Nie przekraczaj tej granicy

"Ameryka", Teatr Scena Prezentacje, Warszawa

Teatr piórem Temidy

Pustka duchowa to chyba najsmutniejsza rzecz i najbardziej niebezpieczna, ponieważ obezwładnia człowieka. Zwłaszcza młodego, dopiero wchodzącego w dorosłe życie. Jeszcze nieuformowany osobowościowo, jeszcze nie zaznał prawdziwego smaku życia, a już nie widzi jego sensu. Bo nie ma się do czego odnieść. Świat wartości w takiej sytuacji nie jest postrzegany przez ofiary owej pustki. Piszę "ofiary", gdyż zazwyczaj tragicznie kończy się życie takich osób. I o tym przede wszystkim jest najnowsza premiera w Teatrze Scena Prezentacje pt. "Ameryka".

Tytułowa Ameryka jest tutaj tylko (lub aż) figurą symboliczną, metaforą tęsknoty za innym, lepszym światem. Takim, który nadaje sens życiu i pokazuje cel. Ale do tej Ameryki nie trzeba podążać przez oceany, bo - jak powiada jeden z bohaterów spektaklu - Ameryka może wcale nie jest w Ameryce, może nigdzie, a może gdzieś w nas. Trzeba po prostu odnaleźć w sobie tę upragnioną Amerykę, owo marzenie dziecka mieszkającego w nas. Dwaj bohaterowie spektaklu Romualda Szejda, Jo (Mateusz Ławrynowicz) i Babar (Arkadiusz Smoleński) okazali się zbyt niecierpliwi, by dotrwać do tego odkrycia. Zwodnicze meandry życia - niezatrzymane w porę i nieskierowane we właściwą stronę - zaprowadziły bohaterów ku przepaści.
Tekst belgijskiego dramatopisarza, reżysera i aktora, Serge\'a Kribusa, choć nie należy do najwybitniejszej literatury, jest typowym przykładem tzw. dramatycznej sztuki użytecznej, adresowanej do wszystkich i w pełni odczytywanej przez wszystkich - zawiera bardzo istotny element: skierowanie uwagi na ważny problem społeczny. Można powiedzieć, że jest uniwersalny w sensie geograficznym, ponieważ dotyka współcześnie problemu młodzieży w całym cywilizowanym świecie. Liczba samobójstw wśród młodzieży przerażająco wzrasta z roku na rok. Dlaczego nie chcą żyć? Oto jest pytanie. Nie tylko dla socjologów, ale dla nas wszystkich, dorosłych. Zaczyna się jeszcze na etapie domu rodzinnego. Jeśli on nie zaszczepi dzieciom właściwej hierarchii wartości, to potem, po wejściu w dorosłe życie, obserwujemy owe pogubienia, okaleczenia, upadki, z których nie zawsze nastąpi podniesienie się.

Jo i Babar mają po około dwadzieścia lat. Spotykają się przypadkowo w Paryżu w jakimś barze przy drinku. Zaprzyjaźniają się, mimo że dzieli ich wiele: sytuacja materialna, społeczna, mentalność, upodobania muzyczne (jeden słucha metalu, drugi słynnej "Arii na strunie G" Bacha) i charakter. Już samo zderzenie tych dwóch tak diametralnie różnych osobowości prowadzi do konfliktu. Chyba że jeden zdominuje drugiego i przejmie dowodzenie. Nieporównanie silniejszą osobowością okazuje się być Jo. To on narzuca plan dnia, temat rozmów i wybór drogi życiowej. Babar, jako ten słabszy, podporządkowuje się całkowicie. Parę razy próbuje wprawdzie oponować, ale bez rezultatu. Szybko uczy się "manier" od Jo, próbuje naśladować jego styl bycia.

Jo jest Francuzem, mieszka w Paryżu, nie ma rodziny (chyba wychował się w sierocińcu), żyje z dnia na dzień, bez wykształcenia, nie uczy się, nie ma stałego zajęcia, podkrada jedzenie, nie płaci za mieszkanie, które sam sobie wynalazł i wprowadził się na dziko. Jest spontaniczny, odważny, prze do przodu, wyznaje zasadę, że nie ma rzeczy niemożliwych do załatwienia, człowiek jest wolny - powiada: "Do nikogo nie należy, nic nikomu nie jest winien, twoje życie, to twoje życie". I już. To jednak krótka meta, jak się okaże w finale. Ślepa uliczka, do której gdy tylko dasz się zapędzić, już z niej nie wyjdziesz, chyba że skutecznie strzelając sobie w łeb.

Babar mieszka w Brukseli, jest studentem medycyny, pochodzi z inteligenckiej rodziny, denerwuje go nadopiekuńczość rodziców, zwłaszcza matki, ojca nienawidzi, bo uważa, że jest apodyktyczny, że wtrąca się w jego życie. Ma dość domu rodzinnego, dość studiowania, którego nie cierpi, buntuje się i ucieka z domu. Trochę to dziwi, gdyż wydaje się, że na taki bunt dwudziestoletni Babar jest trochę za stary. Tego typu bunt przeżywają raczej nastolatkowie. Potem im przechodzi bez śladu. Babar przypomina nieco rozpieszczonego, kapryśnego dużego bachora, który nie bardzo wie, o co mu chodzi w tym sprzeciwianiu się rodzinie i światu. Początkowo jest zdystansowany do Jo, nie chce się z nim zakolegować, ale kiedy tamten okazuje mu serdeczność, zdejmuje nawet z pleców ulubioną szpanerską kurtkę harlejowską i daje ją ot tak po prostu Babarowi, ten przełamuje się i nabiera zaufania do kolegi. Babar jest słaby psychicznie, lękliwy i zakompleksiony. Jo będzie starał się uczyć go życiowej odwagi.

Podróżowanie, a przy okazji drobne kradzieże, by utrzymać się, "wypożyczenie" samochodu, towarzystwo niekoniecznie z tej najwyższej półki itd., itd., nie wypełnią jednak pustki wewnętrznej, której obaj są ofiarami. Przeciwnie, tylko ją pogłębiają. Kiedy poznało się już smak narkotyków, alkoholu, życia w wolności bez żadnych ograniczeń ("róbta, co chceta"), a zarazem bez celu, kiedy wydaje się, że życie nie stanowi już żadnej tajemnicy i nie przynosi niespodzianek - nie widzą jego sensu. To Jo, ten, który wydawał się nad podziw silną osobowością, któremu odwagi i siły zazdrościł Babar - nie wytrzymuje i strzela do siebie. Niestety, celnie. Smutny finał, tym bardziej że niekoniecznie wirtualnie odbierany, bo podobne przykłady znają przecież widzowie z własnego życia czy to w rodzinie, czy u sąsiadów, czy parę ulic dalej.

Kameralne, dwuosobowe przedstawienie wyreżyserowane bardzo sprawnie i z umiarem nienarzucającym tzw. reżyserskich pomysłów, pozwala aktorom na "wygranie się". Każdy gra po kilka ról. Owo szybkie przechodzenie z roli w rolę, jak widać, nie nastręcza trudności aktorom. Czasem wystarczy jeden gest i zmiana tonacji głosu, by przez chwilę być na przykład ojcem Babara (Mateusz Ławrynowicz). Choć przyznam, że początkowe sceny nawet irytowały mnie swoją powtarzalnością aż do znudzenia, nie najciekawszymi dialogami, no i tą nadzwyczaj głośną muzyką. Potem sytuacja znacznie się poprawiła, a i tekst nabrał większej sprężystości dramatycznej w dialogach. Mateusz Ławrynowicz dysponuje większą ekspresją przekazu, zgodnie zresztą z postacią, którą gra. Jo jest bardziej dynamiczny aniżeli Babar. Arkadiusz Smoleński ma trudniejsze zadanie, albowiem jego Babar jest bardziej wyciszony, mniej wyrazisty, bardziej schowany do wewnątrz.

Dobrze, że teatr podejmuje tak ważny temat i że nie relatywizuje groźnych konsekwencji, jakie wynikają z postawionego problemu. Granica jest tu bardzo wyraźna. I jej przekroczyć nie można. Taka jest odpowiedź teatru.

"Ameryka" Serge\'a Kribusa, reżyseria - Romuald Szejd, scenografia - Marcin Stajewski, kostiumy - Ewa Zaborowska; Teatr Scena Prezentacje, Warszawa.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
4 lutego 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...