Nie mam w dupie małych miasteczek...

Miasteczka żyją własnym rytmem

...chociaż jak ten głupek przez z górą dwadzieścia lat wysługiwałem się cytatem z Andrzeja Bursy, który parafrazuję w tytule. Gdy tylko temat schodził na piękno Łańcuta, spod którego pochodzę, szybko skręcałem w cytat o miasteczkach. Już na studiach, pamiętam, dziwiłem się, że taki dajmy na to Węgrzyniak wrócił po naukach w Akademii Teatralnej do Kamiennej Góry.

Zresztą, parę lat temu pojechałem do tej jego Kamiennej, usiadłem na rynku, zamówiłem czeskie piwo i przesiedziałem tak parę godzin. Poeta napisałby, że odpłynąłem. A ja nieledwiem się zamyślił. Po browarze poszedłem nad rzekę (rzeka przepływająca przez miasteczko to też przecież konieczność). Stała tam scena, pod którą do utworów Dikandy skakała spora gromadka. Potem przy Żywiołaku też z nimi poskakałem. Wszyscy się pod sceną znali. Wojtek wołał Mariolkę, a Pan Krzyś stał nieruchomo i tylko tak nogą dyg, dyg, dyg.

A propos rzeki, bardzo podobał mi się kiedyś dramat Michała Walczaka pod tytułem „Rzeka" właśnie. Lubię Walczaka. Jakoś tak nagle przestało się go grywać. A on przecież sporo ma tekstów niewystawianych bądź z jedną inscenizacją jedynie. Walczakowe miasteczko, podejrzewałem, że Sanok, z którego pochodzi, skoncentrowane, skupione jest wokół rzeki San. Miasto „rzekocentryczne".

W sierpniu jeszcze kilka innych z rzeką miast i miasteczek przemierzyłem. Zwierzyniec to jak pisał Kaden-Bandrowski „miasto mojej matki" (czy tam, w powieści nie chodziło przypadkiem o Rzeszów?). Przez Zwierzyniec płynie rzeka Wieprz. Jak ten głupek, już od dzieciństwa stając nad jej brzegiem, czy teraz przemierzając ją kajakiem, wypatruję płynącej dużej świni, martwego wieprzka gdzieś w sitowiu. Nazwa rzeki przecież zobowiązuje.

Tak o tych miasteczkach, bo minione już wakacje, jak wspomniałem, spędziłem głównie w nich. Kazimierz nad Wisłą to takie trochę miasteczko-wydmuszka, podobnie jak Krynica Górska. Chociaż Krynica mniej zdeptana przez „stołeczniaków". W te wakacje zauważyłem, że naprawdę nie lubi się w kraju ludzi z Warszawy. Gratulują mi w Polsce, że rok temu z Warszawy się wyprowadziłem. Że przestałem chodzić i pracować w warszawskim rytmie. Uważam, że trzydzieści pięć lat to idealny czas na ucieczkę stamtąd. Od roku już nie umawiam się ze znajomymi na 16.45, szukam pełnych godzin, które mam wreszcie wolne. Nie spędzam czasu w tramwajach, nie biegam, nie potrącam, nie bywam potrącany. Zwolniłem.

Ale o tych miasteczkach miałem. No więc Kazimierz z ludźmi chodzącymi, kroczącymi bardziej, jakby się sztucznie wyluzowali na spędzenie weekendu. No, ale filmy na festiwalu Dwa Brzegi przednie. Miasteczko po piętnastu latach przywitało mnie w Kazimierzówce na spotkaniu z Zadurą i jego poematem o Ukrainie. No, a potem Krynica Górska. Początki górskich szlaków i park zdrojowy z jeziorem, w którym, jak napisano na tablicy, zimą tarło ma kumak. W marcu dochodzą kryniczan odgłosy nie kocie a kumacze. A potem jeszcze Muszyna i Stary Sącz, gdzie już bardzo jest leniwie. Rynek wyłożony okrąglakami i już górskie potrawy w Staromiejskiej w Sączu.

Co może doskwierać w takim miasteczku? Brak kultury? Brak anonimowości? Życie stadne? Teatr stanowi cotygodniowa przecież najczęściej msza. Jak na nią nie chodzisz toś zły, palcem wytykany. Kultura jest mało istotna w miejskim budżecie. Młodzi, ambitni ludzie uciekają do co najmniej wojewódzkich miast, by tam się spełniać zawodowo.

Rok temu jeździłem wraz z jedną z grup teatralnych – Unią Teatr Niemożliwy – po mniejszych ośrodkach. Projekt Teatr Polska. W tym sezonie znów pojadę, towarzysząc lubelskiemu Teatrowi im. Osterwy. Po prezentacjach przeprowadziłem dwanaście spotkań z widzami. Po pierwszych, najczęściej formalnych, pytaniach, zdarzały się dość szczere wypowiedzi. Jedna ze starszych kobiet wygarnęła nam raz, żeśmy o nich zapomnieli. My – ludzie kultury o nich z małych miast. Że kultura wysoka, teatr artystyczny nie dociera do tych miejscowości, wiosek, siół. Nie dociera, to prawda. Bo dyrektorzy domów kutury, często z partyjnego rozdzielnika, uważają, że wystarczy zaprosić Dańca z Kryszakiem, pokazać serialowe gwiazdki i gwiazdeczki we „wszystko jedno jakiej" farsie w reżyserii Pokory. Że to wystarczy. Bo przecież wsioki chcą się tylko pośmiać. A artystyczny spektakl Unii Teatr Niemożliwy szedł tam kompletami. No to coś tu jest dziwnego w tej polityce kulturalnej. Ale o tym może innym razem.

Miasteczka żyją własnym rytmem. Przed spektaklami kobiety plotkują, omawiają kieckę Tereni i żakiet Bożenki. Dzieciaki bawią się, zgadują o czym będzie sztuka. W tym roku znów objadę miasteczka, zajrzę do lokalnego baru piwnego, skosztuję miejscowej kuchni w postaci kebaba z kiszoną kapustą. Ale póki jeszcze jest słońce czas wyjechać w góry. Podobno Bieszczady są już kolorowe.

Bartłomiej Miernik
miernik Teatru
3 września 2014

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...