Nic

„Where do we go from here" – reż. Ewelina Marciniak – Wrocławski Teatr Pantomimy

Z okazji setnej rocznicy urodziny Henryka Tomaszewskiego, patrona Wrocławskiego Teatru Pantomimy, zaproszono Ewelinę Marciniak, by wyreżyserowała spektakl jubileuszowy. Z jakim efektem?

Z różnym. Spektakl zaczyna się intrygująco, bo aktorzy Teatru Pantomimy wypełniają scenę ciekawymi, przeróżnymi figurami, eksponują możliwości swojego ciała. Na samym środku stoi enigmatyczna naga kobieta. Zapowiada się inspirujący spektakl, czysto pantomimiczny, o tajemniczej tematyce – w końcu tytuł jeszcze nic nie zdradza.

Ale tak nie jest. Przez następne dwie godziny Małgorzata Witkowska, aktorka występująca gościnnie prowadzić będzie niemalże monolog, napisany przez Nataszę Moszkowicz (odpowiedzialną również za choreografię). Szybko można się domyślić, że spektakl będzie traktował o śmierci, o tym co przed nią i po niej – o tym jak po śmierci „się żyje". Zagadka w tym momencie pryska. Aktorzy pantomimiczny pokazują to, o czym dosłownie mówi aktorka wiodąca. Koniec zabawy z niedomówieniami i nieoczywistościami.

Choreografia też nie wypada szczególnie zjawiskowo. Można odnieść wrażenie, że wcale nie została opracowana dla aktorów specjalizujących się w pantomimie, których warsztat jest przecież na bardzo wysokim poziomie. Większość spektaklu słychać wolną, stylizowaną na kosmiczną, muzykę, do której aktorzy poruszają się równie wolno. Do tego trudno utrzymać na nich uwagę, zwłaszcza kiedy wszystko za sprawą tekstu jest podane na tacy.

Interesujące okazują się momenty, w których główna bohaterka konfrontuje się ze swoją matką, z którą uwikłana była w toksyczną relację. Wcielająca się w nią Izabela Cześniewicz stworzyła kreację zwracają na siebie uwagę. Przede wszystkim nieoczywistą, stawiającą pytania – dlaczego była takim rodzicem i jak się z tym czuła. Jednocześnie świetnie udało jej się zagrać powierzony jej tekst. Najlepiej w całym spektaklu.
Mocą stroną przedstawienia była także przestrzeń autorstwa Natalii Mleczak. Z każdej strony zawieszono pastelowe tkaniny, po środku pewnego rodzaju prostokątne przejście, a w nim wpisane koło. Do tego wszystkiego intrygowała ciekawa figura wisząca nad lustrzaną sceną, kojarząca się ze spadającym z wysoka ludzkim ciałem. W połączeniu z oświetleniem Szymona Kluza powstawały ciekawe obrazy, które w gruncie rzeczy pozostały niewykorzystane - zwyczajnie martwe.

Spektakl realizowany na scenie Teatru Polskiego wydaje się być szansą niewykorzystaną. Twórcy postanowili traktować o rzeczach trudnych, niedopowiedzianych, wokół których snuć można najróżniejsze teorie, ale te się nie pojawiają wcale. Tyle mogłoby się wydarzyć na scenie, tyle rzeczy mogłoby zostać powiedzianych za pomocą ciała aktorów pantomimy. Szkoda, bo w rzeczywistości wydarza się jedynie przedstawienie, a w nim nic konkretnego. Nic, co mogłoby w jakiś sposób wpłynąć na widza, zmusić do myślenia, zachęcić do intelektualnego udziału w spektaklu.

A tak to jedynie przychodzimy do Teatru Polskiego, siedzimy dwie godziny i wychodzimy.

Jan Gruca
Dziennik Teatralny Wrocław
10 grudnia 2019

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...