Nie jesteśmy sami

"Ufo Spotykacz" - reż: Paweł Passini - Teatr Współczesny w Szczecinie

Sądzę, że wszelkie zjawiska paranormalne, niesamowite historie i tajemnicze siły kosmiczne należą do zagadnień, które ciekawią, intrygują i niepokoją. Stanowią sferę wciąż niezbadaną, wymykającą się kontroli ludzkiego umysłu i działania. Pewnie dlatego budzą tak silne emocje, przykuwają uwagę, są źródłem ludzkich dociekań i fascynacji. Człowiek po prostu za "obcym" podąża i chce go odkrywać. Przekonuje nas o tym grany od niedawna w szczecińskiej "Malarni" spektakl o znamiennym tytule "Ufo Spotykacz".

Scena przypomina formę sześcianu, w którym, jak w pudełku, zamknięta jest trójka bohaterów. Domniemać można, że to jasne, hermetyczne pomieszczenie jest zlokalizowane w jakimś bliżej nieokreślonym, tajemniczym miejscu. Takie odczucie potęgują dobiegające nas huki, szelesty i szumy znane nam z filmów science-fiction, podobne brzmieniem do zakłóceń w radioodbiornikach. W takiej oto tajemniczej atmosferze poznajemy bohaterów przebywających na misji odkrywczej, badawczej, eksperymentalnej. Znajdują się oni w zamkniętym pokoju bez okien i drzwi, podobnym do tych z filmów o kosmitach. Zadaniem przybyszów jest spotkanie z cywilizacją pozaziemską i relacjonowanie zdobywanych tam doświadczeń. Niestety, ich rzeczywiste, racjonalne myślenie miesza się z fikcyjnym, w którym pojawiają się opisy dziwnych snów i wspomnienia z przeszłości. 

W tym obcym świecie bowiem wszystko jest dziwne. Bohaterowie też zachowują się nieprzewidywalnie. Towarzyszą im bez wątpienia silne emocje, stąd daje się zauważyć ich podenerwowanie, niepewność i nadpobudliwość. Mamy wrażenie, że są trochę zastraszeni, gdyż posłusznie wykonują zobowiązania - zdają codzienne raporty i skrupulatnie opowiadają sny. W nich, co ciekawe, odzwierciedlają się dawne przykre doświadczenia, które silnym echem odbiły się na ich psychice. A o takie odkrycie wcale nie trudno... 

Maria opowiada o swej podróży autobusem wraz z towarzyszącą jej córeczką, przemienioną w tabliczkę czekolady. W pewnym momencie córeczka wypada przez okno. Niby fabuła niedorzeczna, wydaje się jednak pobrzmiewać w niej lęk Marii o swe dziecko, z którym od czasu swej pozaziemskiej ekspedycji, pozbawiona jest kontaktu. Jej obawa jest przecież uzasadniona. Ponadto w postawie Marii daje się zaobserwować niezwykle rozwinięty instynkt macierzyński. Wiktor snuje opowieść o tym, jak w dzieciństwie zsikał się w przedszkolu w rajstopki, za co otrzymał słowną naganę od swej nauczycielki. Tylko Klara opowiada zmyślony sen o tym, jak w skórze kury Anny, dyskutowała z inną kurą nad przyszłością ich jajek. Była zdania, że badacze i tak wyciągną z tej historii satysfakcjonujące ich wnioski. W tej sytuacji Maria i Wiktor złoszczą się na swą współtowarzyszkę za jej kłamliwą wypowiedź, która może im zaszkodzić. A przecież najważniejsza jest współpraca... 

Myślę,  że bohaterowie sztuki mogą być uznawani za reprezentantów współczesnej cywilizacji, w której pogoń za nowością, poszukiwanie coraz mocniejszych wrażeń i ekstremalnych przeżyć wypierają wartości wyższe jak przyjaźń czy miłość. Ich tęsknoty bardzo wyraźnie ujawniają się w spotkaniu z Obcą Istotą. Wówczas powracają skrywane pragnienia. Tak, jakby wszystkie lody w jej obecności topniały. Klara w swym monologu wyznaje, że w szeregu wpajanych jej reguł, zasad i wiedzy zabrakło w jej życiu prawdziwej bliskości. Prosi Zieloną Istotę, by nauczyła ją pocałunku, dotyku, czyli po prostu czułości, której nie potrafi dawać. Skrępowana zawsze tym, co wypada i czego nie wypada, tym, co trzeba i czego nie można robić, ambitna dziennikarka, w głębi serca jest nieszczęśliwa. Odkrywa to dopiero w zetknięciu z inną cywilizacją. Jej towarzyszka Maria, tuląca się na scenie do zielonego Stworzonka, także złakniona jest bliskości. Zresztą nawet najbardziej racjonalny Wiktor w pewnej chwili ulega męskiemu instynktowi zdobywcy, gdy w erotycznym geście obejmuje obcą Istotę. Do żadnej inicjacji ziemianina z kosmitką jednak nie dochodzi.

Myślę, że w momencie tak dużego postępu ludzkiej wiedzy, tj. w chwili potencjalnego odkrycia nowej równoległej cywilizacji - paradoksalnie - ujawnia się nasza słabość i bezskuteczna pogoń za czymś nieosiągalnym i doskonałym. 

W finalnej scenie Maria widzi na telebimach swą córeczkę w zielonym ubranku. Widok ten porusza ją i wzbudza nieodpartą chęć powrotu do normalności. Wówczas odważnie żąda wypuszczenia pod groźbą zabicia „zielonego gówna”. Odlicza do trzech, po czym zapada ciemność i widzowie kolejno opuszczają teatr. Wychodzą ze świadomością niedokończenia, niedopowiedzenia historii. Mogą jedynie snuć przypuszczenia, w jaki sposób zakończyło się to innowacyjne zetknięcie z UFO... 

W szeregu odczytań rodzi się wiele refleksji i wniosków, związanych z człowiekiem i jego sprawami. Rozwój i postęp z jednej strony dają nam ciekawe doświadczenia, wzrasta dzięki nim nasz komfort życia. Z drugiej strony jednak, technika i mechanizacja czynią nasze życie bardzo zmaterializowanym, przez co gubi się gdzieś prawdziwa wartość - człowiek i to, co z nim związane. Zatracają się przyjaźnie, relacje między ludźmi rozluźniają się, stając się chłodne i interesowne. Zanika wrażliwe i czułe podejście, interpretowane jako słabe, a więc niechciane. Ponadto ludzie w obliczu tego postępu i coraz większych osiągnięć dostrzegają swą niedoskonałość, niewystarczającą wiedzę i umiejętności, by wszystko posiąść, odkryć, zrozumieć. Nadal istnieje granica niezbadana, nieosiągalna dla ludzkiego poznania. W zderzeniu z UFO, odkrywamy nader wyraźnie swą ludzką naturę, w którą wpisany jest pierwiastek duchowy, zgodny ze slowami: „gdybym (...) znał wszystkie tajemnice i posiadał wszelką wiedzę, a miłości bym nie miał, byłbym niczym(...)”. 

W moim odczuciu "Ufo Spotykacz" został wyreżyserowany po mistrzowsku. Wszystkie elementy sztuki miały swoje znaczenie i wyraźnie kojarzyły się z jej tematyką. Trudno inaczej wyobrazić sobie kosmiczną postać, niż jako zielonego ludka o nieskoordynowanych ruchach, przypominającego galaretowatą substancję.  

W „Ufo Spotykaczu” wykorzystano nowoczesne techniki multimedialne. Pojawiły się rozmieszczone na ścianach pokoju telebimy, które tworzyły bardzo ciekawy, niemalże trójwymiarowy efekt. Dzięki nim, z dużą dokładnością obserwowaliśmy aktorów w bardzo dużym przybliżeniu. Niekiedy obraz był spowolniony dla uzyskania odpowiednich rezultatów w przekazie sztuki. Dzięki użyciu mikrofonów bardzo wyraźnie słyszeliśmy głosy bohaterów, którzy, dzięki nim mieli też większe pole do ukazania własnej ekspresji i siły przekazu. Wyświetlane na początku i na końcu relacje świadków, którzy widzieli UFO, uwiarygodniają całą historię, bo dzięki nim wiemy, że misja naszych Spotykaczy jest zasadna.  

Stwierdzam odważnie, iż jest to bardzo ciekawe przedstawienie. Uzmysławia nam, że chyba nigdy nie wyzbędziemy się naszego parcia do spotkań V stopnia, które są tak frapujące. Paweł Passini stawia przed nami pytanie o naszą gotowość na takie spotkanie. Możemy zatem potraktować ten spektakl jako inspirację do poważnych refleksji o człowieku, kosmosie i świecie. Pociąga nas tajemnicza egzystencja tych obcych stworzeń, a także złożoność Wszechświata, w którym - jak się okazuje - chyba nie jesteśmy sami.

Marta Winnicka
Dziennik Teatralny Szczecin
8 czerwca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia