(Nie)być albo nie być?

15. Międzynarodowy Festiwal Szekspirowski

Brzydki, zwyrodniały, karykaturalny, plugawy, odpychający - oto pierwsze słowa, które cisną się na usta w chwili wejścia w świat wykreowany przez zespół teatralny Nikołaja Kolady. Fascynujący, niezapomniany, niezwykły - oto słowa, którymi żegna się ten świat

Początek spektaklu rosyjskiego reżysera to następujące po sobie sceny tańca – orgiastycznego, ludycznego, pierwotnego. Obserwując je, ciężko jest przyjąć do wiadomości, iż stanowią one introdukcję do najsłynniejszego bodaj dramatu Wiliama Szekspira – tragicznej historii duńskiego księcia. Społeczność, której obraz wyłania się z pierwszych scen spektaklu Kolady zdaje się być czymś na kształt społeczności pierwotnej, pozbawionej ram obyczajowych norm, zasad, konwenansów. Jednakże społeczność ta egzystuje w konkretnej przestrzeni – ta zaś jasno wskazuje na to, iż nie mamy do czynienia z pierwotnością, lecz raczej ze zbiorowością „po”. Scenografia w spektaklu zespołu z Jekaterynburga to zamkowa komnata, centralny jej punkt stanowią ogromne, drewniane drzwi; ściany owej komnaty przyozdobione są przez liczne obrazy: ostatnia wieczerza sąsiaduje z kiczowatym landszaftem, obok całujących się amorków mamy obraz przypominający erotyczne dziełko z początków XX wieku. Bo też społeczność Kolady to zbiorowość, która egzystuje w przestrzeni świata-ruiny, świata-śmietniska: z walającymi się strzępami kultury, odpryskami historii. Nic one dla tej społeczności nie znaczą, kulturowo-historyczny ciężar walających się przedmiotów nie jest dla niej zrozumiały, nie są w stanie włączyć ich w żaden porządek. Zwierzęce kości, puszka po jedzeniu dla kota czy reprodukcja dzieła Leonarda da Vinci – dla bohaterów Kolady to jedno i to samo.

Królowie tego świata to Gertruda i Klaudiusz. Ona przypomina w pewien sposób pra-matkę: jej wydęty brzuch symbolizuje wieczną płodność. On jest z kolei rodzajem bezrozumnego samca Alfa – chamskiego, odpychającego, plującego co rusz i lubieżnie sapiącego. Klaudiusz Kolady niczym zwierzę znaczy terytorium, które do niego należy: obryzguje śliną swe królestwo i swoich poddanych. Przywłaszcza, naznacza swoją fizycznością odłamki kultury walające się w swoim świecie, czego symbolem może być scena kopulacji z reprodukcją Mona Lisy.

Gdzieś w przestrzeni tego moralno-kulturowego śmietniska błąka się główny i tytułowy bohater, początkowo równie bezrozumny i otępiały jak pozostali. Ciało Hamleta co rusz drga i wije się w tańcu, który bohater – zrezygnowany – co chwilę przerywa. Podobnie, jak u pozostałych mieszkańców „Danii” Kolady, szyję Hamleta oplata obroża, z której zwisa smycz. Jego egzystencję, tak jak egzystencję innych determinuje cielesność – nieokiełznana, co rusz wstrząsana spazmatycznym tańcem.

W pierwszych scenach swego dzieła, Kolada daje jasno do zrozumienia jak ważna jest dla niego fizyczność bohaterów, że istotna jest dla niego komunikacja (choć tu raczej mówić należy o jej bardzo rachitycznej wersji) poprzez ciało. Bohaterowie nieustannie dotykają się, szarpią, ściskają. Ich ciała emanują zwierzęcością, są jakby poza słowem, zdają się być oderwane od resztek norm i zasad, które błąkają się po ojczyźnie Hamleta. Ciała bohaterów Kolady oplatają kostiumy – niedbałe, pełne przypadkowych elementów, lecz w pewien sposób zuniformizowane; ich twarze zdobią podobne malunki: oczy otoczone są silnym, rozmazanym makijażem. W ten sposób reżyser uzyskał wrażenie swoistej jedności masy, która pokazał. Bohaterowie Kolady to w rzeczywistości jeden organizm: rozedrgany, brzydki, zdegenerowany.

Co ciekawe, w tym niezwykłym spektaklu sam tekst dramatu Szekspira pozostał nienaruszony, aktorzy wiernie wypowiadają swoje kwestie, choć są one obwarowane szeregiem dziwacznych gestów: plucia, drapania się, wystawiania na wierzch języka. Wszystkim tym gestom towarzyszy głośna, naznaczona orientalnym kolorytem muzyka, doskonale skompilowana z drgającymi, trzęsącymi się bezustannie ciałami.

Jak w takim świecie brzmi najsłynniejszy chyba monolog z dzieł Szekspira? „Być albo nie być” w świecie, w którym „bycie” jest przecież swoistym „nie-byciem”. Co ciekawe – niezwykle prawdziwie i przejmująco. W pewnym bowiem momencie Hamlet odcina się od pobratymców. Z jego twarzy znika „plemienny” makijaż, z jego ciała opada wielobarwny, poszarpany kostium. Nagi Książe, zwinięty niczym płód leży na ziemi, jego ciało obmywa woda. Z nicości, która jest karykaturą, groteską świata, Hamlet przechodzi w nicość absolutną – cichą, ciemną, oczyszczoną ze zgwałconych strzępów minionych czasów. Przechodzi tam, gdzie nie ma już nic. I jest wszystko.  

"Hamlet", Teatr Kolady, Rosja

Anna Jazgarska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
5 sierpnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia