Na plaży z matką o seksie

"Po co są matki" - reż. Robert Gliński - Teatr Polonia w Warszawie

"Po co są matki" to spektakl, na który swojej matki nigdy nie zabiorę. Nie tylko z powodu nieskrywanej do niej sympatii, ale z troski o higienę umysłu - jej i swojego - przede wszystkim

Tytuł najnowszej premiery Teatru Polonia obiecuje, że na przerobiony już setki razy temat zostanie rzucone nowe światło i o tej nieoczywistej relacji ktoś spróbuje powiedzieć coś nieoczywistego. A na spełnienie obietnicy zapracują "matka i córka w życiu i na scenie", czyli Joanna Żółkowska i Paulina Holtz. Mrzonki. Przedstawienie Roberta Glińskiego powtarza bowiem wszelkie możliwe banały rodem z obyczajowej serii "Okruchy życia". A całość tkliwa jest jak projekcja zdjęć beztroskiego dziecka, łącząca kolejne sekwencje tego maratonu uśmiechu i łez.

W plażowej scenerii, na finansowanych przez córkę wakacjach spotykają się, by spędzić ze sobą czas i - wiadomo - dowiedzieć, "po co są matki" (albo "po co są dzieci", jak odwraca pytanie reżyser) dwie kobiety. Zdystansowana prezeska banku, czyli kobieta sukcesu versus nadopiekuńcza, gadatliwa mamuśka, której nie jest w stanie nawet na chwilę uciszyć kolorowe pismo. Leżaki przyjmują funkcję kozetek, zwierzenie goni zwierzenie, wyłaniają się mroczne tajemnice... A że matka nie kochała ojca, a że córkę zdradził ukochany i zostawił dla młodszej, a że matkę do małżeństwa namówiła jej matka i że to dobre nie jest. Choć i tak najgorsza jest samotność (choć jak się okazuje, zbliżyć też potrafi). Nic jednak bardziej kobiet nie wyzwala niż rozmowy o seksie, nic tak nie chroni przed prowincjonalizmem jak pogawędki o masturbacji. Wszystko to unurzane jest w humorze pretendującym do Allenowskiego, ale przepaść między nimi jak między metrem warszawskim a nowojorskim.

Hindi Brooks, autorka tekstu, ulepiła postaci na samych stereotypach, sytuacje na zdewaluowanych schematach i naładowała dialogi żartami - niewypałami. Nie oszczędziła też momentów gorzkich jak podwójne wyznanie o aborcji, którego potencjał emancypacyjny jest tu raczej sprawą wtórną, bo chodzi o pokazanie wspólnoty trudnego doświadczenia. Kiedy Gliński tak bezgranicznym zaufaniem obdarza ten wybitny tekst, aż chciałoby się od aktorek jakiegoś podważenia, dystansu, niezależności. Ale Żółkowska i Holtz podążają utartymi koleinami. Matka powtarza manieryczny wizerunek, który widz zna już na wylot - "absolutnie". Paulina Holtz kreuje postać bardziej zniuansowaną i wyważoną, ale ciężar tekstu, na którym opiera się to dość statyczne, by nie rzec "zasiedziałe" przedstawienie, przygniata starania.

Wakacje okażą się słoneczne, a kolejne starcia zwieńczy uścisk matki z córką i śpiewana przez nie kołysanka. Matka jest do kochania, do słuchania i do przytulania. A w dodatku, w odróżnieniu od czyniących zło tego świata mężczyzn, jest elementem życia stałym.

Po obejrzeniu tego spektaklu mam ochotę zapytać nie o to, po co są matki, ale po co w taki sposób pytać o to w teatrze. No i jeszcze: dlaczego matka-założycielka Polonii widzi i nie grzmi?

Dorota Kowalkowska
Metro
7 września 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia