Na zgliszczach imperium

"Romulus Wielki" - reż. Krzysztof Zanussi - Teatr Polonia w Warszawie

Z jednej strony banalne skojarzenia i schematyczny kostium, z drugiej wybitne kreacje aktorskie. Na scenie Teatru Polonia możemy od stycznia oglądać pełen sprzeczności spektakl Krzysztofa Zanussiego.

HTML clipboardFriedrich Dürrenmatt w tej komedii, która momentami wcale nie jest wesoła, zawarł gorzkie rozliczenie z nazizmem.

O czym Romulus Wielki mówi dzisiaj? Krzysztof Zanussi ucieka od pojęcia teatru politycznego, chcąc nadać przedstawieniu wymiar ponadczasowej przypowieści. Tymczasem tekst dramatu narzuca skojarzenia z wojnami, które toczone są dzisiaj, kiedy znajdujemy się w cywilizacyjnym kotle roszczeń - już nie tylko terytorialnych. Jednak na próżno szukać tego typu odwołań w najnowszym spektaklu Teatru Polonia. Nie znajdziemy na scenie filozoficznych rozważań, zastanowienia nad stanem codzienności. Na deskach króluje farsa, najlepszego gatunku, z wybitnymi kreacjami - ale farsa.

Partnerką Gajosa jest Ewa Wiśniewska, grająca cesarzową Julię. Dumna i wyniosła, jest zupełnie zdezorientowana zachowaniem męża, który nie tylko nie przejmuje się upadkiem cesarstwa, ale też potrafi prosto w twarz powiedzieć, że nigdy jej nie kochał. Poślubił ją tylko po to, by otrzymać wieniec laurowy i doprowadzić do końca Rzymu.

W sztuce Dürrenmatta głównym bohaterem jest Romulus, ostatni władca Rzymu. Poznajemy go w momencie, kiedy państwo chyli się ku upadkowi, ulegając agresji barbarzyńskich Germanów. Tymczasem cesarz zachowuje stoicki spokój i nie próbuje ocalić imperium. Wzbudza tym samym oburzenie wśród całego otoczenia. Romulus pozwala zderzyć się cywilizacjom i zmiażdżyć potęgę cesarstwa, bo tylko w totalnej destrukcji widzi szansę na odrodzenie się jego chwały i wielkości na nowo.

Główne skrzypce w przedstawieniu gra Janusz Gajos. Od momentu, w którym pojawia się on na scenie, znika nieco trywialna scenografia, zbyt nachalnie przenosząca widzów do starożytnego Rzymu, którego symbolami stają się kolumny, togi i sandały wiązane rzemykami. Kreujący Romulusa Gajos nie pozwala w zasadzie oderwać od siebie wzroku. Doskonale balansuje humorem przy niezwykłym umiarkowaniu w swojej grze. Spowity w ironiczny uśmiech stawia wszystko na jedną kartę - szczerości. W jednej ze scen zachwyca powagą mówiąc posłowi ze zdobytej przez Germanów Pawii, że nie ma już sensu umierać za Rzym, bo on już od dawna nie istnieje, ponieważ zniszczyły go cesarska tyrania i samowola rządzących.

Prócz przywołanych powyżej aktorów wyróżnia się Szymon Kuśmider grający Odoakera. Ostatnia część przedstawienia to aktorski popis jego i Janusza Gajosa. Kuśmider wciela się w germańskiego dowódcę nie popadając w stereotypy. Ich dialog to rozmowa przywódców, którzy przeczuwają katastrofę przyszłości. Są świadomi, że zderzenie cywilizacji jest nieuchronne, ale obaj boją się wziąć pełną odpowiedzialność za jego skutki.Kiedy stykamy się ze sztuką, o której wiadomo, że nie powstała po to, by odczytywać ją literalnie, oczekujemy, że reżyser postara się pokazać, czego autor może nas nauczyć. Czy ten brak refleksyjności Romulusa Wielkiego wynika z niepewności aktorów, którzy nie wiedzieli na ile mogą sobie pozwolić? W tak różnym ujęciu postaci Emiliana widać to najwyraźniej. Rafał Maćkowiak przejmuje widza, Piotr Ligienza jedynie stara się go zabawić.

Tym, co zasmuca w zetknięciu z realizacją Zanussiego, jest odczuwalny brak drugiego dna opowieści.

W tę zawiłą grę wkracza jeszcze jedna znacząca postać - Emilian, żołnierz rzymski, który uciekł z germańskiej niewoli. Jest narzeczonym Rei, córki Romulusa i Julii. Wraca z dalekiej północy okaleczony fizycznie, pełen nienawiści do wroga i przekonany o słuszności walki za ocalenie Rzymu. By doprowadzić do zwycięstwa nad barbarzyńcami jest nawet w stanie poświęcić swoją ukochaną, zgadzając się na jej małżeństwo z bogaczem, którego pieniądze będą w stanie podtrzymać ciągłość cesarstwa. W spektaklu rolę Emiliana grają na zmianę Rafał Maćkowiak i Piotr Ligienza. To właśnie te dwie kreacje pozwalają dostrzec problem przedstawienia. O ile bohater Maćkowiaka jest do bólu realistyczny, faktycznie przejęty losem cesarstwa, pełen wewnętrznej siły i motywującego oburzenia, to postać Ligienzy zanurza się zupełnie w farsie. Przekroczona została w jego przypadku cienka granica między ironią a prześmiewczością. Jego Emilian jest jedynie karykaturą patrioty, nie wzrusza, nie przeraża. Pozostawia wielką obojętność.

Rozbicie spektaklu na dominującą część farsową oraz stłumioną partię refleksyjną sprawiło, że kompozycja spektaklu niepokojąco się rozchodzi. Zapowiedzi premiery przygotowywanej przez Krzysztofa Zanussiego, reżysera-inteligenta, pozwoliły rozbudzić wielkie nadzieje. Tymczasem na scenie Teatru Polonia po raz kolejny znajdujemy spektakl będący produkcją stricte rozrywkową. Czy to grzech? Nie, bo i takie przedstawienia są potrzebne publiczności, która przyjmuje je niezwykle entuzjastycznie. Jednak szkoda, że z tak zagadkowego tekstu Dürrenmatta została jedynie farsa. Dobrze, że przynajmniej zrobiona porządnie i - co najważniejsze - zabawna.

Katarzyna Meissner
Teatrakcje 7/09
15 grudnia 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...