Na moralnym wysypisku, czyli recenzja raczej osobista

"Firma" - reż. Monika Strzępka - Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego Poznań

Czy często podróżują Państwo koleją? Bo ja bardzo często - miesięcznie pociągami przemierzam setki kilometrów. Z perspektywy torów i na torach niejedno już widziałam, nie dziwią mnie więc nieogrzewane składy na długich trasach (zwykle mam swój koc ze sobą), spóźnienia pociągów wszelkiej kategorii (właściwie 10 minut to jeszcze nie spóźnienie...), nielogiczne rozkłady i obskurne dworce (tutaj wprawdzie pojawia się jakaś iskierka nadziei, ale funkcjonalność nowych dworców zwykle ma najwięcej wspólnego z centrum handlowym, nie komunikacyjnym). Nieraz wprawdzie zdarzało mi się wściekać, ale nigdy nie zastanawiałam się, kto jest winny takiemu stanowi rzeczy. Konduktor, kierownik pociągu, zawiadowca stacji? Kto decyduje o całym tym bałaganie na kolei, komu poskarżyć się na śmierdzące toalety, spóźnienia i do tego drogie bilety? W obliczu kolei łatwo poczuć się bezradnym, zwłaszcza jeśli jest się skazanym na korzystanie z niej - nawet mówi się o "pasażerach", nie "klientach". Nic dziwnego więc, że PKP wydaje się być organizacją iście kafkowską, o nieodgadnionej strukturze i nieznanych decydentach.

Spektakl Moniki Strzępki, "Firma", wskazuje jednak odpowiedzialnych za rozkład Polskich Kolei Państwowych. I czyni to z całą stanowczością.

Tytułową firmą są bowiem Polskie Koleje Państwowe, a zarządza nimi rodzina - ciocia-prezes, jej siostra-premier, wujek - były kolejarz, postkomunista i prywatyzator, do tego jeszcze kilku krewniaków-decydentów. W tej opowieści nie pojawia się ani jedna osoba "z dołu", bo to nie oni podejmują decyzje, są jedynie trybikami w wielkiej spółce. Nie ma też pasażerów, bo nie są tak naprawdę firmie potrzebni. Są tylko wielkie pieniądze, obdzielanie stanowisk, a także krew na rękach i dziesiątki akt spadających na scenę.

Strzępka z Demirskim zaproponowali spektakl w założeniu skandalizujący, demaskujący afery w strukturach instytucji kolei. Zrezygnowali jednak z analizy mechanizmów władzy, koncentrując się jedynie na poszukiwaniu źródeł kłopotów w przedsiębiorstwie i z przedsiębiorstwem. W efekcie oglądamy spektakl o katastrofie ekonomicznej dokonanej w majestacie prawa i przy strzelających korkach szampana. Widz atakowany jest tylko informacjami o prawdziwych i wyimaginowanych aferach kolejowych i w kontekście tych danych o wiele łatwiej mu uwierzyć w to, że koleją rządzi mafia. Jak bowiem inaczej zareagować na tak formułowane zarzuty o niegospodarności? Znikające fortuny, ustawiane przetargi, marnotrawienie publicznych pieniędzy, wzajemne powiązania i podejrzane układy... Wszelkie "bareizmy", tak typowe przecież dla kolei, okazują się być zasługą osób nią zarządzających. W spektaklu oglądamy jednak nie te kolejowe absurdy, ale mechanizm ich powstawania - zakulisowe rozmowy i wzajemne relacje, ukazane przez autorów jako rodzinne, a więc w pewnym sensie naturalne, a już na pewno ważne. Kiedy jeden z bohaterów, grany przez Mateusza Ławrynowicza, nie chce już dłużej brać w tym wszystkim udziału, prosi o wypisanie z rodziny, ale to jest jednak niemożliwe. Z drugiej strony - demaskowanie skandali, rozwiązywanie afer, powoływanie komisji śledczych to w Polsce żadna nowość. Powszechne jest przecież przekonanie, że takie pokazowe działania mają nikłą skuteczność i nie likwidują sedna problemu. Nie inaczej jest w przypadku "Firmy". Nawet obecność jedynego sprawiedliwego - dziennikarza obywatelskiego, będącego jednocześnie sumieniem włodarzy i duchem zmarłych - nie zaciera wrażenia, że to tylko powierzchowna analiza. Brakuje bowiem refleksji, że także my, obywatele, grzeszymy swoją obojętnością. Wątek obywatelski w przedstawieniu właściwie nie istnieje, choć w litanii oskarżeń łatwo byłoby Demirskiemu wysnuć tezę, że oto my, Polacy, chowamy się przed wielką polityką, unikamy niewygodnych tematów i godzimy się na wszystkie kolejowe (i nie tylko) absurdy, od czasu do czasu tylko tęskniąc za minionym. Uosobieniem takiego bohatera obojętnego, nostalgicznego była postać świetnie zagrana przez Sławę Kwaśniewską. Niedasizm i tumiwisizm to polskie choroby narodowe, ale nie to ze spektaklu wynika, choć tego można by oczekiwać od Strzępki i Demirskiego, znanych demaskatorów polskiej rzeczywistości.

Społeczeństwo jest więc niewinne, winni są "oni". Zarysowani w sposób nieco karykaturalny, trochę bawią, trochę straszą. Ślizgają się po odniesieniach do kultury masowej, przemycają tu i ówdzie tak typowe dla Demirskiego gorzkie oceny społeczeństwa, ale nie mówią tego wprost. Wreszcie występują w akcie parabazy, gdy rozmawiają o spektaklu, którego stali się bohaterami. Autor tekstu w ten sposób się zabezpiecza, ironizując, że to nie temat na spektakl, że to tylko teatr, a więc fikcja. Takie wzięcie poważnego tematu w nawias to po raz któryś powtórzona informacja o niemożności zabicia hydry - takich powtórzeń i dłużyzn w spektaklu Strzępki nie brakuje. Cały korowód dowcipów i gierek z widzem nie zmienia wrażenia, że mamy do czynienia z jedną tezą powtarzaną jak mantra, niczym tematy zastępcze w prasie. Sytuacji nie rozwiązuje nawet rewolucyjna puenta, z mową obrończą stylizowaną na zwykłą rozmowę w przedziale, wygłoszoną przez członków rodziny już na chwilę przed powieszeniem. To tylko ironiczne potwierdzenie obiegowej prawdy, że usunięcie kadr nie uzdrowi instytucji.

Diagnozę tę podkreślają chwyty teatralne. Rozlewana sztuczna krew, krwawe wymioty, rzucanie tortem i rozlewanie szampana pasują raczej do bulwarowego teatru, choć wpisują się w estetykę duetu teatralnego. Slajdy w tle z opisami afer są jednocześnie czymś na kształt didaskaliów, a scenografia, choć daleko jej do estetyki wysypiska znanej choćby z "Dziadów. Ekshumacji" sugeruje, że jesteśmy na wysypisku moralnym, a nasza obywatelska wrażliwość gdzieś uleciała. Wątki filozoficzne jak w "O dobru" są kompletnie nieobecne, choć mogłyby się tu znaleźć, a aluzje polityczne w "Firmie" są dość oczywiste i choć to nie jedyny spektakl Strzępki i Demirskiego, w którym każdy wie, o co chodzi i o kogo chodzi (wystarczy wspomnieć "Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej"), to w tym przypadku odniesienia te są banalne, odrobinę wulgarne, niepotrzebnie kierują główną myśl w spektaklu na elity polityczne, nie stawiając prawie żadnych pytań samemu społeczeństwu.

Całość jest więc dość toporna, a szkoda. Szkoda, że tak ważny i prawie nie dyskutowany problem, jakim jest bałagan na kolei, osiada na mieliźnie. Mieliźnie przeciętnej gry aktorskiej (nikt nie wybija się na pierwszy plan i jeśli ten egalitaryzm miał tylko spotęgować wrażenie obcowania ze zunifikowaną, anonimową mafią, to był to chybiony pomysł), mieliźnie politycznego osądu pozbawionego bardziej wnikliwej analizy kondycji społeczeństwa, mieliźnie krytyki praw rynku w zarządzaniu koleją. Spektakl pogłębił w moim przypadku bezsilność, jakiej doświadczam podczas podróży PKP - jestem świadoma wypaczeń, ale nie potrafię ich zmienić. W tę samą pułapkę dali się zapędzić Strzępka z Demirskim - wielka, wielka szkoda.

Ewelina Szczepanik
Teatr dla Was
25 stycznia 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia