Na początku mieliśmy tylko marzenie i kanał orkiestrowy

rozmowa z Pawłem Szkotakiem

Opowiadam o tym, że nic nie jest dane raz na zawsze, zarówno w mikro jak i w makroskali. Wczorajsi imperatorzy i zwycięzcy stają się w jednej chwili żebrakami i pokonanymi. Ich piękny świat ulega zagładzie, nie ma gdzie mieszkać, nie ma co jeść. Pozostają tylko wspomnienia. - z Pawłem Szkotakiem o najnowszym spektaklu Teatru Polskiego w Poznaniu „Opera za trzy grosze" rozmawia Agata Łukaszewicz.

D.T.: Czy decyzja o wyborze ,,Opery za trzy grosze" Bertolda Brechta i Kurta Weilla jest powrotem do tradycji Teatru Polskiego, który był tak skonstruowany, by można było wystawiać tu opery, operetki?

Paweł Szkotak: Nie rywalizujemy z Teatrem Muzycznym, ale od czasu do czasu chcę pokazywać spektakle, które mają rozbudowaną wersję muzyczną, lub wręcz są spektaklami muzycznymi. Dlatego, że muzyka jest moją wielką miłością i dlatego, że ludzie chcą oglądać takie przedstawienia. Po ,,Amadeuszu" mieliśmy takie przekonanie, że muzyka i teatr, nuty i słowa wspaniale potrafią ze sobą koegzystować, wzmacniając siebie nawzajem. Tworzą coś więcej niż tylko słowa, czy tylko muzykę.

D.T.: Do jakiego widza skierowana jest ,,Opera za trzy grosze''?

P.SZ.: Do każdego widza piętnaście plus. Sądzę, że zarówno dla widzów teatralnych jak i melomanów ten spektakl będzie przyjemnością. Brechta i Weila bardzo długo w Poznaniu nie było, a to jest przepiękna muzyka, światowa muzyka. To nie przypadek, że The Doors zajmowali się Weillem, żeczęsto wykorzystują tę muzykę artyści na całym świecie. To nie przypadek, że song o Mackie Majchrze prawie każdy potrafi zanucić. Po prostu są w nich ponadczasowe, uniwersalne wartości.

D.T.: Czego szuka pan dziś w tekście Bertolda Brechta?

P.Sz.: Szukam opowieści o ludziach, którzy przeszli piekło. Szukam namiętności, miłości. Szukam takiej historii, która pomimo, że dzieje się w przeszłości, może być dla nas również ważna, bo to, co najważniejsze w teatrze to możność empatyzowania z bohaterami, których oglądamy na scenie. W dziele Brechta i Weilla będzie to możliwe.

D.T.: Czego o naszym współczesnym świecie dowiemy się z tego przedstawienia?

P.SZ.: Opowiadam o tym, że nic nie jest dane raz na zawsze, zarówno w mikro jak i w makroskali. Wczorajsi imperatorzy i zwycięzcy stają się w jednej chwili żebrakami i pokonanymi. Ich piękny świat ulega zagładzie, nie ma gdzie mieszkać, nie ma co jeść. Pozostają tylko wspomnienia.

D.T.: Rzeczywistość przedstawiona na scenie to realia 1945 roku?

P.Sz.: Z jednej strony Berlina z 1945 roku, a z drugiej opowieści, która jest fabułą ,,Opery za trzy grosze". Także mamy dwie narracje w tym przedstawieniu.

D.T.: Jak aktorzy odnaleźli się w tak roztańczonym i rozśpiewanym spektaklu?

P.Sz.: Taka realizacja jest coraz rzadsza i bardzo trudna. Myślę, że odnajdują się w tym znakomicie, wielu z nich odkryło w sobie zupełnie nowe możliwości, nowe talenty. Moim celem, było stworzenie im warunków do takiego rozwoju. Są to aktorzy dramatyczni, co daje bardzo ciekawą interpretację i songom, i całej warstwie muzycznej, bo aktorzy jednak trochę inaczej śpiewają niż soliści operowi.

D. T.:  Jaki jest pana osobisty stosunek do ,,Opery za trzy grosze" Brechta?

P. Sz.: Dramaty Brechta były jednymi z moich u lubionych tekstów. Kiedy byłem w liceum, przeczytałem prawie wszystkie. Działały na moją wyobraźnię. Potem na długi czas oddaliłem się od Brechta, z różnych powodów. Dla mnie Brecht jest w swoich etycznych pytaniach wielkim, uniwersalnym pisarzem. Jego krytyka kapitalizmu wydaje mi się krytyką systemu, który się zmienił, dziś wygląda inaczej. Ma bardziej internacjonalny charakter, globalistyczny, korporacyjny. To już nie jest ten kapitalizm z cygarem w ustach, jest zupełnie anonimowy, odległy, bez łączności z pracownikami, czy robotnikami w fabrykach. Dziś nie ma już takich fabryk jak kiedyś. To wszystko bardzo już się zmieniło

D.T: Czy poprzez ten spektakl nadal chce pan mówić o krytyce kapitalizmu? Może w jakiś inny sposób? Czy czegoś innego szuka pan w tekście Brechta?

P. Sz.: Brecht stawia szalenie kontrowersyjne tezy, na przykład: ,,człowiekiem rządzi zło, choć pragnie ukryć to". Prywatnie nie zgadzam się z tą tezą, bo mam ciągle wiarę w ludzi. Jednak jest to bardzo poważne pytanie o źródło zła. Czy jesteśmy źli? Jacy jesteśmy? Wydaje mi się, że warto sprawdzić tę tezę w warunkach okrutnych. A tak było właśnie w powojennym Berlinie, gdzie chodziło o przetrwanie, przeżycie kolejnego dnia, z sumieniem obciążonym katastrofą moralną, która się wydarzyła. Wojna pokazała, że to zło nie musi być diaboliczne, może być banalne, tak jak pisze Hannah Arendt i nie wiadomo czy my sprostalibyśmy dziś takiej próbie. Wracając do samej interpretacji tekstu, jest to utwór napisany przez Niemca, po niemiecku, a w tytule mamy operę żebraczą. Zastanawiałem się, kiedy Niemcy byli żebrakami Europy? Właśnie w 1945 roku. Wtedy widzimy Niemców na kolanach jako naród. Źródła historyczne, relacje i literatura opisująca powojenną Europę jest wstrząsająca. Dominującą potrzebą narodów ciemiężonych przez Niemców była chęć odwetu.  Ukazał się tekst w „The Guardian", w którym autor rozważał, czy Niemców nie należałoby wykastrować, żeby ten naród zniknął raz na zawsze z powierzchni ziemi. Te przerażające z dzisiejszego punktu widzenia pomysły, pokazują jaka wtedy była temperatura. Książka ,,Dziki kontynent" KeithaLowa opowiada właśnie o tym, co działo się w Europie tuż po wojnie. Jak działały te mechanizmy odwetu, zemsty. Trafiały nie w tego kto jest najbardziej winien, tylko w tego kto jest najbliżej, kto jest najsłabszy, byle upokorzyć, byle skrzywdzić. Moją inspiracją był również projekt polsko-niemiecko-francuski "Wolność! Równość! Braterstwo!", w oparciu o ,,Śmierć Dantona", w którym uczestniczyłem. Z moimi niemieckimi przyjaciółmi rozmawiałem o historii, o Europie, o losach naszych narodów. I wtedy zacząłem myśleć o Brechcie w ten sposób. Uświadomiłem sobie jak bardzo mamy odmienne wizje tego, co się stało. Trudno jest nam się porozumieć, kiedy identyfikujemy się jako Polacy czy Niemcy. Kiedy rozmawiamy o naszych historiach rodzinnych, osobistych, czy z przeszłości, to wtedy jest to dużo prostsze. Wielokrotnie występowałem w Niemczech z Teatrem Biuro Podróży. Jeden z najbardziej dramatycznych, zapamiętanych przeze mnie spektakli to była ,,Carmen Funebre" pod ruinami katedry w Dreźnie, wtedy jeszcze nieodbudowanej, w rocznicę zbombardowania Drezna przez amerykańskie samoloty. To taki właśnie paradoks, że polski teatr zagrał tam wtedy z tego powodu. Przedstawienie plenerowe. ,,Carmen Funebre" kończy się biciem w dzwony i gdy zaczęliśmy bić w nasze dzwony zaczęły bić dzwony wszystkich kościołów w całym mieście. To było niesamowite przeżycie. Było tam dużo ludzi, którzy przeżyli to bombardowanie jako nastolatkowie. To jest doświadczenie krańcowe.

Chcę podkreślić, że nie lituję się nad narodem niemieckim w powojennej Europie, lituję się nad człowiekiem i zastanawiam do czego jest zdolny. I czy umie wybaczyć.

D.T.: Czy kontekst Poznania, miasta, które było miastem niemieckim, jest obecny w tej realizacji?

P. Sz.:. Nie. Historia Poznania nie ma odzwierciedlenia w spektaklu. Chyba, że weźmiemy pod uwagę sytuację powojenną, którą jeszcze pewnie wiele osób pamięta, a która nie odbiegała od europejskiej normy.

D.T.: Mówił pan, że ,,Opera za trzy grosze" jest sporym wyzwaniem technologicznym dla Teatru Polskiego.

P. Sz.: Artystycznym i technologicznym. Jednak nie jesteśmy teatrem muzycznym, ani operowym rzecz jasna. Nie mam orkiestry na etatach, ani nie mieliśmy takiej ilości mikroportów i całego sprzętu, który jest potrzebny do tego, aby takie przedstawienie móc uruchomić. Na początku mieliśmy tylko marzenie i kanał orkiestrowy, wspaniałych współpracowników: Agnieszka  Nagórka – kierownik muzyczny, wiele pracowała z naszymi aktorami, żeby byli w stanie ten materiał opanować. Dużo czasu temu poświęcili. Iwona Pasińska – choreograf, Agnieszka Zawadowska – scenografia, kostiumy. Ale również wielki zapał aktorów, dla których też jest to coś nowego. Oni rozumieli, że jest to nie tylko inwestycja w przedstawienie, ale także w ich rozwój. To już mówię jako dyrektor, nie jako reżyser. Jestem dumny i takie było moje założenie, żeby nie wynajmować trzech, czterech świetnych aktorów z Warszawy, Krakowa i zrobić produkcję. To nie w tym rzecz. Rzecz jest w tym, żeby moim aktorom dać szansę rozwoju. W zasadzie ,,Opera za trzy grosze" pisana była dla teatru dramatycznego, a nie dla operowego, czy operetkowego, musicalowego. Dlatego nie myślę o ,,Operze za trzy grosze" jak o musicalu. Chociaż warstwa muzyczna jest tam genialna i bardzo ważna.

D.T.: Czyli dla pana nadrzędny jest żywioł dramatyczny w utworze Brechta?

P. Sz.: Żywioł dramatyczny, który również realizuje się w muzyce, to na pewno nie jest dramat z piosenkami. Myślę, że nasz plakat wyraźnie mówi o tym jakiego rodzaju jest to przedstawienie. Gdyby ktoś chciał się pobujać w rytm piosenki o rekinie, to nie jest ten adres.

D.T.: Czym ta realizacja zaskoczy poznańskiego widza, który zna już ten teatr? Pytam o pana intencje.

P. Sz.: Zaskoczy tym jak aktorzy Teatru Polskiego śpiewają, a jest to trudne śpiewanie. Bardzo trudne są te harmonie, śpiewają na głosy, finał ,,Opery..." to jest potężne wykonanie operowe i robią to bardzo dobrze. Zaskoczeniem może być również interpretacja, bo ona jednak wymaga niemałego ,,fikołka" intelektualnego, żeby spojrzeć z tej perspektywy na ten tekst. Bo to nie jest Poznań 2014, czyli świat, który mamy za oknem, na wyciągnięcie ręki, którym czytamy w gazetach, tylko zupełnie inna, szeroka, europejska perspektywa.

D.T.: Dziękuję za rozmowę.

P. Sz.: Dziękuję.

Agata Łukaszewicz
Dziennik Teatralny Poznań
10 maja 2014
Portrety
Paweł Szkotak

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia