Najpiękniejszy polski uśmiech

Małgorzata Braunek (1947 - 2014)

- Ja bym w przypadku Małgosi w ogóle nie zajmował się czymś tak błahym jak aktorstwo. Ona uprawiała ten zawód jakby mimochodem – mówi Jan Nowicki, partner Małgorzaty Braunek z filmu "Tulipany". - To była jedna z ciekawszych aktorek i osób, jakie miałem szczęście w życiu poznać: promienna, cudownie traktująca życie, piękna w każdym calu - dodaje Daniel Olbrychski. 74 lata temu na świat przyszła Małgorzata Braunek, niezapomniana Oleńka z "Potopu" i Izabela Łęcka z "Lalki", a prywatnie buddystka i nauczycielka zen.

- 30 stycznia 1947 r. urodziła się Małgorzata Braunek
- Pierwszą ważną rolę Braunek zagrała w "Polowaniu na muchy" Andrzeja Wajdy. Największą popularność przyniosły jej role w "Potopie" Jerzego Hoffmana i serialowej "Lalce" Ryszarda Bera
- Była trzykrotnie zamężna, w tym krótko z reżyserem Andrzejem Żuławskim, miała dwoje dzieci. Syn Xawery Żuławski jest reżyserem, córka Orina Krajewska – aktorką
- Pod koniec lat 70. przerwała spektakularną karierę, by zająć się życiem rodzinnym i podróżami – zarówno do Azji, jak i tymi wewnętrznymi. Zafascynowała ją filozofia Wschodu, zwłaszcza buddyzm
- Do aktorstwa wróciła w połowie lat 90. Wielki sukces osiągnęła w 2004 r. napisaną dla niej przez Jacka Borcucha rolą w filmie "Tulipany". - Pod koniec życia występowała w serialu "Dom nad rozlewiskiem" i jego kilku kontynuacjach

Małgorzata Braunek... Matka, żona, buddystka i nauczycielka zen, a dla widzów przede wszystkim aktorka, której miejsce w historii polskiego kina i telewizji zapewniły role dwóch piękności - Oleńki Billewiczówny w "Potopie" (1974) Jerzego Hoffmana i Izabeli Łęckiej w serialowej "Lalce" (1978) Ryszarda Bera. Niedługo potem na wiele lat zerwała z aktorstwem, by spektakularnie wrócić, przede wszystkim w głośnych "Tulipanach" (2004) Jacka Borcucha. Niestety, 23 czerwca 2014 r. zmarła na raka.

- Akurat byłem w szpitalu, kiedy dziennikarze zadzwonili do mnie, mówiąc, że Małgorzata Braunek nie żyje – wspomina Jan Nowicki, jej partner z "Tulipanów". - Pamiętam, że powiedziałem wtedy, iż zmarł najpiękniejszy polski uśmiech.

Na śmierć, jak sama zapewniała, była przygotowana. "Praktykując zen, buddyzm, mam świadomość nietrwałości wszystkich zjawisk, bezwzględnie wszystkich – mówiła dwa lata wcześniej w rozmowie z »Gazetą Wyborczą«. - Śmierć jest końcem, ale i początkiem, życie jest wieczne, tylko zmienia swoje formy, które są nietrwale. Więc jestem otwarta na śmierć".

- Im bardziej oddalamy się od osób, które przed chwilą były wśród nas, z którymi pracowaliśmy, wygłupialiśmy się, bankietowaliśmy, tym bardziej te osoby w naszych oczach urastają, trochę się je idealizuje. Ale Małgosi idealizować nie trzeba – przypomina Daniel Olbrychski. - To była jedna z ciekawszych aktorek i osób, jakie miałem szczęście w życiu poznać, promienna, cudownie traktująca życie, piękna w każdym calu. W pamięci mam ją uśmiechniętą od ucha do ucha, bo taki właśnie miała uśmiech. Z pięknych dziewcząt Małgosia była wtedy najzdolniejsza, a ze zdolnych najpiękniejsza.

Na przekór wszystkim rola
To oczywiście Oleńka z "Potopu" uczyniła z Małgorzaty Braunek gwiazdę, chociaż ona sama była obiektem gorącej dyskusji, czy w ogóle się do tej roli nadaje – podobnie jak Daniel Olbrychski, czyli ekranowy Andrzej Kmicic. Widzowie wiedzieli w tej roli Barbarę Brylską.- To mnie tylko podtrzymało w postanowieniu – wspominała po latach w wywiadzie z »Rzeczpospolitą«. - Postanowiłam działać na przekór krytycznym głosom. Nie miałam pojęcia, że wchodzę w film, który obrośnie mitem".

Obrósł, przyciągając do kin ponad 27 mln widzów i otrzymując liczne nagrody, w tym przyznawane po raz pierwszy Złote Lwy na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. No i nominację do Oscara dla kategorii filmu nieanglojęzycznego.

Sympatia po stronie Wokulskiego
Daniel Olbrychski nie ukrywa, że bardzo się cieszy, iż to Braunek zagrała Billewiczównę. - Kiedy powstał poważny problem, jaką mi Oleńkę znaleźć, a sam już byłem Kmicicem i nawet kręciliśmy już Częstochowę, to wiedziałem, że chciałbym grać właśnie z Małgosią. Wiedziałem to także, kiedy Jurek Hoffman, zrozpaczony, że nie ma Oleńki jeszcze obsadzonej, stawiał mnie przed różnymi dziewczynami. Byłem absolutnie przekonany, że Małgosia, łącząc w sobie piękną słowiańską urodę z inteligencją i pewnym rodzajem współczesności, może być dobrą Oleńką, przez Sienkiewicza napisaną przecież bezbarwnie. Po próbnych zdjęciach Jurek Hoffman też nie miał wątpliwości.

Aktorka podtrzymała popularność rolą pięknej i zimnej jak lód Izabeli Łęckiej z telewizyjnej "Lalki" Ryszarda Bera. Bohaterka powieści Bolesława Prusa, obiekt westchnień Stanisława Wokulskiego (Jerzy Kamas), była dla niej postacią tragiczną. "To była trudna rola – przyznawała. – Skazana na konfrontację z masowymi sympatiami, które, nie wiedzieć czemu, są po stronie Wokulskiego".

Jakby mimochodem
- Ja bym w przypadku Małgosi w ogóle nie zajmował się czymś tak błahym jak aktorstwo - podkreśla Jan Nowicki. - To, co zagrała, zagrała dobrze, ale to nie była osoba, która się w ogóle do końca tym zawodem zajmowała, co było zresztą w niej najbardziej urocze. Ona jakby uprawiała ten zawód mimochodem.

Pan Jan przyznaje, że miał wielką słabość do Małgorzaty Braunek, chociaż nie łączyła go z nią przyjaźń. - Ja byłem z Warszawy, ona z Krakowa, to był tylko jeden film, ale odfrunął w jej postaci jakiś szczególny ptak. Można mówić o niej jako o aktorce, bo jest na to wystarczający materiał, ale to jest za mało. To była osoba szczególna i oryginalna.

Dziecko całkiem niezastraszone
Małgorzata Braunek urodziła się 30 stycznia 1947 r. w Szamotułach, jako córka Anny i Władysława, rotmistrza Wojska Polskiego. Matka była protestantką, a ojciec katolikiem. W 1949 r., kiedy przyszła aktorka miała zaledwie dwa lata, ojciec znalazł się w więzieniu za odmowę wcielenia do Ludowego Wojska Polskiego. Wypuszczono go po śmierci Stalina w 1953 r. Rodzina przeniosła się wtedy z Katowic do Warszawy.

"Więzienie ojca nie złamało – wspominała w wywiadzie udzielonym »Rzeczpospolitej«. - Wychowywał mnie w duchu antykomunistycznym. Nie potrafił ukrywać swoich przekonań i emocji. Powtarzał, że w szkołach uczą kłamstwa. Nie byłam dzieckiem zastraszonym i lubiłam powtarzać opinie ojca przy nauczycielach".

Nie przeszkodziło jej to w ukończeniu XVIII Liceum im. Jana Zamoyskiego w Warszawie.

Poezja i sztuka
Ojciec zmarł, kiedy miała 16 lat (a matka w roku 2000). To on otworzył przed nią świat teatru - podczas wojny, kiedy przebywał w oflagu w Woldenbergu, założył nawet własny teatrzyk. Później, w Warszawie, zabierał córkę na spektakle, m.in. do Teatru Współczesnego na "Karierę Artura Ui" i "Dożywocie" z Tadeuszem Łomnickim albo wczesne sztuki Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Powszechnym.

Jako nastolatka często brała udział w konkursach poezji. "Organizowałam je również w domu. Recytowałam Słowackiego, Broniewskiego, Tuwima, Gałczyńskiego".

Łatwo stracić głowę
Na dużym ekranie Braunek zadebiutowała 1967 r. w dramacie sensacyjnym Kazimierza Kutza "Skok", u boku Daniela Olbrychskiego i Mariana Opani. Film, opowiadający o skoku na kasę wiejskiej spółdzielni, pokazywał też skrawek prawdy o życiu mieszkańców PGR-ów. Na planie była jeszcze studentką aktorstwa warszawskiej PWST, którą ukończyła w 1969 r. Zdążyła wcześniej zagrać m.in. w poetyckim "Żywocie Mateusza" (1967) Witolda Leszczyńskiego i w dramacie psychologicznym Władysława Ślesickiego "Ruchome piaski" (1968).

Była piękna, tajemnicza, eteryczna. Łatwo było dla niej stracić głowę. I wielu traciło, ona sama zresztą też.

Szybko odkrył ją Andrzej Wajda, który obsadził ją w roli studentki polonistyki w inteligenckim "Polowaniu na muchy" (1969), na podstawie scenariusza Janusza Głowackiego, i w dramacie "Krajobraz po bitwie" (1970).

Za dotknięciem zła
Bardzo ważną część dorobku Braunek, obejmującego łącznie około 40 ról kinowych, serialowych i w teatrze telewizji, stanowią dwa eksperymentalne psychologiczne obrazy jej drugiego męża, Andrzeja Żuławskiego - "Trzecia część nocy" (1971) i "Diabeł" (1972). Reżyser w bardzo odważny sposób próbował zgłębić w nich meandry ludzkiej psychiki. Drugi z filmów zatrzymała cenzura - przeleżał na półkach 16 lat, do premiery w roku 1988.

Braunek nie ukrywała po latach, że bała się bardzo tego "Diabła" i zagrała w nim tylko dlatego, by film uratować, gdyż bez niej by nie powstał. "Później tego żałowałam – wspominała. - Dotykaliśmy zła, zastanawialiśmy się, co potrafi zrobić z człowiekiem, gdzie są jego źródła. To było zło biologiczne, często manifestujące się w seksualności. Na pewno obciążało moją psychikę. Mój problem polegał na tym, że nie trafiliśmy w odpowiedni czas. Dla mnie i dla rodziny. Właśnie urodziłam syna. Mimo to uważam, że »Diabeł« to ważny film.

Jeden, dwa i "Trzy po trzy"
W latach 1971-74 Braunek występowała na deskach Teatru Narodowego w Warszawie, ale nie wspominała tego okresu dobrze. A nawet bardzo źle. Nie było ich zresztą wiele, bo zaledwie dwa przedstawienia – w "Procesie" Franza Kafki wcieliła się w pielęgniarkę, a w "Trzy po trzy" Aleksandra Fredry w Rozalkę. Obie sztuki reżyserował rewolucjonizujący teatr i wywołujący swoimi inscenizacjami skrajne emocje Adam Hanuszkiewicz

"Na scenie czułam się fatalnie – przyznawała. - Wróciła szkolna trema. Zżerała mnie na premierze i w czasie spektakli. Przeżywałam ją bardzo i bałam się mojej przypadłości. Doszliśmy z dyrektorem Adamem Hanuszkiewiczem do wniosku, że to nie ma sensu".

Debiut po latach
Na scenę teatralną wróciła po... 39 latach, w głośnym spektaklu Krystiana Lupy "Persona. Ciało Simone" w Teatrze Dramatycznym. Wcieliła się w Elżbietę Vogler, bohaterkę "Persony" Ingmara Bergmana. Recenzje były świetne, a rolę okrzyknięto jednym z wydarzeń sezonu. Pisano, że zaprezentowała na scenie wyjątkowo dojrzałe aktorstwo, łączące w sobie niczym nieskrępowaną świeżość, kulturę i elegancję.

Propozycja współpracy wyszła od Lupy, ale Braunek, chociaż bardzo reżysera ceniła, nie zgodziła się od razu. "Traktuję to wręcz jako swój debiut – nie kryła radości w rozmowie z "Gazetą Teatralną. Didaskalia". - Jakieś czterdzieści lat temu grałam w Teatrze Narodowym i, szczerze powiedziawszy, nie było to udane przedsięwzięcie. Byłam wtedy osobą zbyt stremowaną, zbyt spiętą. W Narodowym grałam w sumie trzy lata i niczego specjalnie nie osiągnęłam. Wyszłam stamtąd z przeświadczeniem, że nigdy do pracy w teatrze nie powrócę.

Podróż w głąb siebie
Pod koniec lat 70. aktorka zdecydowała się przerwać karierę, odsunąć od wszelkiego życia artystycznego – polscy widzowie po raz ostatni mogli ją podziwiać w "Układance" (1979) Bogdana Augustyniuka, spektaklu Teatru Sensacji "Kobra", chociaż rok później wystąpiła jeszcze w bułgarskim dramacie "Wielka nocna kąpiel" (Golyamoto noshtno kapane)". Na decyzję wpłynęła potrzeba skupienia się na życiu rodzinnym, przed wszystkim na wychowaniu syna, a także wywołana spotkaniem z filozofią Wschodu chęć podróży w głąb siebie i znalezienia prawdziwego sensu życia. Sława i popularność najwyraźniej za bardzo jej ciążyły.

Tym synem był Xawery Żuławski, rocznik 1971. Reżyser i scenarzysta, twórca m.in. "Wojny polsko-ruskiej". Z Andrzejem Żuławskim (1940-2016) rozwiodła się w 1976 r. Wcześniej była żoną aktora Janusza Guttnera (ur. 1938).

W poszukiwaniu duchowych inspiracji
Trzecim mężem aktorki był pisarz Andrzej Krajewski - owocem tego związku jest aktorka Orina Krajewska (ur. 1987), czyli Agata z "Życia nad rozlewiskiem".

To właśnie Krajewski namówił żonę na długą podróż do Azji, w trakcie której zafascynowała się filozofią zen i buddyzmem. "Byłam ewangeliczką, ale Kościół nie spełniał moich potrzeb – wspominała w »Rzeczpospolitej«. - W środowisku artystycznym przybywało osób, które poszukiwały nowych duchowych inspiracji. To wiązało się z ruchem hipisowskim, inspiracją filozofią Wschodu. Ameryka i Europa przeżywały kryzys. Trwała wojna w Wietnamie, stłumiono protesty studenckie. Młodzi ludzie chcieli się odnaleźć. Ja też".

Aktorstwo bez ciśnienia
Ze swoimi poglądami się nie afiszowała, chociaż często słyszała, że zwariowała, a nawet... trafiła do sekty. "Nie miało dla mnie wielkiej wartości, więc nie miałam z tym problemu. Kiedy podjęłam decyzję o rezygnacji, byłam jej tak pewna, że po kilku nieudanych próbach nikt mnie nie namawiał do grania. Miałam święty spokój".

Jako buddystka została po latach zwierzchnikiem Związku Buddyjskiego Kanzeon i otrzymała tytuł rōshiego. Angażowała się w akcje charytatywne, wspierała walkę o prawa człowieka i zwierząt, była wegetarianką.

Zderzenie z samą sobą
Przed kamerę wróciła w 1994 r., grając w trzech spektaklach telewizyjnych: "Rozmowy zmarłych", "Intruz" i "Klimaty", a po roku w filmie Łukasza Wylężałka "Darmozjad polski", stanowiącego szkic do obrazu rodzimej prowincji. Potem zagrała w jednym z odcinków serialu "13 Posterunek" i... znowu zniknęła na kilka lat.

Co skłoniło Małgorzatę Braunek do powrotu? Przede wszystkim dystans, jakiego nabrała do aktorstwa. "Ponowne zderzenie się ze sobą albo raczej z tym aspektem siebie, którym jest aktor – tłumaczyła »Gazecie Teatralnej. Didaskalia«. - Ten aspekt nagle się ożywił. To się nie ulotniło, nie poszło sobie przez te lata i w związku z tym pomyślałam, że skoro jest, to niech się teraz zamanifestuje. I to się teraz dzieje. Ale muszę powiedzieć, że niewiele robię w tym kierunku. Tak jak Krystian Lupa pojawił się w moim domu, tak jakoś pojawiają się inni".

Zawód bez profesji
Pojawił się m.in. Jacek Borcuch, który napisał rolę Marianny w "Tulipanach" specjalnie dla niej. To niezwykle ciepła opowieść o przyjaźni trzech 60-latków, którzy dopiero teraz zauważają, że życie przemknęło im trochę między palcami. Na szczęście nie wszystko jest jeszcze stracone, a miłość piękna jest w każdym wieku, tak jak i nigdy nie wolno rezygnować z marzeń.

Film był artystycznym sukcesem, recenzje otrzymał wspaniałe, a Braunek została doceniona przez tak zwaną branżę. Przyznano jej Polską Nagrodę Filmową Orła i główną nagrodę za rolę drugoplanową na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

"Nie zamierzam wracać do aktorstwa jako profesji – zastrzegała wtedy w rozmowie z »Dziennikiem Polskim«. - Nie mówię jednak nie. Powiedziałam sobie, że od czasu do czasu mogę bywać aktorką, jeśli pojawi się ciekawa propozycja. Nie będę ukrywać, że chodzi także o pieniądze. Po prostu.

Zupełnie inny człowiek
W filmie "Tulipany", oprócz Jana Nowickiego i Tadeusza Plucińskiego, zagrał też Zygmunt Malanowicz, który spotkał się z Braunek w przeszłości na planie "Polowania na muchy" (1969) Andrzeja Wajdy i "Wielkiego układu" (1976) Andrzeja Jerzego Piotrowskiego.

- Muszę przyznać, że na planie filmu Wajdy nie złapaliśmy z Małgosią jakiegoś szczególnie bliskiego kontaktu – zaznacza Malanowicz. – Była wtedy w sobie bardzo zamknięta, skryta. Może miała swoje sprawy, o których nie chciała rozmawiać. Później, jak wróciła, objawiła mi się jako zupełnie inny człowiek. Była bardzo kontaktowa, ciepła, rozumna, mądra i życzliwa. Jak już robiliśmy "Tulipany", te relacje były bardzo koleżeńskie, serdeczne, wspaniałe.

Potem Malanowicz spotkał się jeszcze z aktorką przy okazji wspomnieniowego wywiadu. – Mieliśmy sobie z Małgosią wtedy, jadąc na to spotkanie, możliwość porozmawiać o życiu i świecie i wydaje mi się, że jej spostrzeżenia były bardzo dojrzałe, zwłaszcza skala zrozumienia tego, jakie jest jej miejsce tutaj.

Wyraz wewnętrznej życzliwości
Braunek była osobą bardzo wyczuloną na wszelkie przejawy niezdrowych zachowań społecznych, jak nienawiść, nietolerancja czy ksenofobia, raził ją też brak zwykłej serdeczności na co dzień. Po jednej ze smoleńskich rocznic, które odbywały się 10 kwietnia przed Pałacem Prezydenckim, zainicjowała nawet akcję "Dzień dobry, uśmiechnij się". Jak tłumaczyła w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", uśmiechanie się powinno być ważne w życiu każdego człowieka, bo "to wyraz wewnętrznej pogody, życzliwości wobec innych".

"Myślę, że w nas, Polakach, pojawiła się potrzeba, żeby zmienić nasze codzienne obyczaje, żeby odejść od tego publicznego wyrażania żalu, bycia ofiarą, okazywania narodowego cierpienia. To się jednak nie stanie ot, tak, po prostu. Potrzeba lat, ale kiedyś trzeba zacząć".

Uśmiech ofiarowany ludziom
Jak wspominała, to dalajlama, z którym się spotkała w 1987 r., zainspirował ją swoim uśmiechem do takiego nastawienia do życia. "Zwrócił uwagę na to, że wszyscy zachowujemy się nawykowo. A Polacy nawykowo czują się ofiarami tragicznej historii. Dalajlama doszedł do wniosku, że lepiej zastąpić gorszy nawyk lepszym. A według niego lepszym nawykiem jest uśmiech. On go ofiarowuje ludziom".

Pytana, czy czuje się patriotką, Małgorzata Braunek odpowiadała twierdząco, wskazując na emocjonalny związek z Polską. "Myślę, że jestem patriotką, bo nie jest mi obojętne, co się dzieje u nas w kraju. Czuję się za niego odpowiedzialna. Tak rozumiem swój patriotyzm - tłumaczyła.

Trochę niespokojna, trochę pogubiona
Pod koniec życia wcielała się w serialu "Dom nad rozlewiskiem" i jego kilku kontynuacjach w Barbarę Jabłonowską, matkę Małgorzaty Jantar (Joanna Brodzik). Zapytana przez dziennikarkę "Gali" w 2009 r. o porównanie siebie współczesnej z Małgosią z czasów "Potopu" i "Lalki", przyznawała, że trudno jest nie zauważyć różnicy, choćby patrząc na twarz.

"Aż sama się zdziwiłam, kiedy oglądałam w ostatnią niedzielę któryś odcinek »Domu nad rozlewiskiem«, że mam już tyle zmarszczek - śmiała się. - Ale tak samo, jak zmieniamy się zewnętrznie, zmieniamy się też wewnętrznie. Nigdy nie pozostajemy tymi samymi ludźmi. Czasami, jak patrzę na dawną Małgosię, też mam takie bardzo dziwne odczucie. Bo to oczywiście jestem ja, ale od tamtej Małgosi dzielą mnie lata świetlne. Tamta dopiero szukała, była bardzo niespokojna, trochę pogubiona. To nie było złe, to część mojej drogi".

Jak dodała, pomimo upływu lat zachowała podobną emocjonalność, wrażliwość i roztargnienie.

Inne rozwiązanie na koniec
W 2015 r. ukazała się książka przyjaciela aktorki Artura Cieślara "Listy do Małgosi", w której znalazł się ostatni wywiad, jakiego udzieliła w marcu 2014 r., kiedy przebywała w szpitalu. Opowiedziała o swojej bolesnej walce z rakiem i niepewności o przyszłość. "Codziennie nie wiem, co będzie dalej. Codziennie jedyne, co mogę zrobić, to poddać się strumieniowi życia. I niech mnie ono prowadzi".

Jak zapewniła, chociaż nie robiła rachunku swojego życia, niczego nie żałowała. "Nie mam zupełnie takich uczuć, że mogłabym coś zrobić inaczej albo że mogłam wtedy nie zrobić tego czy tamtego. Choroba uczy ogromnej pokory".

Pogoda i uśmiech
Diagnozę, nowotwór jajnika, usłyszała w maju 2013 r. Po kolejnych sesjach chemioterapii i trzech operacjach aktorka trafiła do kliniki we Frankfurcie, gdyż możliwości leczenia w Polsce się wyczerpały. Koszt zagranicznej terapii wynosił około 25 tys. euro miesięcznie. Przyjaciele Braunek zaangażowali się w zbiórkę – podobną do tych, w które ona sama wielokrotnie się w przeszłości angażowała. Niestety, zmarła 23 czerwca 2014 r.

Kilka dni po śmierci na oficjalnym profilu Małgorzaty Braunek na Facebooku pojawił się list aktorki napisany krótko przed jej odejściem, udostępniony przez Andrzeja Krajewskiego. Braunek podziękowała w nim za wsparcie podczas choroby i podzieliła się planami założenia funduszu pomocy osobom chorym onkologicznie. "Życzę każdemu przede wszystkim zdrowia, pogody ducha oraz uśmiechu, który jest najlepszym lekarstwem w życiu!" – kończyła swój list.

Jedność w różnorodności
"Powiem po buddyjsku: byśmy widzieli i docenili jedność w różnorodności – mówiła kilka lat wcześniej »Przekrojowi«, zapytana przez Katarzynę Janowską, o czym marzy buddystka. - Mam bardzo przyziemne marzenia: żeby dzieci miały się dobrze, żeby były szczęśliwe, żeby wnuki były zdrowe. (...) Żebym była bardziej użyteczna, bardziej pomocna. I żebyśmy my, Polacy, lepiej radzili sobie z różnymi traumami, mniej narzekali, żebyśmy byli bardziej otwarci na siebie i życzliwi wobec innych, świadomi i radośni".

Buddyjskie uroczystości pogrzebowe Małgorzaty Braunek odbywały się do 30 czerwca, a pięć dni później aktorka spoczęła w grobie swojej matki na cmentarzu ewangelicko-augsburskim w Warszawie. Pogrzeb miał charakter świecki, ale 6 lipca odprawiono nabożeństwo żałobne w luterańskim kościele Świętej Trójcy. Fundacja Małgorzaty Braunek działa pod nazwą "Bądź".

Paweł Piotrowicz
Onet.Kultura
30 stycznia 2021

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...