Na scenę wejść (nie) po angielsku

Zimowa opowieść‟ - reż. Rob Ashford, Kenneth Branagh - Garrick Theatre w Londynie

Klasyczna do szpiku kości, a jednak świeża, nieprzyzwoicie długa, lecz zajmująca - „Zimowa opowieść‟ londyńskiego teatru Garrick, w reżyserii Roba Ashforda i Kennetha Branagha nie zaskakuje osobliwym odczytaniem Szekspira, nie szokuje krwią i scenami seksu, nie żebrze zainteresowania odbiorcy, który widział już wszystko przeintelektualizowanymi zabiegami scenicznymi. Oszczędny i powściągliwy, modelowy spektakl teatru angielskiego łechce podniebienie, wyostrza zmysły, zaprasza do rozkoszowania się.

A próbować jest czego. Staranne, powściągliwe gesty, półsłówka, piersi unoszące się za sprawą przyspieszonego oddechu, zdawkowe spojrzenia, pogrzebane w pół zdania nadzieje i co wam się podoba. Ponoć nowoczesny widz, albo lepiej - twórca - to taki artysta-voyeurysta. Urodzony podglądacz. Uwielbia bebechy i to najlepiej wiarygodne. W końcu jeśli człowiek poza sceną jest tym kogo gra, to w teatrze widzimy najprawdziwszą prawdę! Stety czy niestety, u Ashforda i Branagha dalej występują aktorzy, ale za autentyczność z jaką odtwarzają powierzone im role należą im się gromkie brawa.

Anglicy w teatrze mają w sobie szczególną prostotę, tak rzadko zresztą oglądaną na współczesnych scenach. Zdawać by się mogło, że od pierwszego czytania postać kiełkuje w nich naturalnie, wręcz mimowolnie. Jakby charaktery, intencje i wzajemne relacje były rozczytane, przeanalizowane i rozegrane w sposób kompletny już od pierwszej próby. W rezultacie trudno się dziwić, że pomysły dramaturgiczno-reżyserskie nieraz są tu przyćmiewane przez skrupulatnie prowadzone, świadome postaciowanie.

„Zimowa opowieść‟ to modelowy spektakl teatru angielskiego. Bez fajerwerków i mizernych efektów specjalnych, buduje swoją jakość na postaciach, a nade wszystko na żywym, potoczystym tekście, nad którego zaletami pochylić można się przy innej okazji. Tutaj warto jednak wspomnieć, że retransmisja spektaklu do wrocławskiego Multikina została opatrzona, ze względów dla mnie nieodgadnionych, napisami w języku angielskim. Czyżby realizacje szekspirowskich dramatów nosiły piętno elitarnych? Wątpię. Wierzyć mi się też nie chce, że pasjonaci Williama stanowią ultra hermetyczne, płynnie ponadto władające szesnastowieczną angielszczyzną, środowisko. Gdzie zatem szukać należy powodu? To pytanie należałoby zapewne zadać agencjom odpowiedzialnym za retransmisję spektaklu do polskich kin.

Barwna, nieco archaiczna angielszczyzna wybrzmiewa również we fragmentach muzycznych (zasługa Patricka Doyle'a), w które obfituje druga część spektaklu. Zagrane, ale też odtańczone z werwą sceny zbiorowe partii sielankowych stanowią pożądaną przeciwwagę do pierwszej, mrocznej i dramatycznej części przedstawienia.

Jak to zwykle u Szekspira bywa, w sztuce nie mogło też zabraknąć postaci z ludu, rzezimieszków, błaznów i spryciarzy. Ich sceniczne istnienie, plastyczne, żywe i prowadzone kontrapunktowo jest jedynie częściową zasługą reżyserów „Zimowej opowieści‟. Sprawiedliwość należy ponownie oddać wzorowym kreacjom aktorskim, z powściągliwą, wyważoną Judi Dench w roli Pauliny na czele.

Finał tego niespełna trzy i pół godzinnego spektaklu kradnie jednak Hermiona (w tej roli przekonująca Miranda Raison). Nie bez pomocy Williama, rzecz jasna. Fortel z posągiem, przedstawiony u Ashforda i Branagha explicite, przy jasnym, zimnym, zimowym świetle prezentuje się zjawiskowo na deskach teatru Garrick. Zresztą nie postaci grają w tej odsłonie główną rolę. Obraz uderza swoją lodowatą czystością. Co ciekawe - widz wcale nie czuje zimna. Raczej rodzaj trwającej szczęśliwości, chłodnej, jasnej pewności, że przed tymi kruchymi istotami na scenie otworzyły się jakieś drzwi.

I skrzypnęły cicho.

Marta Tomaszek
Dziennik Teatralny Wrocław
15 stycznia 2020

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia