Nic śmiesznego?

"Tango" - reż Jerzy Jarocki - Teatr Narodowy w Warszawie

Jarocki inscenizuje Mrożka - w tej wiadomości nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie fakt, że twórca ,,Kasi z Heilbronnu" wyszedł naprzeciw językowi jednego z największych dramatów XX wieku. Tadeusz Nyczek napisał, że groteska w ,,Tangu" jest zaledwie ,,ornamentem", ozdobnikiem dla znacznie głębszych znaczeń. Tym tropem poszedł Jarocki, stawiając pod znakiem zapytania całą tradycję mrożkowskich wystawień. Przynajmniej taki miał zamiar

Przedstawienie rozpoczyna się już we foyer. Z głośników dobiegają pomrukiwania Stomila (Jan Frycz). Na scenie widz obserwuje partię karcianą Edka, Eugenii i Eugeniusza, gdy ojciec Artura przygotowuje się do swojego eksperymentu. Juk-Kowarski stworzył ubogą scenografię. To wózek dziecięcy, katafalk, świece, mata okryta prześcieradłem, stół i krzesła. Wszystko jakby zakurzone, stare. W pierwszej części widzowie siadają dookoła sceny, na dowolnie wybranych krzesłach. Samowola Mrożkowskiego domu jest podkreślona przez rozlazłość bohaterów. Powiew świeżości paradoksalnie wprowadza tu Artur (Marcin Hycnar), choć tak  dobitnie sprzeciwia się ,,wolności”. Jarocki postawił na dosłowność – aktorzy starają się być jak najbardziej autentyczni. Reżyser podkreśla agresywny charakter wzajemnych stosunków postaci. Sporo dialogów to krzyki, rozkazy i zakazy. Twórca postawił wyraźne bariery między bohaterami, można odnieść wrażenie, że wchodzący i schodzący nie mają między sobą żadnego kontaktu, są samotnymi wyspami na tym morzu, którego granice wyznacza krąg widzów.

Istotnym elementem spektaklu jest bardzo poważne potraktowanie przez Jarockiego eksperymentu Stomila. Bo czym tak naprawdę jest ten występ? Jeśli traktować serio sprzeciw Artura, słowa, że ,,wszystko już było”, to czy zanegowanie performansu ojca nie jest zaprzeczeniem istnienia samego ,,Tanga”? Reżyser stawia tu widza przed dwuznaczną sytuacją: albo śmieje się z eksperymentu, albo nie dostrzega przypadkowości właśnie oglądanego teatru. To pytanie jest zadane zarówno odbiorcy, jak samej idei występu scenicznego. Należy też zauważyć, że podejście Stomila jest autentyczną wiarą w to, że jego pokaz jest czymś głębokim. Podchodzi się do tego w tej inscenizacji bardzo widowiskowo – opowieść o Adamie i Ewie zostaje przedstawiona przez konstruktywistyczną budowlę z tektury, która spektakularnie upada. Postać Frycza zdaje się w tym widzieć jakiś porządek. Zresztą nawet gdy Artur oskarża domowników o trzymanie starych, niepotrzebnych rzeczy, odpowiedź jest mętna i niezgodna z rzeczywistością. Wolność rodziców jest pozorna, potrzebują starego wózka i katafalku, aby egzystować w pewnej przestrzeni, jakimś kontekście. Te przedmioty są im niezbędne jako punkt odniesienia dla swojego buntu.

Zresztą ten bunt wcale nie jest godny śmiechu, zauważa Jarocki. Zarówno Stomil, jak Eleonora czy Eugenia uparcie podkreślają młodość, jaką rzekomo daje im życie wyzwolone. Reżyser pokazuje więc nam naszą, postmodernistyczną epokę jako przejrzałą, niepogodzoną z przemijaniem. Uparty kult młodego wieku bierze się z lęku przed śmiercią. Nie należy więc bezładu domu postrzegać jako meritum na sprawy tego świata, ale jednocześnie nie można z niego jedynie kpić.

Przewrót Artura, który jest tu Hamletem działającym, jest wypadkową działań dążących do zjednoczenia świata pod jednym sztandarem, zatrzymaniem pędzącej maszyny. Bierność Eugeniusza (Jan Englert) pokazuje wątłą podstawę tej wizji. Bohater Hycnara jest po prostu gnany swoją ideą, jednak jego posunięcia zdają się być nieco bezmyślne, zrodzone z potrzeby chwili. Trudno w takim wypadku o stworzenie stałego systemu. Tym niemniej bojownik o stary ład zdobywa pierwszeństwo.

Po przerwie porządek stworzony przez Artura wyraża nowy układ widowni – już jak w tradycyjnym teatrze, z miejscami ułożonymi w rzędy, naprzeciw ,,klasycznej” scenografii, jak w ,,Tangu” Macieja Englerta. Zrezygnowana Ala (Kamila Baar) poddaje się decyzjom narzeczonego, Jarocki jej obojętność wobec małżeństwa pogłębia jako wyraz apatii i poczucia samotności. Dlatego dziewczyna tak łatwo oddaje się Edkowi (Grzegorz Małecki). Pod suknią ślubną skrywa ciało, ubrane w białą bieliznę, pończochy i podwiązki niczym z filmów erotycznych – czy światem będzie rządzić bezwzględna wolność czy konserwatywny ład, piękno zawsze będzie towarem, młodość kolejnych ziemskich Wenus postrzegana będzie tylko w aspekcie fizycznym.

Kiedy Artur wpada pijany na scenę i dyskredytuje własne dokonania, Jarocki każe mu wybijać rytm bitewny. Hycnar najpierw robi to rękami, potem drewnianą pałką. Rośnie napięcie, reżyser każe widzom spodziewać się nadchodzącej katastrofy. Okazuje się ona chwilą milczenia – nad martwą Eugenią zbierają się pozostali bohaterowie. Doświadczenie końca kumuluje wybuch brutalności Artura wobec zgromadzonych. Ideał władzy to ideał uniwersalności – złączenia przeciwnych sobie pierwiastków, rozpłynięcia się swojej wadliwej osobowości w czymś absolutnym. Że człowiek nie jest do tego gotowy, udowadnia załamanie młodego dyktatora po oświadczeniu Alicji o zdradzie. Twórców najdoskonalszych nawet ideologii dosięga poczucie klęski, bólu. Dlatego też żadne podstawy świata nie ostoją się długo, konflikt Arturów i Stomili będzie przekładał się na kolejne nie dziesiątki, a setki lat.

Szokuje niesamowicie brutalna scena pobicia syna Eleonory przez Edka. W uniwersum rodzinnych scysji i konfliktów idei wdziera się dosłowna fizyczność. Ostatni układ taneczny pokazuje tworzenie się kolejnego porządku, który zapewne obali jutro następny przybysz w domu Stomila. I tak w nieskończoność.

Jarocki stworzył przedstawienie, które jest diagnozą człowieczeństwa naznaczonego tysiącami lat przemian cywilizacyjnych. Wskazuje na constans niektórych mechanizmów i błędne koło ludzkich zamiarów. Stołeczne ,,Tango” pokazuje samotność i lęk człowieka XXI wieku, jednocześnie podkreśla naturalną potrzebę tworzenia przez niego społecznych struktur, w których upatruje ratunku przed samym sobą.

Temu świetnemu spektaklowi można jednak zarzucić błąd realizacyjny. Jarocki tak bardzo chciał być serio, że próbował zagrać Mrożka w sposób pozbawiony komizmu. Rzeczywiście, czytane dogłębnie dialogi mogą zabrzmieć wtedy groźnie, ale ,,Tango” ze swojej natury jest dziełem, które wzbudza śmiech przez łzy. Nie wiadomo, czy reżyser nie ufał widzom (którzy podczas przedstawienia niejednokrotnie chichotali), ich domyślności, ale tak poważne wystawianie autora ,,Emigrantów” jest krzywdzące. Zresztą przez to dramat cały czas wymyka się koncepcji Jarockiego.

Wizja świata przedstawiona na Wierzbowej, pesymistyczna i ironiczna, wpisuje się w pewien układ w przedstawieniach twórcy ,,Ślubu”. To ,,Tango” jest niezwykle gombrowiczowskie, łudząco podobne do ,,Kosmosu” sprzed kilku lat. Może nieco zastanawiać, dlaczego reżyser nie zadaje już z taką chęcią pytań, a głównie stawia diagnozy. Dobrze, że są one przynajmniej dojrzałe i przemyślane, pozbawione odcienia artystycznego narcyzmu.

Szymon Spichalski
Teatr dla Was
27 października 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia