Na urodzinach u Grigi

"Griga",Teatr Nowy w Krakowie

Stół, stare łóżko, obdrapana komoda, radio, obraz Matki Boskiej - to większość sprzętów w rozwalającej się, rosyjskiej chałupie. Wystarczy jednak, by pomieścić troje przyjaciół - i o wiele więcej butelek czystej (ba, jest nawet szampan!) - obficie pijących zdrowie gospodarza. A ponieważ rosyjski gospodarz nie szczędzi alkoholu, butelki wędrują również wzdłuż rzędów widowni, rozbawieni już na wstępie widzowie z uśmiechem wypełniają wspólny kieliszek.

„Po raz pierwszy piłam w teatrze wódkę” – powiedziała znajoma po premierze „Grigi”, a mnie od razu nasunęło się wspomnienie zapachu taniego alkoholu (jak rozlewane w Lulu Borczucha wino) czy obficie wypalanych na scenie papierosów (choćby w Orestei Klaty). Ale nic z tych rzeczy.  

"Griga” to esencja Czechowa, z wdziękiem podana przez Piotra Siekluckiego (grającego zresztą Pietię), prowadzącego widzów pokrętnymi ścieżkami niespełnionych marzeń i pamięci bohaterów, pocieszających się wciąż większymi ilościami alkoholu wlewanego wprost do gardeł. Bohaterzy to Sonia, niespełniona aktorka (Aneta Wirzinkiewicz), Pietja, któremu nie układa się w małżeństwie i wreszcie Griga (Dominik Nowak), ze swoimi podartymi spodniami, spod których wystają kalesony i wielkim brzuchem wystającym spod niechlujnie narzuconej koszuli oraz Griga, który wybrał życie na wsi, nie przewidując kłopotów finansowych, nie pozwalających już na rozkosz picia kawy i czytania najnowszych wiadomości „z Europy”. Mimo wszystko przyjaciele siedzą znowu razem – jak za starych, dobrych czasów – piją, rozmawiają, milczą. A wódka budzi pamięć, wracają młodzieńcze marzenia. Przyjaciele bełkotliwie opowiadają fragmenty swoich żyć, tłumaczą się ze swojej teraźniejszości. Początkowe rozbawienie niespotykanym w teatrze klimatem i iście postmodernistycznym kontaktem z publicznością przechodzi płynnie w refleksje ogólniejszej natury, zawsze jednak, gdy gorzka cisza zbyt długo panuje w pomieszczeniu, dzieje się coś, co wywołuje uśmiech. Mamy więc kłótnie, które kończą się równie gwałtownie, jak zaczęły, leżącą na stole broń, która zmienia na kilka chwil tonację sztuki. Mamy poklepywanie i bełkotliwe wspomnienia o tym, co było kiedyś i co mogłoby być dziś, a wszystko to przeplecione rosyjskimi melodiami. Humor i nostalgia, wypędzane kolejnymi porcjami czystej. Daleko Siekluckiemu jednak do rzucania widzowi w twarz potrójnej skargi na los, melancholijne tony rozcieńczane są sprawnie żartami, nad przyszłe kłopoty materialne przedkłada się chwilę obecną: śledzika zapitego żartami i czystą. Pełnym dystansu do własnego życia (i chwilami kpiącym) uśmiechem. Nie ma na scenie przerysowania i teatralnych gestów, jest za to osobista prawda każdego człowieka. Nawet samobójcza myśl zmienia się w chęć wychylenia kolejnego kieliszka.  

Historia tego spotkania to historia naszego całego, przeciętnego przecież, życia. Można by pisać o kondycji człowieka, komplikacji, jakie niesie los i konsekwencji poszczególnych ludzkich wyborów, które – złączone – stają się dniem codziennym, dalekim od oczekiwanego. Można, ale po co? Choć banalna rzeczywistość spycha plany gdzieś na margines, „Griga” niesie ze sobą uśmiech – chwilami kpiący, ale zawsze szczery. Można zrobić spektakl bawiący widzów i jednocześnie ambitny, przerywany salwami śmiechu, bez oklepanych fraz, głupich gestów i pustych żartów? „Griga” jest najlepszym przykładem, że tak – i już to niewątpliwie poprawia humor.

Joanna Barska
Dziennik Teatralny Kraków
21 marca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia