Na przedmieściach bez zmian
Jak można napawać się widokiem pól, które w rzeczywistości są wysypiskiem śmieci przed supermarketem? Jak poradzić sobie z chronicznym poceniem się dłoni i zlikwidować fałdki tłuszczu? Co zrobić, żeby zapalił wreszcie ten cholerny motorower i żeby żona się wreszcie odezwała? Jak dostać upragnione świadectwo szkolne? Na te i wiele innych pytań nie znajdziemy w tym spektaklu odpowiedzi.Niedzielny wieczór w Dramatycznym był dla mnie dziwnym doświadczeniem, z rodzaju tych do końca nieopisanych i niesklasyfikowanych. Po wyjściu miałam sprzeczne odczucia i po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że ta ambiwalencja towarzyszyła mi również przy okazji innego przedstawienia w reż. Pawła Miśkiewicza - “Przypadku Klary”. To teatr trochę osobny, jak u Warlikowskiego, ale bez tej przemożnej chęci skomunikowania się z widzem, tak dla tamtego reżysera charakterystycznej. Tutaj poranieni bohaterowie zamknięci są we własnych ograniczeniach i własnym świecie, do którego naprawdę trudno dotrzeć i go zrozumieć. Mam wrażenie, że sztuce brak polotu. Przedstawienie rozszczepia się na poszczególne sceny kończące się tępo, bez szans, aby wybrzmieć. Szczególnie rozczarowuje postać tytułowa. Alina nie niesie z sobą wcale tej całej magii wielkiego świata, nie ma w niej tego sznytu i blasku, którym miała promienieć z założenia. Nie wiem, dlaczego Marta Gajko wypada w tej roli nienaturalnie, czy to wina aktorki czy jakiejś nieadekwatności tekstu (który, za przeproszeniem, co chwila staje aktorom kołkiem w gardle) trudno powiedzieć. Najwięcej zastrzeżeń skierowałabym właśnie pod adresem tekstu i reżysera. Styl Miśkiewicza określić można jako mało komunikatywny, zupełnie jakby na dialogu z odbiorcą mu nie zależało. Zdaje się nie traktować tej kwestii priorytetowo, chyba że się mylę i tylko w moim przypadku zamiar się nie powiódł. Wnioskując jednak po reakcjach publiczności, mogę zaryzykować stwierdzenie, że moja opinia nie jest odosobniona. Najkrótsza recenzja, jaką usłyszałam brzmiała dość brutalnie, “tego się nie da oglądać”. Niestety coś w tym jest. Spektakl wymaga naprawdę dużego wysiłku ze strony widza. Brak mu rytmu, a jeśli uda się go uchwycić, szarpie się natychmiast i urywa, co sprawia sporą trudność w odbiorze. Miałam w tym przypadku poczucie niewykorzystanych możliwości. Na szczęście sytuację ratują aktorzy. Figura, Dracz, Kowalski to oczywiście klasa sama w sobie. Jednak wrażenie niedosytu pozostało. Może gdyby nie drętwość tekstu...W dodatku opowieść została podana w taki sposób, że trudno się losem bohaterów przejąć. To zadanie dla wytrwałych, zdecydowanie wymagające od widza dużej dozy empatii. A mamy tu prawdziwą galerię nieudaczników, ludzi żyjących w zamkniętym świecie, świecie B, bez perspektyw na przyszłość. Nawet, jeśli tli się w nich nadzieja, to patrząc na nich trudno uwierzyć, że będzie kiedyś inaczej, że los się odmieni. Zamknięci są we własnych ograniczeniach niczym w klatce, czekają na jakiś ruch powietrza, który byłby wybawieniem od tej wszechogarniającej nudy. To brudne, wymarłe przedmieście, ta nieczynna stacja benzynowa jest jakimś symbolem bezruchu, trwania w miejscu, życia przeszłością i niemożności wyrwania się z niej. Na początek Gerda (Katarzyna Figura) i jej syn Tom (Marcin Bosak). Odejście męża zmieniło życie Gerdy bezpowrotnie, w ciągu jednej nocy wypadły jej wszystkie włosy. To doświadczenie jest jak niezabliźniona rana, o czym przypomina jej imponująca blond peruka. Tom, jak sam mówi, “ma problemy z myśleniem”, ale za to “nie sprawia kłopotów”. W tym szarym, opuszczonym miejscu jest nieszczęśliwy, marzy o uruchomieniu nieczynnej stacji benzynowej, ale przede wszystkim o znalezieniu bratniej duszy. Gdy na stacji zamieszkiwanej przez Toma i jego matkę, zjawia się Alina w swoim białym fordzie mustangu rocznik 69, Tomowi wydaje się, że to właśnie ta, na którą czekał. A to ten moment przełomowy, który wszystko zmieni, jak w bajkach. Oczywiście nic takiego nie będzie miało miejsca. Dobbrow, a za nim Miśkiewicz konstatują prawdy bolesne, ale dość oczywiste. Nie zdarzy się cud. Bohaterowie sami muszą się uporać z własnymi problemami. Na razie każdy z nich kręci się wokół własnego: Spex (Marcin Tyrol) walczy wciąż z motorowerem (który i tak nie chce zapalić), wyładowując na nim nagromadzoną agresję. Niestety ma jej wystarczająco dużo, aby poniżać także innych. Bart (Andrzej Szeremeta) natomiast zadurzył się w matce Toma. Obaj szumnie zwani przez nią przyjaciółmi Toma, tak naprawdę niewiele mają ze sobą wspólnego. Są jeszcze: Nikodem (Władysław Kowalski) i jego niema żona (Jolanta Olszewska). On ciągle zamęcza słuchaczy opowieściami o okolicznościach utraty ręki i nogi, ona nie mówi nic, nie dlatego, że nie może, ale dlatego, że nie chce. Doprowadza za to Nikodema do szału, włączając głośno muzykę rodem z Bollywood. Jej kontakt z mężem ogranicza się do podawania mu piwa. Mimo usilnych próśb nie przemówi do Nikodema ani słowem. Do najciekawszych i jednocześnie najmocniejszych scen należą te z udziałem Eggerta (Krzysztof Dracz). Szef Gerdy, starannie wykrochmalony bankowiec, tylko pozornie jest dobrze sytuowanym, uporządkowanym, szczęśliwym człowiekiem. Wizyta w domu Gerdy odsłania mroczne zakamarki jego osobowości. Przypadek zdecydowanie wymagający konsultacji specjalisty i najlepsza rola spektaklu jednocześnie. Jeśli warto zobaczyć to przedstawienie, to właśnie dla ról Katarzyny Figury i Krzysztofa Dracza. Pytanie, czy to wystarczy? Z pewnością na udany spektakl to trochę za mało. Teatr Dramatyczny w Warszawie, Dirk Dobbrow, “Alina na Zachód”, przekład: Dorota Sajewska, reżyseria: Paweł Mickiewicz, scenografia: Barbara Halicka, muzyka i wykonanie: Robert Siwak, Fabian Włodarek, obsada: Marta Gajko, Katarzyna Figura, Jolanta Olszewska, Władysław Kowalski, Marcin Bosak, Marcin Tyrol, Krzysztof Dracz, Andrzej Szeremeta. Premiera: 7 stycznia 2006r.