Nie ma o czym mówić

"Dom Bernardy A." - reż. Alejandro Radawski - Narodowy Stary Teatr w Krakowie

Po owocach ich poznamy - i właśnie spadają z drzewa, są owoce "dobrej zmiany" w dziedzinie teatru, widzialne efekty PiS-owego kulturkampfu.

Do Starego Teatru wchodzą amatorzy. Rozumiem, że o to chodziło, o aktywizację grup społecznie wykluczonych. Na przykład nie masz talentu i poczucia sceny, jak Alejandro Radawski, więc w obecnych warunkach pracować możesz tylko na scenie narodowej. "Narodowość" Starego Teatru polega obecnie na tzw. affirmative action, punktach nie za pochodzenie, lecz za nieudolność. Bo wiadomo, że mierność zapewnia wierność, że mierność się zgodzi pracować w poniżającym, na kilometr śmierdzącym układzie. Stary staje się zakładem pracy chronionej, gdzie kwalifikacją zawodową jest niepełnosprawność.

W pewnym dość istotnym sensie "nie ma o czym mówić", bo - parafrazując Tołstoja - wszystkie złe spektakle są do siebie podobne, są jak jeden spektakl, podobnie sztuczne, wysilone i nikomu niepotrzebne. "Dom Bernardy A." Alejandra Radawskiego nie jest jakoś "inaczej zły", na jakiś specjalny sposób, jest po prostu żaden. Tak zwany jałowy przebieg, nawet nie nudny, tylko pusty, pozbawiony chemii, atmosfery i tak szerzej: wykonania.

Nie wiem, jak ona to robi, że choć zachowuje dystans, to nawet na chwilę nie wypada z przeżywania. Coś w jej wykonie dzieje się naprawdę, obok scenariusza. Z aktorami nigdy nie wiadomo, co oni sobie tam naprawdę myślą - S01E04 serialu o zespole Starego Teatru by Maciej Stroiński

Nie chce mi się o tym gadać, bo mnie poziom tego dzieła zwyczajnie obraża. Czuję się, jakby na targu ktoś chciał mnie przekonać do zakupu i spożycia już zzieleniałej wołowiny. Trochę nie wiem, co powiedzieć. Mógłbym zrobić tutaj kolaż opinii widzianych na Fejsie, gdzie dominował czasownik "wstrząsnąć". Panie Dyrektorze, może Pan to sobie przypisać na plus, jak ma Pan w zwyczaju. Że "wstrząsnęło" widzami, jak czasem coś do łez wstrząsa, wzrusza i powala. Bo to jest strategia Marka Mikosa, którą sam widziałem na konferencji prasowej. Nawet nie propaganda sukcesu - psychoza sukcesu. Człowiek typu "spluniesz, a on powie, że deszcz pada".

Ilona Buchner, aktorka Groteski, skąd ją ściągnął na gościnne pan dyrektor Jan Polewka, powinna przypatrzyć się zdjęciom z przebiegów. Jej postać, krnąbrna służąca, ma wytwarzać klimat grozy, do czego aktorka używa odsłoniętych, zaciśniętych zębów. Chyba bezwiednie korzysta z uwag któregoś reżysera teatru dla dzieci, który może jej ustawiał rolę przebiegłego lisa.

Debiutantki ponoć załamane, że grają w paździerzu. Wyreżyserowano je na chodzące manekiny. Chyba do nich dociera, że dały się użyć - że się dokładają do upadku Starego Teatru. Niefajna świadomość, ale duże są, przeżyją. Panie, przebacz, bo nie wiedzą, co czynią! Jeśli mają moralniaka, znaczy, że mają sumienie i w innych czasach coś może z nich będzie. A skoro teraz wszystko musi mieć też swoją wersję żeńską, mogą ze swej strony odpowiedzieć na słynny wywiad Marcina Króla i ogłosić swoje "Byłyśmy głupie".

Projekcje są po to, żeby były. By się nazywało, że spektakl nie jest dziadowem, bo jednak używa prądu. Przerywają akcję, aby części dialogu dać powiedzieć się cyfrowo. Podobną nowoczesność odnajdujemy w skróconym tytule.

Świetny tekst robiony w świetnym teatrze - ale spieprzyć można wszystko, zwłaszcza wielkie dzieła. Bo najłatwiej się rozwala.

Maciej Stroiński
Przekrój
23 stycznia 2018

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia