Najbardziej w świecie boi się zapomnienia

"Świat, który musi zaginąć" - aut. Kazimierz Kutz - Wydawnictwo Znak

Ta książka powstawała czterdzieści lat i wzięła się ze strachów. Wielu, bo w duszy Kazimierza Kutza, śląskiego patriarchy, strachów jest tyle chyba, co myśli.

Kutz boi się czasu, który z każdą kolejną chwilą coraz bezczelniej lekceważy jego pragnienie życia, potężniejące z każdą minutą. Lęka się, że nie doprowadzi do ostatecznego ładu setek zdarzeń, które - z pozoru niewiele znaczące - ukształtowały jego los i wywiódłszy go niegdyś z Szopienic, po dziesiątkach lat co chwilę z powrotem go tu przywlekają. I drży o to, że nie odczyta egzystencjalnego kodu zapisanego w tysiącach epizodów, których był świadkiem albo które poznał z opowieści innych.

Napisał tę książkę prześladowany także obawą, że wobec pytania o sens i cel własnego życia może być równie bezbronny, jak bezbronni byli jego najwięksi przyjaciele z czasów młodości.

Ale najbardziej w świecie boi się zapomnienia. Nie tego, którym los mógłby ukarać jego samego. Swoją najnowszą książką Kutz sprzeciwia się zapominaniu świata, z którego się wziął, a który powoli i nieuchronnie gaśnie. Chce ocalić Śląsk umierający niemal na jego oczach, rozmywający się i gubiący tożsamość. Przeraża go myśl, że wraz z nim odejdą w nicość losy wielu pięknych ludzi, którzy zasłużyli na przetrwanie w pamięci.

Kosmos, który Kutz ożywia w "Piątej stronie świata", jest jak fantasmagorie z obrazów Teofila Ociepki: wielobarwny, dziwaczny, pełen bazyliszków i innych osobliwych stworzeń, w których cieniu drzemie tajemnica. Jest zachwycający zwłaszcza wówczas, gdy Kutz odtwarza go portretowaniem nietuzinkowych ludzi, którzy niegdyś zaludniali tę krainę albo po prostu siedzą w wyobraźni autora.
Takich jak choćby Okoki, syn szmaciarza, niespełna rozumu cudak eksperymentator, który za 5 groszy wypijał kubek gnojówki. Jego ojca komunistę co roku przed pierwszym maja zamykali do aresztu. "Wtedy Okoki sprzedawał dobytek rodziny i fundował sobie chałwę za całe pieniądze, bo marzył o niej od dzieciństwa. I nażerał się chałwą na cały rok. Leżał potem z nadętym brzuchem trzy dni w trawach pod wałem Rawy i wrzeszczał co jakiś czas: Sakra! Sakra! Jes raj na ziymi! I rzygał fontannami chałwy."

Takie poczciwe, ale oryginalne ludziska setkami zaludniają Kutzowe światy. Dajmy na to wielki uwodziciel Zygmunt Pniok, z miłości do którego dziewczyny brały się za łby (więc wdzięczny pozostawiał im po sobie ślad "najszlachetniejszy, bo zaklęty w łonach").

Miłość w nadmiarze była zresztą na Śląsku darem, który od losu w zamian za nietrwałość i krótkowieczność gnębiące cały lokalny męski gatunek, dostawali raczej nieliczni. Na przykład Jorg przystojniak. Którejś zimy zakochał się w piękności z Giszowca "smagłej niczym Mulatka, z twarzą kościelnej madonny i ciałem nabitym jak lotnicza opona". Wielokrotnie posiadł ją w śniegu - po czym po kilku dniach mało co nie umarł na zapalenie płuc. A na łożu boleści, gdy już wydawało się, że do śmierci się szykuje, wyznał wesoło: "Alech się nadupił, jak alpejski osiołek". Po latach w nagrodę za to wszystko został sławnym malarzem w Nowym Jorku.

Kutzowy język miłości w "Piątej stronie świata" jest jędrny i zmysłowy, a wrażliwość za nim ukryta - więcej niż romantyczna. To język człowieka, który wciąż zachłystuje się życiem, tapla się w nim po uszy jak dzieciak. Jeśli ktoś kiedyś sporządziłby listę największych nałogów Kazimierza Kutza, na pierwszym miejscu byłoby pewnie to sensualne rozbrykanie.

W opisywaniu śląskich żywotów osobliwych ta cecha jest chyba szczególnie pożyteczna. Dlatego, że daje autorowi szczególne uwrażliwienie na to, co w zwykłym życiu niezwykłych ludzi jest najbardziej pociągające i godne opowieści. Kutz poświęca życiu ludzi nietuzinkowych ostatnie kawałki własnego życia, bo wie, że sam się na tym wzbogaca. Opowiadając historie Alojza, Lucka, Wawrzka, Jorga i dziesiątków innych, których życie nazywa świadomym, próbuje odkopać kawałki samego siebie. I szuka odpowiedzi na pytania o sens, które dopadają każdego z nas. Bo jak życie świadome, to i śmierć ma wymiar. "Faktem nijakim jest śmierć zwyczajnych zjadaczy chleba, którzy cali są bez wstępu, środka i finiszu. Dlatego ślad po nich jest nikły."

Ludzi, których przywołuje z przeszłości Kutz, chciałoby się poznać, pożyć wśród nich, zajrzeć do ich kątów. Bo każdy był wart opowieści. Dlaczego tak ważne jest opowiadanie o Alojzie Bule, dziadku Wawrzku, Lucjanie Czornynodze i innych? Bo tylko ich małe historie dają cień nadziei na ocalenie Śląska. Wielka Historia Śląsk niszczy. Pożarła go już wiele razy.

Przyczynili się do tego mimowolnie sami Ślązacy, bo większość z nich łączy skaza pogodzenia z własnym losem. Kutz widzi w Ślązaku człowieka, który po prostu bierze swój los i tkwi w nim przez całe życie - bez względu na to, jaki by ten los nie był. A że od czasów Bismarcka po komunizm on nader często bywał tragiczny, w tym pokornym do granic samounicestwienia traktowaniu własnego losu Kutz dostrzega główne przekleństwo ciążące nad Ślązakami. Jeden z nielicznych, którzy się zbuntowali, dziadek narratora, Wawrzek Basista, ściągnął swym buntem (ubił dwóch ludzi - zasłużyli) na żonę zabobonne lęki i poczucie winy, a na potomków klątwę i "ołowiane zło", od którego nawet wnuk mozolnie uwalniał się przez całe życie.

Jakby trochę po nietzscheańsku, Kutz wierzy w dostojeństwo człowieka, w jego piękno wynikające z poczucia własnej siły i godności. Dlatego nie może Ślązakom darować tego bezwolnego poddania się. To przez nie śląski los w ciągu dziesiątków lat naprzemiennych wojen, powstań, wynaradawiania, eksploatacji ludzi i zasobów oraz systematycznego niszczenia ziemi - napęczniał do rozmiarów fatum i przyciągał katastrofy. Stał się funkcją rezygnacji i pokory Ślązaków, a z drugiej strony - arogancji i przemocy tych, którzy na przemian Ślązaków tłamsili: zwykle Niemców ("przez sto osiemdziesiąt lat byliśmy dla Niemców podpałką w paleniskach wyzysku i rezerwuarem armatniego tuczu"), choć także Polaków ("Polska zapatrzona w swoje historyczne urazy niczego co śląskie nie rozumie. I mrozi nas chłodem").

Na Śląsku świat wciąż zaczyna się od nowa - po każdej wojnie, po każdym powstaniu. Gdy wojna wybucha, przychodzi jedna rasa panów, bierze Ślązaków za pysk, żąda poddaństwa, a potem gna ich na front. Przed końcem wojny przychodzi inna rasa - i robi to samo, tyle że jej porządki trwają dłużej - do chwili, gdy gruchnie nowa wojna. Albo jakieś powstanie.

Śląska przestrzeń, którą Kutz odtwarza z pamięci i wyobraźni, pulsuje . Jest jak tętniące ciało jakiegoś tajemniczego okaleczonego olbrzyma. Kutzowe światy żyją nie w mglistej abstrakcji wspomnień, ale w intensywnej, namacalnej organiczności: "za burymi prądami Rawy, widniały jasne połacie ewaldów, czyli zalewowych stawów po ziemi skatowanej, pożartej łapczywie przez kopalnię". Opisując swój poraniony Śląsk Kutz niepostrzeżenie zmienia język - miejsce pogodnych Hrabalowskich fraz, którymi ożywiał sytuacje i dialogi, zastępują mroczne obrazy, jakby żywcem wyjęte z książek Zoli.

Tylko taki język jest wiarygodny w rekonstruowaniu śląskiej topografii, bo to topografia bólu, nieszczęścia, zniszczenia. W jej centrum - kopalnie. Nie błogosławieństwo, lecz przekleństwo Śląska. Kto to zrozumiał, miał szansę odmienić swój los, być wolnym człowiekiem - choćby za cenę biedy. Kto tego nie pojął, płacił znacznie wyższą cenę. Jak Erwin Basista, wuj narratora, któremu ojciec Wawrzek - podobnie jak pozostałym swoim synom - zakazał pracować na dole. Erwin nie posłuchał i wpadł do trzystumetrowego szybu. Kara za złamanie ojcowskiego zakazu dosięgła nawet jego syna Bolka, który zginął pod Stalingradem. "W ten sposób linia po Erwinie, który złamał zakaz ojca, wygasła."

Ci co nie szli na przodek, mieli lepiej od hajerów, ale najlepiej mieli zawsze ci Ślązacy, którzy ze Śląska uciekli. Jak Lucjan, Hubert i Udo, którzy wyjechali na starość do Niemiec, albo Jorg, co wyemigrował do Ameryki. Bo już tacy bracia Fickowie, zwani Langsamami, co zostali w Roździeniu, przez tlenki ołowiu i kadmu "dogorywali w otępieniu mózgów i białości ciał".

W tym chaotycznym, zdegradowanym, niepewnym przyszłości świecie jedynym, co ocala i daje nadzieję, jest rodzina, miłość i przyjaźnie, intymność, trwała hierarchia wartości i ustalony porządek rzeczy. Śląska rodzina, dyscyplina i hierarchia to mechanizm obronny: we wrogim otoczeniu szansę ma tylko to, co jest żywotne ponad miarę. I taka właśnie jest codzienność, którą przywołuje z pamięci Kutz. Ze swoim wyczuleniem na wszelkie przejawy życia, z uwrażliwieniem na jego zmysłowość, jest jak Jean-Baptiste Grenouille z "Pachnidła" Patricka Suskinda. Tak jak tamten potrafił swym zwierzęco wyczulonym nochalem wytropić najlżejszy aromat z odległości wielu mil, tak on jest obdarzony instynktowną zdolnością dostrzegania w ludziach tego, co w nich najbardziej niezwykłe, prawdziwe i piękne: "Dziś też tak uczyniłem, ale zmąciły mi umysł roje młodych matek, które stadami stoją po rogach nowych osiedli. (...) Dorodne i postawne, z biodrami twardymi jak dębowy pień, bo bielizna na włos przez odzienie nie przebija."

Kobiety są zresztą fenomenem w śląskiej antropologii Kutza. To one mają klucze do królestwa. To one, a nie mężczyźni - mało trwali w świecie, który zabija ich jeśli nie na co dzień (w kopalniach), to od święta (na wojnach i w powstaniach) - utrzymują śląski świat w kupie. Na rodzinnych portretach ojcowie są zawsze "jakby nie dorysowani". I zawsze zmęczeni.

Kobiety są błogosławieństwem bohatera, który mówi tu głosem Kutza, od dnia, kiedy wraz ze swym chorowitym bratem Antkiem wzięli wiaderka i łopatki i poszli na podwórko: tyle że pierwszy zamiast iść do piasku, wywlókł małą Micię od Hankusów za chlewiki, by pobawić się w doktora. Ta piękna ciekawość uratowała mu życie, tak jak jej brak zabił brata. Gdy malec postukał metalową łyżeczką w rynnę, w dom walnął piorun i było po Antku.
Kutz jest jak sztukmistrz, który na wozie pełnym kostiumów, wypłowiałych dekoracji, po stokroć reperowanych lalek po raz ostatni objeżdża świat, by dać jeszcze jedno przedstawienie. Chce raz jeszcze ogarnąć samego siebie, zrozumieć, jak to się stało, że przez całe życie musi wlec za sobą ten ciężki tobół śląskiego losu.

Porządkując swoje światy, snuje nową - choć w części złożoną ze starych, tu i ówdzie opowiedzianych już wątków - śląską opowieść. "Piąta strona świata" wychodzi poza śląski mit stworzony w słynnej Kutzowej filmowej trylogii. Dotychczas budując własną wizję śląskiej podmiotowości - tej kulturalnej, językowej, politycznej - Kutz skłaniał się ku teorii trzeciej drogi: Śląska jako miejsca osobnego, wyrosłego z przyswojenia niektórych, a odrzucenia innych wpływów i wartości - niemieckich i polskich. A dzięki temu miejsca mającego szansę na samodzielność.
Teraz wydaje się, że tę wiarę porzucił, ponieważ wie, że w jego Śląsku polskość i niemieckość tkwią niczym nowotwór. Wyniszczający, ale niemożliwy do usunięcia - bez niego nie dałoby się przecież w ogóle żyć. Nie ma odrębnej śląskiej świadomości, która mogłaby istnieć samodzielnie, alternatywnie - niezaczepiona o polską, ale równocześnie także o niemiecką, niechcianą macierz.

Nadzieja na ocalenie tego świata gaśnie nawet w samym Kutzu. Śląsk przetrwa bodaj tylko w opowieściach i nostalgii ostatnich żyjących świadków przeszłości. Takich jak Kutz starych tułaczy, którzy rozpaczliwie błądzą po cmentarzach wspomnień. "Nie ma już tego wszystkiego. Ani kolorowych zaprzęgów konnych z lodami, ani wykopków kartofli i jesiennych ognisk, ani szmaciarzy wymieniających wszystko na garnki, ani żydowskich domokrążców, u których można było kupić najtańsze na świecie gardiny, a nawet radio Philips z magicznym oczkiem."

Stara rasa wymiera, nadchodzą nowi ludzie, którzy zaludniają i urządzają Śląsk po swojemu. Miejsce dawnych ojcowizn zajmują blaszane markety, na gruzach familoków wyrastają stacje benzynowe, a dymiące niegdyś bure brzuchy hałd powoli pokrywa zieleń.

Stary Śląsk się zmienia, zabliźnia, ale i wyjaławia. Piąta strona świata odchodzi w cień. A za nią jej stary kronikarz.

Robert Siewiorek
Polska Dziennik Zachodni
10 lutego 2010
Portrety
Kazimierz Kutz

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...