypełniają całą przestrzeń, a poza nimi na scenie znajdują się jedynie instrumenty i krzesła. Reszta zależy już tylko od indywidualnej wyobraźni widzów.

Sama fabuła tworzy się jakby naturalnie – mamy wielogłosową narrację całej grupy aktorów. To z ich ust dowiadujemy się o istnieniu drobnego kryminalisty Średniego Boba i wyraźnie samotnej prawniczki Heleny. Ich drogi przecinają się w jednym z barów, a niezwykły zbieg okoliczności sprawia, że wpadają na siebie również za dnia. Wydarzenia następują po sobie bardzo szybko i wynika z tego wiele zabawnych sytuacji. Cała historia, która w gruncie rzeczy jest dramatyczna, zostaje potraktowana z dużym dystansem. Szefem Boba okazuje się Góral z podhalańskim zaśpiewem (świetny Marcel Wiercichowski), a skacowana Helena stoi w kościele obok swojego kuzyna Puchatka (niezwykły Tomasz Lipiński) z nerwicą natręctw, który narobi jej wstydu jako druhny...

Mimo oszczędnych środków, na scenie dzieje się bardzo dużo – aktorzy jeżdżą na hulajnogach, przebierają się, a przede wszystkim: grają i śpiewają. Utwory wykonują nie tylko na instrumentach, ale też zamiast nich używają np. słoika z łyżką, krzesła i pałeczki czy... metalowej miski z drobnymi. Same piosenki są często aranżacjami kultowych utworów zagranicznych – z dopisanym polskim tekstem – jak np. „Money" Pink Floyd czy „My heart will go on" Celine Dion z „obowiązkowym" ustawieniem się zakochanych w cytacie ze sceny z „Titanica" w reż. Jamesa Camerona. Iwona Jera wybrała grupę aktorów, którzy mają okazję zaprezentować cały wachlarz swoich umiejętności: od niezwykłego aktorstwa aż po grę na instrumentach. Dynamiczna historia, w której obok fragmentów lirycznych dzieją się też rzeczy szalone sprawia, że spektakl jest bardzo energetyczny.

Przy tym wszystkim w „Szaleństwach nocy" nie pasują trochę wyświetlane na horyzoncie zdjęcia, zrobione w różnych miejscach Krakowa. Z jednej strony właściwie nie sugerowały one konkretnego miasta, z drugiej – każdy miejscowy zwróci uwagę na fotografię Plant nocą czy słynnego obrazka, znanego z jednej ze ścian na Kazimierzu. Tak naprawdę historia Boba i Heleny mogłaby dziać się w jakimkolwiek mieście. Może chodziło o to, żeby spektakl stał się bliższy oglądającym go ludziom, ponieważ sam tekst także został dostosowany do topografii miasta.

Trzeba jednak powiedzieć, że spektakl ogląda się fantastycznie, z zainteresowaniem i najczęściej z uśmiechem na ustach. Lekka forma, która zdaje się momentami ocierać o improwizację sprawia, że przy „Szaleństwach nocy" można w pewien sposób odpocząć i wchłonąć trochę dobrej, pozytywnej energii. Aktorzy zostają nagrodzeni długimi brawami, a publiczność doczekuje się bisu w postaci ponownego wykonania fragmentu „Nie płacz Ewka" Perfectu. Wcześniej słuchamy muzyki, kibicujemy Bobowi, współczujemy Helenie i czekamy aż Marcel Wiercichowski choć na chwilę znów odłoży wiolonczelę i zamieni się w Dużego Małego Zbycha. Wiemy, że ta komediowo-sensacyjna historia odbywa się gdzieś na marginesie życia, co wcale nie umniejsza jej prawdopodobieństwa. Wracając ciemnym miastem po spektaklu spotykamy niejednego miejskiego „freak'a" obojga płci. I kto wie, czy Iwona Jera nie opowiedziała na scenie właśnie jego/jej historii?

 

Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
20 lutego 2017
Portrety
Iwona Jera

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia