Nic nie będzie dobrze
„Ruiny i Zgliszcza" – aut. Wells Tower - Wydawnictwo KarakterPo 11 latach od pierwszego wydania „Ruiny i zgliszcza", tom opowiadań Wellsa Towera, można w zasadzie nazwać klasyką współczesnej literatury amerykańskiej. Na to miano zasługuje nie tylko ze względu na osiągniętą rozpoznawalność i generalnie entuzjastyczne przyjęcie przez krytykę, ale również na to, w jaki sposób kontynuuje tradycje klasycznej XX-wiecznej literatury amerykańskiej, portretując przeciętnych pracujących ludzi uwikłanych nie tylko w narzucone im, ale również stworzone przez nich samych, problemy.
Ciężko się tutaj oprzeć porównaniom do Faulknera czy Hemingwaya, co nie znaczy jednak, że Wells Tower nie ma swojego głosu - wręcz przeciwnie. To właśnie głos, a w zasadzie styl pisarski, jest tym, co „Ruiny i zgliszcza" tak wyróżnia na tle współczesnej literatury. I w zasadzie to styl stanowi najważniejszy element prozy Towera. Styl oraz wyraziści, niuansowo przedstawieni bohaterowie.
Wells Tower już od dziecka uwielbiał słowo pisane. W szkole stworzył kilka sztuk, a w życiu dorosłym cały czas szukał możliwości zarobku związanych z pisaniem. Pierwszą ważną historię popełnił dla Washington Post i dotyczyła wesołego miasteczka (co zresztą zainspirowało jego późniejsze opowiadanie „Na pokaz", uwzględnione w „Ruinach i zgliszczach"). Pisarza od zawsze interesowały historie z życia zwykłych ludzi, jak sam mówi, „kolekcjonuje" zresztą zasłyszane naokoło rozmowy i anegdoty w swoim notatniku, żeby potem móc uwzględnić je w swojej prozie.
W dziełach Towera doskonale widać obsesyjną wręcz fascynację słowem pisanym. Można mieć dystans do jego fatalistycznego sposobu przedstawienia historii, można zbyć uśmiechem kolejne opowieści o udręczonych mężczyznach w średnim wieku, ale ciężko odmówić artyście wyjątkowego, dopracowanego w każdym detalu i, jakże hipnotycznego, języka. Tower nie stroni od absurdalnych porównań, wymyślnych opisów, ale również potocznych i dosadnych sformułowań. Jednym z fragmentów doskonale obrazujących styl pisarza może być następujący fragment opowiadania „Brunatny brzeg": „Ale Bob czuł, że łączy go ze strzykwą jakieś pokrewieństwo. Wątpił, czy gdyby urodził się w morzu, Bóg przystroiłby go niebieskimi i żółtymi płetwami jak tę wspaniałą rybę, która leżała martwa na podłodze, albo dał mu ciało rekina, barrakudy lub innego wspaniałego drapieżnika. Nie, Bob Munroe byłby pewnie krewniakiem tej oto strzykwy, tak jak ona zbudowanym na podobieństwo rynsztoka i dotkniętym klątwą chemicznej czkawki, unicestwiającej każde urocze stworzenie, które za blisko podpłynęło". To rozbudowane porównanie stanowi esencję wyegzaltowanego i prześmiewczego stylu Towera.
Historie przedstawione w dziewięciu opowiadaniach zebranych w tomie „Ruiny i zgliszcza" dotyczą pozornie zupełnie różnych od siebie postaci, jednak każda z nich zmaga się z podobnymi demonami i przeciwnościami losu (nawet Wikingowie z tytułowego opowiadania, które jako jedyne wyrywa czytelnika z przedmieść Ameryki). Robotnik, który niedawno stracił ojca, jest blisko rozwodu z żoną (którą zdradził), a którego stryj zmusza do niewdzięcznej pracy, rozwodnik, którego była żona prosi o transport jej nowego chłopaka, chłopiec poniżany i pomiatany przez chłopaka matki, biegnący po dostaniu lania do łazienki obić się dodatkowo samemu, żeby na pewno pozostały widoczne na ciele ślady – to tylko wybrani bohaterowie, doskonale dający jednak obraz całości. Mimo specyficznego, może wręcz nawet perwersyjnego, sadyzmu w przedstawianiu poniżeń i wypadków, jakie spotykają osoby przedstawione w „Ruinach i zgliszczach", autor nigdy nie wykazuje się wobec swoich bohaterów wyższością czy pogardą. Postacie te, tak pokrzywdzone przez los i w większości miotane skłonnościami do samodestrukcji, są sportretowane z nadzwyczajną empatią. Dobrym przykładem jest skomplikowana relacja dwóch braci z opowiadania „Samotnia" – Stephen, młodszy, który w dzieciństwie traktował brata z najwyższym okrucieństwem i zazdrością, jako dorosła, rozczarowana życiem osoba wciąż przejawia te same uczucia względem swojego najbliższego i jedynego współcześnie żyjącego krewnego; Matthew natomiast, jako dorosły, dobrze usytuowany i rozumiejący mechanizmy społeczne i potrzebę walki o swoje mężczyzna, czuje do brata mieszankę nienawiści i żalu, połączonych z rozpaczliwą potrzebą kontaktu i miłości.
Bohaterowie „Ruin i zgliszcz" to niejedyne osoby poddawane przez autora swoistym torturom. Dzięki niezwykłemu wyczuciu i precyzyjnemu stylowi pisania, Tower wie dokładnie, gdzie wbić szpilę, żeby czytelnik czuł się równie niekomfortowo jak postać, o której perypetiach czyta. To, co przeżywają bohaterowie opowiadań, czytelnik może przeżywać razem z nimi. Kiedy ojciec bohatera „Zawiadowców doniosłej energii" wygłasza rasistowskie i mizoginistyczne uwagi w restauracji, ciężko jest nie czuć wstydu i obrzydzenia, podszytych żalem i współczuciem dla starca, który tak bardzo utracił kontrolę nad swoim życiem z powodu zaników pamięci. Gdy bohaterka „Dzikiej Ameryki", nastoletnia Jacey, wybucha irracjonalnym w danym momencie, choć wynikającym z głęboko zakorzenionych kompleksów, gniewem na swoją atrakcyjną kuzynkę i nie szczędzi przy tym obraźliwych epitetów, możemy poczuć złość pomieszaną ze wstydem, ale również swojego rodzaju ulgą, tak jakby to były nasze własne uczucia.
„Ruiny i zgliszcza" to wyjątkowa pozycja dla fanów dobrej prozy. Jakkolwiek treść opowiadań może niektórych rozczarować ze względu na przeciętny charakter przedstawionych historii czy fakt, że są one zaledwie wyrywkami z życia bohaterów (żadne z opowiadań nie jest wpisane w klamrę kompozycyjną i nie ma konwencjonalnego zakończenia), tak nie można Towerowi odmówić lekkiego pióra i urzekającego perfekcjonizmu w sztuce słowa pisanego. Opowiadania czyta się doskonale, historie, mimo swojej przeciętności, są niezmiernie angażujące, a dziwaczne poczucie humoru pisarza sprawia, że całość nie jest jednoznacznie posępna.
Osobiście jestem zagorzałym zwolennikiem tego zbioru opowiadań i niecierpliwe czekam na pełnoprawną powieść spod pióra Wellsa Towera.