Nadal pięknie, choć już nie tak słodko

"Wielkie piękno" - reż. Paolo Sorrentino - Indigo Film, Babe Film - ITA, FRA

Brzydota i piękno, zwyczajność i wyjątkowość, bogacze i reszta społeczeństwa... A to wszystko na tle Rzymu, Wiecznego Miasta. Tak samo wieczna jak miasto okazuje się opowieść, która przecież zdaje się wyglądać znajomo. Paolo Sorrentino w Wielkim pięknie nawiązuje do historii sprzed ponad sześćdziesięciu lat. Już po kilku pierwszych scenach odnaleźć możemy liczne odniesienia do Słodkiego życia Federica Felliniego, by wraz z rozwojem akcji tylko utwierdzać się w przekonaniu, że takie skojarzenie było jak najbardziej słuszne.

Jep Gambardella, będący swego rodzaju przedłużeniem postaci Marcellego z kultowego już filmu, jest kończącym właśnie sześćdziesiąty piąty rok życia mężczyzną, u którego metryka zdecydowanie nie idzie w parze z wiekiem ducha. Całonocne imprezy, na które zapewne chętnie wprosiłby się niejeden dwudziestolatek, litry alkoholu, przelotne partnerki i  wszechobecny przepych są codziennością głównego bohatera. Jep odzwierciedla harmonię między inteligencją, cynizmem i wyczerpaniem swoim stylem życia, któremu pozostaje wierny, choć wie, że jest godny pożałowania. Ta wiedza to i tak wyjście przed szereg w  porównaniu z jego współtowarzyszami, którzy zdają się być zupełnie nieświadomi, jak mizerne jest ich położenie.

Początkowe minuty filmu, stanowiące przeciwieństwo tego, co mamy zaraz zobaczyć, to przedstawienie sakralności, pompatyczności i powagi, które zyskuje na sile również dzięki obecnej tam wręcz anielskiej muzyce. Nagła śmierć jednego z turystów to metafora marności naszego życia w świecie, będącym przytłaczającą rzeczywistością, z którą każdy musi się zmierzyć. Jednak, aby nie popaść w zbytni pesymizm i nostalgię, reżyser postanawia przerwać nasze egzystencjalne rozmyślania, zabierając nas na urodzinowe przyjęcie Jepa.

Gdy niebiańskie głosy przeradzają się w istny pisk, widzowie spadają ze sfery sacrum do profanum w sposób błyskawiczny. Obrazy sprzed chwili dobitnie kontrastują z groteskowością obecnych tu osób. Ich wręcz rytualne tańce w rytm otumaniającej muzyki to rozpaczliwa próba zatrzymania czasu i oszukania samego siebie. Ludzie, którzy desperacko pragną zapomnieć o nieuchronnym zmierzaniu ku schyłkowi życia, ukazani zostali niczym w krzywym zwierciadle własnego zakłamania. A pośrodku tego wszystkiego Jep, któremu z pozoru można by zazdrościć.

Jego znakomicie wykreowana postać jest zasługą Toniego Servillo, który w produkcjach Sorrentino pojawia się regularnie. W tym wypadku duet reżysersko - aktorski zdecydowanie się sprawdza, więc czemu by z niego rezygnować? Nieco gorzej ma się fakt, że również tematyka lubi być u tego twórcy podobna, zważając na to, że lekką powtórkę z Wielkiego piękna reżyser funduje nam w Młodości. Obydwie produkcje zestawiają ze sobą młodzieńcze lata i  starość, prowokując widza do namysłu, który okres życia jest lepszy i  czy, obcując już z tym drugim, usatysfakcjonowani będziemy tym, jak wyglądał pierwszy.

Trudno mówić tu o konkretnej fabule. Wraz z bohaterem odbywamy wędrówkę po Rzymie, która jest jednocześnie podróżą po jego życiu. Kompozycja filmu, pełna retrospekcji, pozwala nam na lepsze zrozumienie celu tej wycieczki. Szukamy bowiem tytułowego piękna, co łatwe nie jest, bo dla każdego z nas może być ono przecież czymś zupełnie innym.

Po drodze raczeni jesteśmy wspaniałymi sceneriami; zdjęcia autorstwa Luca Bigazzi'ego to zdecydowanie ogromna zaleta filmu. Przepełnione kolorami kadry, gra światłem i rzymskie widoki tworzą niezwykły klimat. Dodajmy do tego odpowiednią ścieżkę dźwiękową, za którą odpowiedzialny jest Lele Marchitelli, a uzyskamy wspaniałą oprawę brzydoty, której na pierwszy rzut oka nie dostrzegamy, gdyż znajduje się ona w nas samych.

Szczerość Jepa nie pozwoli nam jednak jej przeoczyć. Należy tu wspomnieć o fenomenalnej scenie, którą możemy traktować jako motto całego filmu, kiedy to główny bohater wyraża swoją opinię na temat jednej z uczestniczek spotkania w gronie snobistycznych znajomych. Monolog, będący sednem poruszanej problematyki, z pewnością trafi do znacznej części widzów i  spowoduje u nich różnorakie refleksje.
Warto jednak zaznaczyć, że tak naprawdę wszystkie wypowiedzi czy dialogi przepełnione są jakimś głębszym przesłaniem. Każde zdanie, zawarte w tym ponad dwugodzinnym filmie, wydaje się być przemyślanym bodźcem, mającym skłonić nas do chwili zastanowienia. Mimo, że wydźwięk Wielkiego piękna mógłby uchodzić za przygnębiający, w rzeczywistości jest przepełniony swego rodzaju spokojem, melancholią i oniryzmem.

Poprzez końcowy wątek Świętej, dzięki której powracamy do sfery sacrum, uwidacznia się klamra kompozycyjna filmu, dająca nam spore pole do popisu w  kwestii interpretacji. Reżyser wierzy w widza, który pewne rzeczy musi dopowiedzieć sobie sam. Ukryte znaczenia otaczają nas na każdym kroku, co powoduje, że niejedno z nich jesteśmy w stanie zauważyć dopiero po drugim czy trzecim seansie.

Wielkie piękno to pełna symboli podróż w głąb bohatera. Dzieło Sorrentino, bo tak ten film bez wątpienia możemy nazwać, jest po części również portretem elit, które zaszły już w swoim zepsuciu za daleko, by się z niego wycofać. Możemy jednak utożsamić się z Gambardellą, który przynajmniej podejmuje próby spojrzenia na swoje życie z boku, znalezienia odpowiedzi na pytanie, czy odkrył w nim owe piękno i czym ono właściwie dla niego jest.

Możliwe, że dzięki Jepowi sami zaczniemy dostrzegać je zawczasu, by za kilka dekad nie obudzić się ze świadomością, iż być może już go doświadczyliśmy, nie zdając sobie nawet z  tego sprawy. A w przypadku, gdy film dotyka nas na tyle, by mieć wpływ na nasze własne życie, nie trzeba już więcej dodawać, by dowieść jego wartości.

Jagoda Pietrzak
Dziennik Teatralny Trójmiasto
8 grudnia 2022
Wątki
KinoFani

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia