Nagroda za czyn dziwny

"Znachor" - aut. Tadeusza Dołęga-Mostowicz - reż. Jakub Roszkowski - Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie - 13.09.2022 - mater. prasowe

„Znachor" to nieodłączna część polskiej kultury. Historia wybitnego chirurga, który w wyniku wypadku traci pamięć i nie wiedząc kim jest zaczyna włóczyć się po świecie jest większości znana z wybitnego filmu Jerzego Hofmanna z 1982 roku. Książka Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, na podstawie której powstał film, także cieszyła się swego czasu wielką popularnością. Po dobrej książce i znakomitym filmie przyszedł czas na spektakl – trzecie medium, w którym ma szansę wybrzmieć ta niesamowita historia.

Przyznać muszę, że materiały promocyjne „Znachora" nie napawały mnie dużym optymizmem. Współczesne i ekstrawaganckie kostiumy i scenografia jakoś nie pasowały mi do klasyki polskiej literatury osadzonej w międzywojniu. Obawy moje okazały się jednak zupełnie bezpodstawne. Kostiumy, chociaż początkowo wydają się przejaskrawionym chaosem, są bardzo dobrze przemyślane i w pewien sposób odzwierciedlają proste wyobrażenia na temat poszczególnych przedstawicieli różnych grup społecznych. Dla przykładu w początkowych scenach główny bohater, Rafał Wilczur – światowej sławy chirurg, nosi złoty brokatowy garnitur, a gdy dotknięty amnezją włóczy się po wsiach ma na sobie najpospolitszy dres.

Jeżeli zaś chodzi o scenografię to bardzo dobrym pomysłem okazały się platformy, które wjeżdżały na scenę, by pokazać zmianę lokacji. I tak mieliśmy platformę z salą operacyjną, ze sklepem czy z wiejską chatą. Takie rozwiązanie pozwalało bardzo płynnie zmieniać scenografie dzięki czemu pomimo wykorzystaniu wielu miejsc akcji widz nie miał wrażenia jej sztuczności ani toporności. W wielu momentach duży potencjał scenografii wydobywało także klimatyczne światło, które w kluczowych momentach pozwalało lepiej odczuć nastrój danej sceny. Za wszystkie powyższe bardzo udane elementy spektaklu odpowiada Mirek Kaczmarek.

Więcej uwagi warto także poświęcić muzycznej warstwie spektaklu, bo tu także pojawia się kilka bardzo ciekawych rozwiązań. Zacznę może od tego, że mamy do czynienia z muzyką na żywo – muzycy grają na instrumentach z tyłu sceny i stanowią swego rodzaju tło dla całej akcji spektaklu. Wpływa to bardzo pozytywnie na odczuwanie klimatu przedstawianych wydarzeń. W spektaklu mamy także kilka piosenek śpiewanych przez aktorów. Pod względem warsztatu nikomu nie można nic zarzucić – widać, że Zuzanna Skolias odpowiedzialna za przygotowanie wokalne znakomicie wykonała swoją pracę. Szczególne wrażenie w tym względzie zrobił na mnie głos Hanny Syrbu – niezaprzeczalnie radziła sobie najlepiej technicznie, a przy tym jej śpiew miał w sobie coś głębokiego, na wskroś przejmującego, coś wobec czego żaden widz nie pozostanie obojętny.

Znacząco mniej udany jest według mnie z kolei dobór piosenek do spektaklu. Są one współczesne, znane zapewne większości widzów i generalnie miło się ich słucha, bo i sam pomysł na wplecenie momentów śpiewanych do spektaklu jest bardzo ciekawy. Powiem nawet, że tych piosenek mogłoby być więcej, gdyby nieco bardziej broniły się pod względem swojej symboliki. O ile jeszcze główny motyw muzyczny, Gonna make you sweat (szerzej znana jako Everybody dance now) można jeszcze jakoś zinterpretować, chociaż i to bardziej przez sceny, w których jest wykorzystywany niż przez sam tekst, to mam wrażenie, że pozostałe utwory dało się po prostu dobrać znacznie lepiej. Wielka szkoda, bo ten zmarnowany potencjał na wieloznaczność i pogłębienie tematu ostatecznie jest tylko elementem rozrywkowym.

Gra aktorska w spektaklu jest na naprawdę przyzwoitym poziomie. Na szczególne wyróżnienie zasługuje tu z pewnością tytułowy znachor – Maciej Jankowski, a także odtwórca roli Leszka – Adam Wietrzyński. Ten pierwszy bardzo dobrze radzi sobie niełatwą rolą Rafała Wilczura/Antoniego Kosiby i omija przy tym wszelkie zasadzki pretensjonalności. Jego bohater jest intrygujący, budzi współczucie i nie da się z nim nie sympatyzować. Ten drugi po prostu błyszczy, kiedy tylko się pojawia i kradnie każdą scenę, w której bierze udział. Pochwalić pragnę także Weronikę Pelczyńską i Monikę Szpunar, które odpowiedzialne były za choreografię. Jest ona niezwykle plastyczna, czego najlepszym przykładem jest scena pobicia oraz scena jazdy na motocyklu.

„Znachor" jest z pewnością sztuką przyzwoitą – dobrze radzi sobie z przeniesieniem powieści Dołęgi-Mostowicza na scenę. Tam gdzie to potrzebne skraca pewne wątki, tam gdzie to potrzebne tam je uwypukla. „Znachor" to „Znachor" zawsze i wszędzie – piękna historia o uniwersalnym przesłaniu i dlatego też spektakl bez wątpienia jest w stanie zainteresować fabułą widza, który nie zna książki ani filmu. I to chyba właśnie tacy ludzie są docelową widownią – dla mnie, osoby kochającej film i głęboko szanującej książkę, spektakl pozostaje niestety jedynie skrótem z fabuły odartym z większości emocji. Zmienione lub ucięte pozostają wszystkie te wątki, które za serce chwytają najbardziej. Nie mówię oczywiście, że emocji nie ma, bo jest kilka scen, które były naprawdę przejmujące jednak kończyły się one zanim mogło nastąpić prawdziwe katharsis. Szkoda mi także zmienionego zakończenia – jest inne od pierwowzoru. Ani lepsze ani gorsze – po prostu inne.

Z tych właśnie powodów „Znachora" krakowskiego polecę tym, którzy o losach Rafała Wilczura wiedzą niewiele, i których być może spektakl zachęci do sięgnięcia po film czy książkę.

Paulina Kabzińska
Dziennik Teatralny Kraków
15 września 2022
Portrety
Jakub Roszkowski

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia