Nie nadążam za nowoczesnością

Rozmowa z Piotrem Machalicą

- Te teksty - o tęsknotach, samotności, uczuciach, szczęściu i nieszczęściu - są dla mnie jak woda, powietrze. Identyfikuję się z nimi, są dla mnie ważne, dlatego po nie sięgam - o swojej płycie "Moje chmury płyną nisko" mówi Piotr Machalica, aktor, dyrektor Teatru im. Mickiewicza w Częstochowie.

Dyrektoruje Teatrowi Mickiewicza w Częstochowie, gdzie także reżyseruje i gra, występuje na stołecznych scenach i koncertuje w całym kraju. Właśnie na 30-lecie jego pracy artystycznej ukazała się jego płyta "Moje chmury płyną nisko", a w Teatrze Polonia odbyła się premiera "Zmierzchu długiego dnia" Eugene'a O'Neilla, w którym gra Jamesa. Piotr Machalica ze stoickim spokojem mówi jednak, że "nie będzie przecież siedział z założonymi rękami", i dokłada sobie nowe obowiązki.

Niedawno ukazała się pańska płyta "Moje chmury płyną nisko" - chwilami smutna, nawet gorzka. Można ją czytać jako swoistą spowiedź. Czy pan też traktuje ją jako podsumowanie? Śpiewa pan w końcu "Trzeba wiedzieć, kiedy w szatni płaszcz pozostał przedostatni"...

Piotr Machalica: Absolutnie nie. Mam nadzieję, że to jednak nie jest ostatnia moja płyta. Kolejna będzie weselsza. Ta też miała być wesoła, ale nie wyszła. Wybierałem z 400 piosenek... One nie są smutne, to raczej refleksyjne kawałki, niektóre nawet pogodne.

Dlaczego ta nie wyszła weselsza? Bo w pańskim życiu niewesoło?

- Wręcz przeciwnie, cieszę się genialnym nastrojem, zaraz przecież wchodzę na próbę "Zmierzchu długiego dnia". Gdybym utwory na tę płytę dobierał dwa, trzy lata temu, to dopiero by pani powiedziała, że smutny krążek. Trzy piosenki na płycie są całkiem nowe, napisane przez Jaśka Wołka, i mam nadzieję, że jeszcze popracujemy razem. To wybitny poeta na dzisiejsze czasy, współcześni tekściarze nie wytrzymują z nim porównania. Zresztą zawsze go za takiego uważałem. To bardzo wszechstronny facet, jest także autorem rysunków satyrycznych, maluje, pisze książki i poezję. Jest dojrzałym artystą i jego teksty są tego dowodem.

Oprócz tekstów Jana Wołka, który dla pana pisze, interpretuje pan klasyków: Przyborę, Koftę, Osiecką, Młynarskiego, Stachurę, A co ze współczesnymi, młodymi tekściarzami?

- Dotąd nikt mnie nie zachwycił. A poza tym, mówiąc szczerze, nie szukam ich szczególnie starannie, skoro mam do dyspozycji tyle mądrej i pięknej poezji, do której uważam, że trzeba wracać. Te teksty - o tęsknotach, samotności, uczuciach, szczęściu i nieszczęściu - są dla mnie jak woda, powietrze. Identyfikuję się z nimi, są dla mnie ważne, dlatego po nie sięgam.

I śpiewa pan je niemal od zawsze, koncertując w całej Polsce. A "Moje chmury płyną nisko" to dopiero druga pańska płyta. Co było impulsem do jej powstania?

- Rzeczywiście, przez te kilkanaście, nawet kilkadziesiąt lat uzbierało się trochę tych "moich" piosenek. Chciałem zatrzymać to pędzące koło, coś utrwalić. Najpierw powstała płyta "Portret muzyczny: Brassens i Okudżawa", a po dwunastu latach przyszedł czas na kolejny zbiór. Tym razem do współpracy zaprosiłem młodych muzyków Darka Bafeltowskiego, Krzysztofa Niedźwieckiego, Marka Maklesa i Marka Pospieszalskiego. A za aranżacje odpowiedzialny jest kontrabasista Marcin Lamch. Nie wiem, jak to się sprzeda, ale... będę miał ją chociaż dla znajomych, dla siebie, żeby czasem coś wspomnieć. Zresztą wydanie jej nie było takie proste. Sponsorzy raczej nie są zainteresowani inwestowaniem w piosenkę aktorską, dlatego została wydana jednoosobowo. I nie powstałaby, gdyby nie artyści malarze z Częstochowy, którzy zorganizowali aukcję swoich prac, z której pieniądze przekazali na wydanie płyty.

Dużo to mówi o kondycji piosenki aktorskiej w ogóle. Z telewizji zniknęły programy literackie i ambitne kabaretowe, formuła Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu się zmieniła, poszła w kierunku eksperymentów. Czy zatem piosenka aktorska to dla aktora dobra inwestycja?

- Piosenka zawsze była spychana na margines, była niszą. Mówiąc banalnie, czasy się zmieniły, powstały nowe nośniki, formy przekazu. Dziś jest Facebook, YouTube. Kompletnie za tym nie nadążam. Kupiłem ostatnio tablet i dumnie poszedłem do Trójki, żeby czytać z niego wiersze Michała Rusinka. I oto, co się dzieje: elegancko powiększam sobie litery, a kiedy przychodzi moja kolej, to nie wiedzieć czemu one się nagle zmniejszają, ekran gaśnie i nic nie mogę przeczytać. Tak się często kończą moje przygody z tzw. nowoczesnością.

Gra pan w Warszawie, koncertuje w całym kraju i dyrektoruje Teatrowi Mickiewicza w Częstochowie, gdzie też gra i reżyseruje. Nie potrzebuje pan sobowtórów, żeby to wszystko pogodzić?

- To rzeczywiście nie jest łatwe zadanie, ale przecież nie będę siedział z założonymi rękami. Zresztą nic nie trwa wiecznie.

W "Zmierzchu długiego dnia" gra pan Jamesa. Dokładnie 20 lat temu w Teatrze Powszechnym spotkaliście się z Krystyną Jandą w innej klasyce amerykańskiego dramatu - "Kotce na rozpalonym blaszanym dachu". Grał pan wówczas Bricka. Pamięta pan tamto przedstawienie? Bywa, że sięga pan wstecz, porównuje swoje role?

- Nie, nie porównuję, nie sięgam wstecz. To przecież inne teksty, my jesteśmy już inni. Mam tylko sentyment do tamtego dobrego czasu. W kontekście tego scenicznego spotkania z Krystyną Jandą przywołałbym raczej inny tytuł - "Dwoje na huśtawce" Williama Gibsona w reżyserii Andrzeja Wajdy w warszawskim Teatrze Powszechnym. Spektakl, w którym także graliśmy razem, i to więcej niż 20 lat temu.

Jakim wyzwaniem aktorskim jest James, dla którego źródłem cierpienia jest także teatr?

- Mówi o tym, że mógł być wielkim szekspirowskim aktorem, ale na początku swojej drogi zawodowej wolał zarabiać kasę. I ta decyzja spowodowała, że wielkim aktorem nie został - zagrał zbyt wiele razy postać, która do niego przyrosła, i to zamknęło mu drogę do innych ról... To oczywiście wymówka - on musi dla siebie znaleźć jakieś wyjaśnienie, jakoś się przed samym sobą i światem wytłumaczyć.

Czego panu życzyć na nowy rok?

- Wszystkiego najlepszego. Spokoju. Zdrowia. I żeby mnie nie opuszczała świadomość, że jeśli czegoś potrzebuję, to mogę to sobie kupić...

Agnieszka Michalak
Dziennik Gazeta Prawna
31 grudnia 2012
Portrety
Piotr Machalica

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...