"Naga rzeczywistość"

"Kto się boi Virginii Woolf?" - reż. Jacek Poniedziałek - Teatr Polonia w Warszawie

Michał Korchowiec ucieka w swojej scenografii od typowo designerskiego urządzenia salonu Marty i George'a, jest w tej przestrzeni od początku jakaś skaza, która każe inaczej spojrzeć na to wszystko, co za chwilę w mieszkaniu Profesorstwa się wydarzy.

Bo choć pora na odwiedziny wydawać się może zbyt późna, pełen alkoholu barek zachęca do kontynuowania rozpoczętego wcześniej towarzyskiego wieczoru, który przeobrazi się w wyrafinowaną emocjonalnie grę i potrwa aż do bladego świtu. Nick (Piotr Stramowski) i Skarbie (Agnieszka Żulewska), młode małżeństwo wkraczające w akademicki świat, dopełnią swoim przyjściem liczbę "zbijających" graczy, którzy na swoich barkach muszą zbudować nerwowy rytm spektaklu i przenieść na widza całą amplitudę uczuć prowokujących do głębokiego poruszenia, a nawet wzruszenia. I tak się dzieje na scenie Teatru Polonia, przede wszystkim dzięki niezwykle wnikliwemu wczytaniu się we wszystkie sensy, które niesie tekst Albee'go, przetłumaczony i wyreżyserowany tym razem przez Jacka Poniedziałka.

Pochodzący z lat sześćdziesiątych XX wieku dramat autora "Maleńkiej Alicji", aktualnie grany również na deskach Teatru Wybrzeże w Gdańsku, w inscenizacji Jacka Poniedziałka nie traci nic ze swojej aktualności, można powiedzieć, że staje się wręcz odbiciem nastrojów, w jakich w tej chwili żyjemy. "Kto się boi Wirginii Woolf?" jest bez wątpienia, również dzięki soczystemu językowo przekładowi, próbą symbolicznej rejestracji nie pozbawionych agresywności zachowań, które towarzyszą naszej obecnej codzienności. Do tego w przypadku Albee'go wzmaga wszystko fakt, że mamy do czynienia z jednostkami należącymi do wysublimowanego świata inteligencji, które również - jak się okazuje - potrafią doznawać dzikiej rozkoszy w napadach werbalizowania swojej nienawiści i wściekłości. Marta i George, nie przebierający w słowach w artykułowaniu swojego poczucia niespełnienia, w rzeczywistość wypełnioną frustracją i kompleksami, wkręcają swoich gości, na początku nie podejrzewających do czego może doprowadzić zastosowana przez gospodarzy technika manipulowania ludzkimi emocjami. Początkową małomówność przystojnego i wysportowanego Nicka, obiecującego naukowca-biologa i naiwność Skarbie - powiedzmy szczerze, że nie są to role napisane tak samo błyskotliwie - Poniedziałek doskonale wykorzystuje jako kontrapunkt do konstruowania swoistego ringu, w którym stajemy się obserwatorami wciągającej jak w grzęzawisko gry żonglującej różnej jakości ciosami, z których szczególnie te serwowane przez George'a trafiają z błyskotliwą kunsztownością w najbardziej wrażliwe pasma determinujące ludzkie charaktery i temperamenty. Oczywiście że wysyłana nie bez satysfakcji przez Martę i jej męża broń, kierowana jest przede wszystkim przeciwko nim samym, co nieco usypia uwagę tych, którzy staną się celem prowokacji dopiero w miarę trwania mocno zakrapianego wieczoru. Mamy więc niczego nie przeczuwające ofiary - zaprogramowane przez dobre maniery i respekt wobec starszych, nieświadome tego co za moment może je spotkać i katów z lubością pastwiących się nad ich dotychczasowym życiem. A wszystko to niczym hazard wzmaga nie ograniczone pokłady agresji i jak najgorszych aspiracji. Nienawiści wyrażanej nie bez satysfakcji i zadającej emocjonalne cierpienie. Tyle że wzniecane przez Martę i George'a "awantury" i utarczki, będące nieuchronnym elementem ich gry, tak naprawdę odkrywają najtajniejsze i najbardziej ciemne sfery ich własnych rodzinnych sekretów i przeszłości nie mniej mrocznej niż ta, której doświadczyli Nick i Skarbie. W ten sposób dochodzi do absolutnego zagubienia się w planie gry, która okazuje się być drogą prowadzącą bohaterów do rozpaczy.

Siłą spektaklu "Kto się boi Wirginii Woolf?" w Polonii" jest nie tylko precyzyjna i wnikliwa reżyseria Jacka Poniedziałka, ale i to w jaki sposób poprowadził zaproszonych do tego przedsięwzięcia aktorów. Prawdziwym odkryciem, oczywiście na miarę postaci George'a, bo znamy wielu bohaterów wykreowanych znakomicie przez tego aktora - jest rola Krzysztofa Dracza. To najbardziej intrygująca i pełna tajemniczego szaleństwa interpretacja tej postaci jaką ostatnio można było zobaczyć. Kiedy trzeba idąca w kierunku nadwyrazistości i nadekspresji, to znów jakby schowana w cieniu żony.

Jest też w tym przedstawieniu Ewa Kasprzyk w roli Marty, która wreszcie mogła pokazać całą skalę swych możliwości w dramacie psychologicznym. Dla kogoś, kto śledzi jej karierę od pierwszych dokonań w Teatrze Wybrzeże, to naprawdę wielka satysfakcja widzieć aktorkę w tak doskonałej formie. Jest w jej Marcie spora dawka skłonności do rozdrażnienia, rubaszności, brutalności, cynizmu i bezwzględności, są skrywane głęboko kompleksy i wrogość wobec świata, jest też wciąż widoczne złudzenie własnego powabu, chęć podobania się innym, podkreślanie swej przynależności do wyższych sfer. Tyle że pod maską przyjemności uczestnictwa w sadomasochistycznej psychoanalizie, w finale spektaklu ujawni się jako kulminanta cała złożoność tej postaci, jej rozbicie, wrażliwość, wewnętrzna próżnia, pozbawiająca ją apetytu na dalsze życie. Kasprzyk z niezwykłym rozmachem prezentuje arsenał nieudacznictwa swojego męża, tak samo jak George, w akcie desperacji w końcu składa bezpieczny parawan pozorów i podejmuje zaciekłą wiwisekcję z dojmującym rozdrapywaniem starych wspomnień, wzajemnych krzywd i doznanych zawodów. Dracz rewelacyjny jest w scenach kiedy rozpoczyna z Nickiem grę na zwierzenia - prowadzi ją zresztą bez wielkiego trudu, bo do młodego badacza pała instynktowną niechęcią. W pojedynku jaki toczą ze sobą Marta z George'm prawda wciąż miesza się ze zmyśleniem i tę podwójność gry widać też bardzo wyraźnie w aktorstwie Kasprzyk i Dracza. Choć przyznajmy od razu, że dostrzegalna momentami teatralność jest naprawdę dyskretna i wysokiej próby. Przejmująco wybrzmiewa scena kiedy George w akcie zemsty, będącym dla niego niczym katharsis, uśmierca ich własne dziecko. Dla Marty to wyznanie jest uderzeniem tej samej wagi co dotychczasowe próby degradowania męża - tym samym rachunek krzywd zostaje wyrównany. Tylko czy aby na pewno na pobojowisku pełnym chłodu można odbudować "nagą rzeczywistość"?

Mam wrażenie, że Poniedziałek, choć to jego pierwsza reżyseria w Warszawie, (wcześniej przygotował "Szklaną menażerię" w Opolu), podszedł do swojego niełatwego zadania, które zawsze będzie dawało okazję do porównań z głośnym filmem, czy innymi realizacjami teatralnymi (a było ich w końcu niemało), bez kompleksów. Widać tutaj skrupulatność w budowaniu pełnej zwrotów akcji przedstawienia, przemyślanego i mocno angażującego widza, widać też właściwe stopniowanie dramatycznego napięcia w poszczególnych aktach dramatu. Przede wszystkim w kontekście tego, jak sami coraz aktywniej uczestniczymy w rzeczywistości wypełnionej agresją i nienawiścią. Jak łatwo wkraczamy na ring wzajemnych oskarżeń i obelg, wytaczając, świadomi lub czasami nawet nieświadomi konsekwencji, armaty prowadzące nie tylko do domowych wojen.

Wiesław Kowalski
Teatr dla Was
4 lutego 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia