Nie bawisz się? Nie żyjesz!

"Faza Delta" - reż: Adam Orzechowski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Teatr Wybrzeże po raz kolejny zaprosił do współpracy Radosława Paczochę (rocznik \'77). Po "Być jak Kazimierz Deyna" w reżyserii Piotra Jędrzejasa tym razem po tekst granego chętnie w Polsce i Gruzji dramatopisarza sięgnął dyrektor naczelny i artystyczny gdańskiej, narodowej sceny Adam Orzechowski

Rzecz rozgrywa się 15 marca 2008 roku, kiedy to drużyna piłkarska Wisła Kraków wygrała w Poznaniu z tamtejszym Lechem 2:1, a wszystkie bramki strzelili wiślacy. W małym mieście, gdzieś na południu kraju, może nawet w Krośnie (miejsce urodzenia autora) w pubie "Legenda" spotykają się trzej kumple: Misiek, Liszaj i Mastodont. Wisełka wygrała, jest sobota - trzeba się zabawić, czyli jazda-jazda-jazda: Biała Gwiazda ! Tym razem pijacką libację wzbogaci "kwas" o swojsko i lokalnie brzmiącej nazwie panoramix, a do imprezy i konsumpcji przyłącza się barmanka Justyna. Narkotyki i alkohol doprowadzają wszystkich do stanu tytułowej "fazy delty". To super odlot, rzecz wyjątkowa i raczej niespotykana, która ukazuje niestety także ciemną stronę natury ludzkiej. Hamowana w stanie trzeźwości agresja ucieka spod kontroli, dochodzi do dwóch morderstw, a na końcu sąd i kara.

"Faza Delta" to rzecz o zabawie, odpowiedzialności i braku kontroli. Niewiele wiemy o bohaterach opowieści, prawdopodobnie nie grzeszą wykształceniem, choć nie wskazuje na to wulgarny język - dziś przecież przeklinają wszyscy, a przede wszystkim poeci i humaniści. Nie zdziwiłbym się, gdyby Justyna i trzej muszkieterzy z prowincji byli absolwentami jakiejś prywatnej uczelni - dziś magistrem, czyli mistrzem, może być każdy. Z tytułem czy bez, życie kwartetu z polski "B" jest pozbawione złudzeń, tydzień nudy trzeba zabić, zapić i zapomnieć w weekendowym upojeniu. Potem następny tydzień i następny, aż do zgonu - ot typowa biografia większości mieszkańców europejskiego kraju, w którym pociągi na tej samej trasie jeżdżą coraz dłużej i wszyscy są szczęśliwi. Tym razem było jednak "o jeden most za daleko".

Paczocha po raz kolejny portretuje bohaterów, jak sam o nich mówi, "którzy nie chodzą do teatru". Zamiast ogólnonarodowych traum mamy zwykłe historie zwykłych ludzi, brak szczegółów, odwołanie do naszej potocznej wiedzy o świecie przedstawionym tworzy uogólnienie. Nie po raz pierwszy autor "Zapachu czekolady" korzysta chętnie z inspiracji filmowych. "Faza Delta" bardzo przypomina momentami "Trainspotting", czuje się też tęsknotę za klimatem dialogów z "Pulp fiction". Jest jednak coś wyjątkowego w sztukach Paczochy. Jak żaden chyba ze znanych mi współcześnie autorów dramatycznych sięga do kultury chłopackiej, która w każdym mężczyźnie tkwi przez całe życie. I nawet jeśli ktoś był słaby na wuefie, i nawet jeśli jeden czy drugi obnosi się z wysoka z tytułu wykształcenia lub pozycji społecznej, to tak naprawdę podstawą dla każdego mężczyzny jest znajomość wyników polskiej reprezentacji i ukochanego klubu oraz sytuacyjne "tekstowanie", ostatnia już chyba,pokojowa pozostałość po skulturyzowaniu wszystkich męskich atrybutów i atawizmów. Mężczyzna w świecie mężczyzn zyskuje pozycję dzięki słownej odwadze, refleksowi i dowcipowi.

Paczocha nie ma słuchu jak Masłowska, zabawne dialogi nie są tak śmieszne jak u Tarantino, przeważa literacka stylizacja, czuć, że autor nie jest ze świata przedstawionego, ani współczesnego polskiego, progresywnego teatru. Jest przez to przystępniejszy i bardziej komunikatywny, każdy widz nie musi być po spektaklu tylko zachwycony i zdezorientowany, jak to bywa często po ujawnieniach nowoczesnych. Czytelnie prowadzona opowieść osiąga wymiar współczesnego moralitetu, trzyma w napięciu przez 90 minut i, co wydaje się co najmniej niemożliwe, a jednak prawdziwe i wiarygodne: wzrusza!

Siłą spektaklu są aktorzy. Rewelacyjny Michał Jaros jako Misiek od pierwszych sekund jest w roli. Emanuje z niego energia jak z Begbiego (pamiętna rola Roberta Carlyle\'a w "Trainspotting") czy Tommy\'ego De Vito (niezapomniany Joe Pecsi w "Chłopcach z ferajny"). Boimy się takich ludzi, ale zaprzyjaźniamy się z nimi. Misiek to chodząca bomba atomowa, nosiciel wielkich emocji i samozagłady. To wzorzec hoolsa, który tworzy polską kulturę współczesną. Gdyby Misiek mieszkał w jednym z dużych, polskich miast, pewnie by organizował ustawki i kierowałby "młynem". Tacy ludzie jak morderca z "Legendy" mają niemały wpływ na funkcjonowanie niejednego klubu piłkarskiego w Polsce. Hoolsi są potrzebni jako temat zastępczy, gdy kończy się koniunktura polityczna, z hoolsami nikt tak naprawdę nie chce walczyć, bo ich głosy są potrzebne w wyborach itd., itd.. My oczywiście też nic nie zrobimy, będziemy obserwować patologię, której bardzo symbolicznym przejawem lokalnym jest np. fakt, że profesor uniwersytecki, autorytet dodatkowo, nie może kupić biletu na mecz w Gdańsku, bo jest zameldowany w Gdyni. Jarosowi udaje się jeszcze niezwykła, wymieniona wcześniej, sztuka: wzrusza ! Spod grubej warstwy genetycznych i środowiskowych uwarunkowań oraz deficytów wychodzi niepasująca pozornie, ale zrozumiała i wzruszająca miłość. Misiek mówi o niej tak, jak potrafi, ale nie mamy wątpliwości, że pochodzenie tego uczucia jest szlachetne.

Blisko Miśka jest Liszaj. Piotr Witkowski buduje swą rolę dłużej, inaczej. To właściwie jeszcze dzieciak, który musi trzymać fason (takie określenie z zeszłego wieku), by nie wypaść z grupy, by się nie ośmieszyć. Misiek go przeraża, ale nad przerażeniem góruje rodzaj podziwu, solidarność grupowa - to przecież kumpel, a nie ma nic ważniejszego na świecie niż męska przyjaźń, nawet jeśli jej uczestnicy nie potrafią tego zwerbalizować. Witkowski, mimo młodego wieku i krótkiej jeszcze kariery, ma już coś niezwykle cennego: potrafi słuchać, wnosi mocny wkład w kreację zbiorową.

Choć krótko na scenie, to długo w pamięci pozostanie Sylwia Góra Weber. Półtora roku temu na naszych łamach pisaliśmy: liczę, że obecność na premierze Adamów: Orzechowskiego i Nalepy zaowocuje angażem Sylwii Góry Weber, który wzmocni naszą scenę narodową (więcej). Góra Weber wykorzystuje każdą sekundę scenicznej obecności. Skupia uwagę, jest skoncentrowana, intensywna, niepokoi, magnetyzuje. W niedużej rozmiarowo roli ukazuje bogactwo możliwości, wydaje się, że nie ma ograniczeń technicznych, to sceniczny kameleon. Niecierpliwie czekam na pełnowymiarową rolę, Sylwia Góra Weber pojawiła się w dobrym miejscu.

Z taką trójką aktorów można zagrać wszystko. Jaros, Witkowski i Góra Weber wybitnie rozszerzają paletę aktorskich i scenicznych możliwości Teatru Wybrzeże, na którym spoczywa dziś obowiązek obrony sztuki dramatycznej w milionowej aglomeracji.

Energia trójki częściowo udzieliła się także Piotrowi Chysowi, który ma kilka zaskakujących chwil. Niestety, aktor ciągle jest zablokowany, musi coś nastąpić ważnego, przełomowego, by została uwolniona już bez ograniczeń odpowiednia energia i w tym artyście.

To najlepsze przedstawienie w reżyserii Adama Orzechowskiego od kilku lat na pewno. Reżyser podał tekst Paczochy właściwie bez zmian, aktorzy przez półtorej godziny wygłaszają swoje partie bez podpórek i ozdobników. Tak duże zaufanie do tekstu, jeśli to nie Szekspir, jest mocno ryzykowne, a jednak całość nie tylko nie nuży, ale trzyma w napięciu i zaciekawieniu. Orzechowski nie tylko otworzył aktorów, oddał im historię, ale pozostałymi środkami stworzył rzadko spotykaną u nas intensywność. Za ruch sceniczny odpowiedzialny był Jarosław Staniek, scenografię zaprojektowała Magdalena Gajewska, a muzykę i ścieżkę dźwiękową, towarzyszące praktycznie przez cały czas, stworzyli Paweł Czepułkowski i Michał Litwiniec z zespołu Kormorany. Wszyscy aktorzy, świetnie przygotowani fizycznie (szpagat Witkowskiego!), nie gubią się na scenie, zagospodarowują przestrzeń, pozwalają muzyce wygrać detale, rytm tworzą naprzemiennie, niczym w utworach "Nirvany", sceny wyciszone, kameralne i dynamiczne, uwolnione.

Świetne otwarcie niezwykłego roku, obowiązkowa lektura dla każdego teatromana.

Piotr Wyszomirski
portkultury
16 stycznia 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...