Nasi są świetni, a obcy – niepotrzebni

Alfabet polskiej opery

Życie muzyczne powoli wraca, choć nie wiadomo, kiedy dojdzie do normalności. Artyści odnoszą jednak pierwsze sukcesy, a na widowni odżywają stare kompleksy.

Trzydziestoletni Jakub Józef Orliński został właśnie uznany śpiewakiem roku przez miesięcznik "Opernwelt". Można przejść wobec tego faktu obojętnie, bo plebiscytów ogłaszanych przez media mamy tysiące, ale tego nie należy lekceważyć z kilku powodów. "Opernwelt" to najważniejsze pismo branżowe w Niemczech, które są operową potęgą. Laureatów wybiera liczne grono krytyków, a te wyróżnienia o długiej tradycji mają duży prestiż. Fakt otrzymania takiej nagrody artyści wpisują z reguły do swych biografii.

Sukces Polaka jest tym większy, że rzadko do tej pory zdarzało się, by "Opernwelt" uznał, iż tak młody śpiewak zasługuje na wyróżnienie. Co więcej, Jakub Józef Orliński jest kontratenorem, a ten rodzaju głosu nie pasuje do operowego mainstreamu. Polak wyszedł jednak z muzycznej niszy, w której lokowani są kontratenorzy. Na YouTube barokowe arie w jego wykonaniu miewają po kilka milionów odsłon.

Jakuba Józefa Orlińskiego natura obdarzyła wyjątkowym głosem, a on wie, jak przy tym zdobyć sympatię publiczności. Doskonale czuje się na scenie, zaś na estradzie koncertowej, zachowując pewien luz i dystans do siebie, błyskawicznie nawiązuje kontakt z widownią. To artysta XXI wieku, w którym wysoki kunszt trzeba umieć łączyć z troską o własny image.

Nie jest jeszcze tak znany, ale konsekwentnie pnie się w górę jego rówieśnik, kontratenor Rafał Tomkiewicz. W Wiedniu, gdzie życie operowe coraz intensywniej odżywa, pod koniec września odbyła się premiera "Bajazet" Antonio Vivaldiego. Los tej lekceważonej przez ponad dwa stulecia opery zasługuje na długą opowieść, współcześnie wraca ona do łask, podobnie jak cała spuścizna kompozytora, kojarzonego niemal wyłącznie z "Czterema porami roku".

Reżyserii spektaklu w wiedeńskiej Kammeroper podjął się Krystian Lada, kolejny młody Polak, częściej pracujący zagranicą niż w kraju. Opera jest oparta na faktach, choć zostały przedstawione w sposób mało zgodny z realiami historycznymi. Tytułowy Bajazet to władca Imperium Osmańskiego schwytany do niewoli, gdy jego armię pokonały mongolskie hordy Tamerlana (w historii znanego także jako Timur Chromy). Mamy więc konfrontację dwóch wrogów, ale nie mniej ważne są tu skomplikowane intrygi miłosne.

Spektakl jest skromny, bo założenia inscenizacji krystalizowały się w okresie wiosennego lockdownu, gdy nie wiadomo było, czy premiera w ogóle dojdzie do skutku. Krystian Lada, reżyserujący głównie w Belgii, podszedł do przedstawionych zdarzeń z dystansem. On chętnie tak traktuje klasyczne opery, podejmuje grę z tradycją, bawiąc się konwencją teatru w teatrze.

Akcję przeniósł więc do studia radiowego, gdzie odbywa się rejestracja słuchowiska o Bajazecie i Tamerlanie, ale w miarę pracy nad nagraniem aktorzy i realizatorzy coraz bardziej wcielają się w bohaterów opery. Granica między światem realnym a teatralnym ulega zatarciu, ale do finału nie znika całkowicie także i dlatego, że Krystian Lada w tok dramatycznych zdarzeń wplata żarty, które widzowi uświadamiają, że to współczesny teatr, momentami zbyt szalony, ale szanujący muzykę Vivaldiego.

Obsadę przedstawienia, które w Wiedniu będzie grane do połowy października, tworzy siedmioro młodych śpiewaków. Bajazetem jest interesujący islandzki bas, Kristjan Johannesson, Rafał Tomkiewicz wcielił się w wodza Mongołów, Tamerlana. Jego głos o czystych, naturalnie brzmiących wysokich dźwiękach (co nie zawsze zdarza się u kontratenorów) dodaje szlachetności muzyce. Ma też w sobie Polak żywioł, który pozwala mu wpasować się w sceniczną akcję, choć Krystian Lada uczynił z Tamerlana reżysera słuchowiska i powierzył dodatkowe zadania czysto aktorskie.

Rafał Tomkewicz jest coraz bardziej rozpoznawalny w Wiedniu, to nie pierwsza jego tam premiera. W obecnym sezonie został zaproszony do dwóch innych produkcji w Kammeroper i w Theater an der Wien. Krystian Lada natomiast ma nadzieję, że spełni marzenie, jakim jest "Król Roger". Miał go reżyserować w Finlandii, ale pandemia to uniemożliwiła. Na razie w czasie lockdownu zrealizował na zamówienie Opery w Antwerpii filmową miniaturę "Pieśń Roksany" z tego dzieła Szymanowskiego, co można obejrzeć na YouTubie.

Inny Polak doskonale znany światu Mariusz Kwiecień latem został dyrektorem artystycznym Opery Wrocławskiej. Kadencję zainaugurował pod koniec września koncertową galą, na którą zaprosił artystów o świetnych nazwiskach. Przyjechał m. in. po raz pierwszy do Polski Amerykanin Charles Castronovo, który już należy do światowej czołówki tenorów, a jego głos ciągle się rozwija. Obok zagranicznych gości zaśpiewali też Polacy często występujący zagranicą – od Małgorzaty Walewskiej po młodego tenora Piotra Buszewskiego.

Ten wieczór "Gazeta Wyborcza" skwitowała jednak twierdzeniem, wybitym w tytule artykułu, że dyrektor Mariusz Kwiecień "upokorzył artystów". Poszło o to, że na gali nie zaśpiewał żaden etatowy wrocławski artysta, którym taki zaszczyt się należał.

Po lekturze tekstu przypominało mi się zdarzenie z czasów PRL-u, gdy na występ w "Tosce" w Teatrze Wielkim w Warszawie przyjechała po latach nieobecności Teresa Żylis-Gara, będąca wówczas u szczytu światowej kariery. Na wieść o tym stołeczne Toski biegały po zakamarkach gmachu, próbując ukryć swe kostiumy z tego spektaklu, by sławniejsza od nich artystka nie miała w czym wyjść na scenę.

Od tego czasu zniknęły bariery i żelazne kurtyny. Polacy mogą śpiewać, gdzie chcą, zagraniczni goście występują u nas za te same lub porównywalne honoraria co w Nowym Jorku lub Paryżu. A jednak, jak widać, ograniczenia mentalne i nasze kompleksy pozostały, bo wciąż pokutuje przekonanie, że pierwszeństwo powinien mieć nie ten, kto jest lepszy, a ten kto, pracuje na etacie.

Na szczęście nie wszędzie tak jest. W "Korsarzu", pierwszej po lockdownie premierze Polskiego Baletu Narodowego, główne role zatańczyli: Japończyk, Włoch, dwie Japonki i tylko dwoje Polaków. Cały corps de ballet również jest międzynarodowy i nikt już temu się nie dziwi, choć kilka lat temu krytykowano dyrektora Krzysztofa Pastora, że zatrudnia zbyt mało rodaków.

Dziś powinniśmy się cieszyć, że rangę coraz bardziej cenionego w świecie naszego zespołu, obdarzonego ważnym przymiotnikiem "narodowy", budują także zagraniczni tancerze. Oni przyjeżdżają do Polski nie dlatego, że sto lat temu w bitwie pod Warszawą zatrzymaliśmy pochód komunizmu. W Warszawie mają szansę rozkwitać jako artyści.

Jacek Marczyński
Dziennik Teatralny Opole
6 października 2020
Wątki
Opera

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...