Na początku była płeć

"Gwałtu, co się dzieje" - reż. Maciej Podstawny - Teatr Bogusławskiego w Kaliszu

Nie słowo, nie chaos, nie wodór i nawet nie chuć, tylko płeć. Potem mężczyźni wymyślili równouprawnienie kobiet. Pojawiły się feministki, traktorzystki, parytety i telenowele w najlepszym czasie antenowym. W końcu okazało się, że Kopernik była kobietą, a Maciej Podstawny zrobił o tym spektakl w kaliskim teatrze

Tę wyliczankę można kontynuować. Kto wymyślił hasło "Ludwiku, do rondla!" i dlaczego niewielu dziś pamięta, że pierwotnie dotyczyło ono tylko płynu do mycia naczyń? Czy zauważyliście, panowie, że prasa kobieca jest o wiele bogatsza w tytuły i częściej czytana niż męska? A zaglądaliście kiedyś do środka? Kobiety mają tam poradnictwo na każdy temat: jak uwieść mężczyznę, jak go zatrzymać, porzucić, jak wyciągnąć od niego alimenty i jak zdradzać, żeby nie nabrał podejrzeń. Mają też komplet informacji, jak być szczęśliwą singielką i nie uzależniać się od mężczyzn w żaden sposób. A my w naszej prasie nadal oglądamy obrazki. Więc gdy przychodzi co do czego, kobiety robią nas w trąbę. I słusznie. Dodajmy do tego mężczyzn wydepilowanych, mężczyzn na wybiegu, w solariach i salonach kosmetycznych, a przeciwstawmy im kobiety na siłowniach, na placach budów, w policji i w wojsku. O tym właśnie jest spektakl M. Podstawnego oparty na - nieco podrasowanej i uwspółcześnionej - sztuce Aleksandra Fredry "Gwałtu, co się dzieje!". Mamy więc aktorów przebranych za kobiety i zachowujących się zgodnie z wzorcami zachowań tradycyjnymi dla kobiet, i aktorki przebrane za mężczyzn, prześcigające się w męskości. Niepokojące jest przy tym to, że mężczyźni w kobiecych rolach wypadają jakby bardziej przekonująco niż kobiety w męskich. Czyżby te kobiece role były mężczyznom bliższe albo wygodniejsze? Kwestię tę pośrednio wyjaśnia Filip Grzegotka (w tej roli Michał Wierzbicki). Pozwólmy tu sobie na cytat, bo dotyka on samego sedna problemu przedstawionego przez M. Podstawnego: - Czemuż się nie mam cieszyć? Albo mi tak źle? Nie mamże rozumu na poznanie niezmiernych korzyści wynikających z nowego naszego położenia? W tym stroju mogę gadać, co mi się podoba i wiele mi się podoba, nikt mi słowa nie powie. Mogę dowiadywać się co, gdzie, kiedy, jak robią - i co się dowiem, zaraz powtórzyć, nikt się nie zadziwi. Nie potrzebuję udawać odwagi, której nie mam; mogę bać się, drżeć, truchleć, nawet zemdleć - nikt mi za złe nie weźmie. Proszęż więc waszeciów, nie mam przyczyny cieszenia się z położenia naszego? - przekonuje Grzegotka.

Kondukt transwestytów

Twórcy przedstawienia ubrali problematykę Fredry w dzisiejsze kostiumy i opakowali w ideologię żywą np. na łamach Gazety Wborczej, dodatku do Wysokich Obcasów. Dowiadujemy się więc (na szczęście z ulotki teatralnej, a nie ze sceny), co to "gender", "queer" i "szklany sufit". Kiwamy głowami nad krytyką świata, w którym mężczyźni mają wyższe wynagrodzenia niż kobiety i są preferowani przy ubieganiu się o stanowiska kierownicze. Tylko że nijak się to ma do tego, co widzimy na scenie. A widzimy na niej mężczyzn uciemiężonych przez kobiety i w dodatku pogodzonych ze swym losem. Nawet spisek Jana Kantego Doręby (Wojciech Masacz) usiłującego poderwać ich do buntu i przywrócenia dawnych ról, nie ma szans powodzenia. Macho, który zwykł bijać swoją żonę, gdy tylko przyszła mu na to ochota, nie jest już nawet wspomnieniem. Za to kobiety biją mężczyzn i nikt nie ma nic przeciwko temu. To nawet pożądane, bo , jak bije, to znaczy, że kocha". W pamięci po tym spektaklu pozostaje również Tobiasz (w tej roli Szymon Mysłakowski) mizdrzący się do lusterka i poprawiający makijaż.

Docenić trzeba kawałek dobrej scenicznej roboty, głównie ze strony reżysera, ale także Tomasza Ziółkowskiego odpowiedzialnego za światła i projekcje wideo. Światłem w tym spektaklu gra się dyskretnie, sporo jest garderobianych półmroków, a jeśli już scena zostaje mocniej doświetlona, to zawsze wzmaga to napięcie i buduje atmosferę, na równi z tekstem czy grą aktorów. Na plus spektaklowi wychodzi jeszcze dobór fragmentów piosenek i cała oprawa muzyczna, dyskretna i niezbyt gęsta, ale za to dobrze dopasowana do poszczególnych scen i przerw między nimi. Z komedii Fredry zostało jednak niewiele wesołości, a jeśli kaliskiej inscenizacji bliżej do tragifarsy, to raczej z naciskiem na "tragi". Dzieło M. Podstawnego nie daje w dodatku odpowiedzi na cisnące się pytania, nie rozwiązuje żadnego konfliktu, nie pozostawia nawet uchylonej furtki. Ta "rzeczpospolita babska" jest wprawdzie ciekawostką samą w sobie i diagnozą takiego świata, jakim coraz częściej bywa on poza sceną ale oprócz walorów samego opisu, miejscami trafnego i dosadnego, spektakl pozostawia pewien niedosyt. Słowem: zabrakło mi jakiejś kropki nad i. To już jednak odczucie w stu procentach subiektywne i można się ze mną nie zgodzić.

Robert Kordes
Zycie Kalisza
5 października 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...