Na WST szukałem spektakli ciekawych

rozmowa ze Zdzisławem Pietrasikiem

WST: Określenie "kurator" jest niezwykle dostojne, nie ja je wymyśliłem. Ale selekcjoner byłoby jeszcze mniej fortunne, za bardzo kojarzy się z kadrą piłkarską. Po prostu wykonałem powierzone mi zadanie, wybrałem 8 spektakli na 34. WST. Starałem się oglądać je poza premierami i poza festiwalami, tak by nie wybierać spośród już wybranych, choć oczywiście byłem na bydgoskim Festiwalu Prapremier i krakowskiej Boskiej Komedii. Najciekawiej było jednak wtedy, kiedy jechałem na normalny, któryś tam z kolei spektakl, siadałem na widowni między zwykłymi, czyli najważniejszymi widzami.

Lidia Raś: Kurator 34. Warszawskich Spotkań teatralnych to brzmi dumnie. Czuje Pan ciężar odpowiedzialności?

Zdzisław Pietrasik, redaktor "Polityki", kurator 34. WST: Określenie "kurator" jest niezwykle dostojne, nie ja je wymyśliłem. Ale selekcjoner byłoby jeszcze mniej fortunne, za bardzo kojarzy się z kadrą piłkarską. Po prostu wykonałem powierzone mi zadanie, wybrałem 8 spektakli na 34. WST. Starałem się oglądać je poza premierami i poza festiwalami, tak by nie wybierać spośród już wybranych, choć oczywiście byłem na bydgoskim Festiwalu Prapremier i krakowskiej Boskiej Komedii. Najciekawiej było jednak wtedy, kiedy jechałem na normalny, któryś tam z kolei spektakl, siadałem na widowni między zwykłymi, czyli najważniejszymi widzami. To podróżowanie było dla mnie wielką, niezapomnianą przygodą artystyczną, lecz także przeżyciem egzystencjalnym. Byłem sam. Inne przeglądy przygotowują zespoły jurorów, natomiast ja byłem zdany tylko na siebie, tak więc pełna odpowiedzialność za wybór spektakli spada tylko na mnie. Ponieważ jednak nie jestem aż tak samolubny, by wierzyć tylko w swój gust, chętnie słuchałem podpowiedzi kolegów krytyków teatralnych, i przynajmniej dwa tytuły pojawią się w Warszawie dzięki ich sugestiom. W recenzjach ukazujących się nie tylko w prasie, lecz także w portalach internetowych nie szukałem jednak informacji w rodzaju: "spektakl wybitny" (nie wiem, co to znaczy dzisiaj wybitność, i jakie kryteria o tym decydują), wystarczyło, że krytyk napisał, iż spektakl jest oryginalny, interesujący, wywołuje dyskusje, jest kontrowersyjny, choć strasznie nie lubię tego słowa. Kryterium wybitności zostawiłem w teatralnej szatni.

Gdy rozmawiałam w ubiegłym roku z Jackiem Rakowieckim, kuratorem 33. WST, mówił mi, że bardzo zależało mu na pokazaniu różnorodności polskiego teatru, stąd rozmaite stylistyki, które w tamtej edycji pojawiły się na scenie. Jaki klucz Pan zastosował?

- Może byłem trochę miej ambitny niż Jacek. Chciałem po prostu wybrać kilka ważnych i ciekawych spektakli z całej Polski. Przypomnijmy, WST to nie jest konkurs, to są spotkania, na które zapraszamy do Warszawy spektakle z poprzedniego roku. Nie jest to impreza dla krytyków, którzy w większości widzieli te przedstawienia wcześniej. To jest festiwal dla Warszawy, dla publiczności która chce zobaczyć co ciekawego wydarzyło się w polskim teatrze. Także te rzeczy, o których było głośno, z różnych powodów. Skoro przy okazji awantury o "Do Damaszku" nagle cała Polska dowiedziała się, że w Starym Teatrze dopuszczono się niewyobrażalnej rozpusty - co zresztą nie jest prawdą - to nie miałem najmniejszej wątpliwości, że trzeba "Damaszek" zaprosić, niezależnie od tego, co o nim pisali krytycy.

W takim razie "Do Damaszku" pojawi się na WST jako wydarzenie społeczne czy artystyczne?

- Jeżeli pyta pani, czy "Do Damaszku" mnie zachwyciło, to odpowiem, iż w stopniu umiarkowanym, choć moim zdaniem jest to jedna z najważniejszych prac w dorobku Jana Klaty, którego bardzo cenię jako reżysera. Jak widać, był to trafny wybór, skoro zainteresowanie jest tak duże, iż trzeba było zorganizować dodatkowe przedstawienie. Gdyby jednak pani spytała, który ze spektakli obejrzanych w minionym roku bardzo mnie zachwycił, to wymigałbym się od tego pytania. Powtarzam, nie zajmowałem się wybitnością, oceniałem to, co prezentują teatry, co mają najciekawszego do powiedzenia.

Równie dużym zainteresowaniem cieszy się "Caryca Katarzyna" z Teatru im. S. Żeromskiego w Kielcach. Także ten spektakl będzie pokazywany dwa razy.

- Porno baśń historyczna - jak pisali o niej krytycy. Ten spektakl warto zobaczyć nie tylko ze względu na postać bohaterki, pokazanej tu genederowo i "kontrowersyjne" sceny (momenty, jak kiedyś mówiono w kabarecie), lecz przede wszystkim, żeby podziwiać dwie świetne role: Marty Ścisłowicz jako Katarzyny II oraz Tomasza Nosińskiego jako Stanisława Augusta Poniatowskiego. Oboje zostali nagrodzeni na festiwalu Boska Komedia przez międzynarodowe jury, a konkurencja była bardzo duża, dość wspomnieć gwiazdorski "Kabaret Warszawski" z warszawskiego Teatru Nowego. W Kielcach "Katarzyna" nie wywołała skandalu, więc mam nadzieję, że w stolicy też nikt się nie będzie oburzał.

Nie ma Pan wrażenia, że wrocławski "Kronos" Krzysztofa Garbaczewskiego jest wjazdem reżysera na scenę na plecach Gombrowicza? Dlaczego zaprosił Pan spektakl Teatru Polskiego do Warszawy?

- Różni reżyserzy wjeżdżali na scenę na plecach Gombrowicza, od pewnego czasu zresztą z mniejszym powodzeniem. Wyjaśnijmy od razu, to nie jest sceniczna wersja książki, która była literackim wydarzeniem sezonu (a przynajmniej miała być). Fragmenty pokazują się jedynie na "pasku", jak w telewizji informacyjnej. Natomiast aktorzy grają własnego "Kronosa", biorąc przykład z Gombrowicza, otwierają się przed nami, mówiąc o rzeczach bardzo intymnych. To trudny, wymagający spektakl, nie wiem, czy spodoba się warszawskiej publiczności. Niech się przynajmniej nie przejmują napisem na żelaznej kurtynie "Spektakl odwołany". Wręcz przeciwnie, spektakl wywołany, choć nie dla każdego.

No ale procent Gombrowicza w Gombrowiczu nikły...

- Metoda jest Gombrowicza; ta sama wiwisekcja, mentalne obnażanie się, szczerość aż do granic intymności i wytrzymałości widza. Kilku monologów słuchałem ze ściśniętym sercem; naprawdę mnie wzruszyły. Czy wolałbym, żeby aktorzy recytowali zapiski Gombrowicza? Nie, bo ten tekst nie jest wybitny, to są naprawdę osobiste zapiski, czasem trochę żenujące, i nie jest teatralny. Wrocławscy artyści pokazują po prostu, co z "Kronosem" można zrobić w teatrze. Jako widz byłem tego ciekawy, i nie rozczarowałem się.

Im dalej, tym bardziej skandalizująco się robi... Zaczynam się zastanawiać, czy to nie jest klucz doboru spektakli...

- To przypomnijmy, iż jest jeszcze na mojej liście Maja Kleczewska, która uchodzi za największą skandalistkę, lecz nie za to ją cenię, tylko za oryginalność i odwagę, czego dowody mamy w "podróży zimowej". Ale nie, to nie jest klucz. Ja nie jestem skandalistą (śmiech - red.). Jestem staroświeckim widzem, który wychował się na Swinarskim, Grzegorzewskim, Wajdzie, Jarockim, Hanuszkiewiczu, ale też na teatrze kontrkultury lat siedemdziesiątych.

Kleczewska w połączeniu z Elfride Jelinek, Nataschą Kampusch i Fritzlem... Będzie naturalistycznie?

- Spektakl wykorzystuje estetykę gwałtu i jest naprawdę ostry. Ale tak miało być. To przedstawienie z gatunku tych, po których długo dochodzimy do siebie. Jelinek w swej sztuce staje po stronie ofiar, ludzi skrzywdzonych, wykluczonych, a jednocześnie obnaża obłudę społeczeństwa austriackiego, które nie odpokutowało grzechów popełnionych w czasie wojny. Ten spektakl będzie prezentowany na scenie Teatru Powszechnego w Łodzi, bo Kleczewska rygorystycznie domagała się kameralnej widowni. Zgodnie z sugestią Jelinek, bardzo ważny jest widz, który musi z bliska przejrzeć się bohaterom spektaklu, ale i innym widzom, może i sobie samemu.

Z Bydgoszczy przyjeżdża "Wesele" w reżyserii Marcina Libera. I wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że też może być bardzo kontrowersyjne.

- "Wesele" Libera jest mocne. Gdybym miał się odwoływać do skojarzeń, to raczej nie do filmu Wajdy, ale do "Wesela" Wojciecha Smarzowskiego. Może w oglądzie społeczeństwa jest jeszcze bardziej brutalne. W tym "Weselu" wszyscy się nienawidzą, pewnie nawet małżeństwo nie przetrwa zbyt długo. Podobał mi się Wyspiański w wersji Libery, choć chwilami miałem wrażenie, że reżyser nie dowierza wrażliwości widza

Bo niuans w teatrze zamiera.

- Kiedy na weselu zjawia się Rachela, jeden z gości wykrzykuje "Jude Raus!" Mocne, ale moim zdaniem zbyt dosłowne. To nie jest problem tylko tego, naprawdę interesującego przedstawienia, lecz zjawisko dość powszechne w teatrze. Powtarzam, panowie reżyserzy, nie przestawajcie wierzyć w gust widza.

A czym się Pan kierował sprowadzając do Warszawy "Antyhonę"?

- Krytycy nazwali przedstawienie "Antygoną pogranicza". Bardzo trafnie. Akcja rozgrywa się jak u Sofoklesa w Tebach, ale jednocześnie w Krynkach, na ziemi białostockiej, po II wojnie światowej. To ta część Polski, która wówczas bardzo boleśnie doświadczała zmiany granic, przeprowadzanych wręcz na żywym organizmie. Reżyserce, Agnieszce Korytkowskiej - Mazur udało się przełożyć klasyczny konflikt rodem z Sofoklesa, na konflikty powojenne: narodowościowe, religijne, polityczne (Kreon jest tu władcą Teb, ale też komisarzem partyjnym w Krynkach. Jeden brat jest żołnierzem wyklętym, drugi stoi po stronie władzy). Całości dopełnia wspaniały miejscowy chór oraz funkcjonalna scenografia Leona Tarasewicza, którą artysta związany z tą ziemią, zadebiutował w teatrze.

"Antyhona" prowokuje do dyskusji na temat wyborów. Jak to jest, gdy w miejsce fatum wchodzi historia?

- Właściwie wyboru najważniejszego dokonała wielka polityka, której ofiarami są zwyczajni ludzie. W "Antyhonie" lokalny los został wpisany w los klasyczny, historyczny i przeniesiony na scenę. Pomysł był ryzykowny, lecz udał się, także pod względem artystycznym. Podobnie jak adaptacja powieści "Lód" Jacka Dukaja dokonana przez Janusza Opryńskiego z Teatru Provisorium.

I wyuczenie się setek stron tekstu przez aktorów chyba też...

- Tak, aktorzy są rewelacyjni, nie tylko grający gościnie wykonawcy z warszawy, Sławomir Grzymkowski, Łukasz Lewandowski i Eliza Borowska. (Grzymkowski mógłby wydać mówiony tekst w formie e-booka). Do tego dochodzą ciekawe wizualnie rozwiązania, światło, dźwięk; jednym słowem: czysta teatralność.

Przy okazji "Czarownic z Salem" Adama Nalepy kierował się Pan podpowiedzią kolegów krytyków. Podziela Pan ich sugestie?

- Tak, Adam Nalepa zrobił bardzo ciekawy spektakl, bez nachalności, jaka zdarzała się często przy realizacjach tej sztuki. "Czarownice..." trzeba zobaczyć także ze względu na Mirosława Bakę, który gra Proktora oraz Małgorzatę Dałek - Abigail. To dwie świetne role.

Ma Pan niedosyt, że czegoś nie udało się sprowadzić do Warszawy?

- Nie udało się pokazać musicali Wojciecha Kościelniaka - "Chłopów" z Gdyni i "Mistrza i Małgorzaty" z Wrocławia. Warszawa nie ma scen, na których można te przedstawienia grać (może poza sceną Teatru Wielkiego, ale tam akurat trwają przygotowania do premiery "Lohengrina"). Żałuję, że nie dotarłem na spektakl Teatru Pieśń Kozła "Portrety Wiśniowego sadu", ale może uda się kuratorowi Spotkań w przyszłym roku.

Jaki jest teatr polski AD 2013?

- Z wielkim szacunkiem myślę o teatrze polskim, zwłaszcza tym pozawarszawskim, który musi realizować misję - często jest jedyną sceną w mieście - a jednocześnie zarabiać pieniądze. Radzą sobie wystawiając "Mayday" i inne farsy. Jednak gdy obok "Mayday" pojawia się też bardziej ambitna propozycja, choćby grana tylko trzy razy w miesiącu, to już jest dobrze. Więc wcale nie jest tak źle, jak się niektórym wspominającym dawne dobre czasy wydaje. Zresztą dawno temu obiecałem sobie, że nigdy nie napiszę tekstu, w którym będę dokonywał porównań w stylu "kiedyś to było wspaniale, nie to co teraz". Było wspaniale, ale bywało też rozmaicie. Teraz jest rozmaicie, co nie znaczy, że nie bywa wspaniale. No nie, miałem nie używać wielkich słów

Jest Pan przygotowany na krytykę po WST?

- Oczywiście. To taka robota, nie sposób zadowolić wszystkich. Nie przypominam sobie zresztą, by w przeszłości program Spotkań w pełni i bez żadnych wyjątków satysfakcjonował warszawską widownię. Na razie jednak docierają do mnie głosy raczej pozytywne. A jeśli kogoś mój wybór rozczaruje, to mogę powiedzieć: Taki jest polski teatr. Pokażcie mi te arcydzieła, których na Spotkania nie zaprosiłem...

Lidia Raś
www.polskatimes.pl
9 kwietnia 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia