Nie pytaj, komu robią sekcję

"Hemofilia. Klątwa Habsburgów" - reż: M. Masztalski. - Teatr Ad Spectatores

W "Hemofilii" rzeczy dzieją się z niesłychaną wprost plastycznością. W ciasnym hotelowym pokoju zmieściło się wiele rozległych scen. Eksperyment formalny udał się w pełni.

Chcielibyście coś zobaczyć w teatrze? Chodzicie, żeby zobaczyć przystojnych aktorów, piękne aktorki w nieoczekiwanych charakteryzacjach, wymyślnych strojach, kręcące się w niepowtarzalnych scenografiach, imające rekwizytów magicznych lub choćby cudacznych? Czekacie na światła i półcienie, twarze wyłaniające się z ciemności czy postaci tworzące malarskie kompozycje w scenach grupowych? Łakniecie drugiego planu, który od czasu do czasu staje się pierwszym? A może choć basenu na scenie, tak popularnej we wrocławskich teatrach wanny lub jakiego mniejszego zbiornika wodnego? Zbiorniczka choćby?

Teatr Ad Spectatores nie ma dla Was żadnej z tych rzeczy. Nie ma nawet więcej, bo najmniejszej spinki, zydla ani szklanki, aktoreczki ni karzełka, nic, w ogóle nic. Słusznie ów teatr w jednoosobowej swej reprezentacji każe zasłonić oczy, by widoku tego braku, nieobecności tej zaoszczędzić, uwagę zaś odwrócić ciepłymi nausznikami z kabelkiem po lewej stronie. Tego kabelka należy się trzymać, trzymać dzielnie i nasłuchiwać. Godzinę lekcyjną można przetrwać i nawet nie czekać niecierpliwie na końcowy dzwonek. Fluid wprowadza w pokojowy trans i z niego wyprowadza. Robi zdjęcia niczym fotograf, jak sam zapowiedział, na rozbieranej sesji. Przy okazji pozdrawiamy, panie Pawle, cieszymy się z Elą, że zdrowie pozwala ujmować i pstrykać.

Patronujący Teatrowi Pedro Calderon zapewne nie wyobrażał sobie w najśmielszych wizjach, że przedstawienie może obyć się zupełnie bez strony wizualnej. A może przyszło mu do głowy, że w bezgwiezdną, bezksiężycową noc, bez pochodni i świec, bez ogniska i zorzy, wokół widzów krążyć będą aktorzy, głosić słowo, szeleścić i sapać, zbliżać się i oddalać? Może nawet zastanowił się, jak liczna mogłaby być widownia. Czy jednak przyszło mu do głowy, że idealną liczbą widzów byłoby nawet nie dziewięcioro, a jeden (jedna)? Po ostatnim kameralnym pomyśle Ad Spectatores zaproponowałem przewrotnie teatr jednego widza. Aż strach coś proponować. Wprawdzie trudno Hemofilię. Klątwę Habsburgów uznać za teatr jakiegokolwiek widza, choćby pojedynczego, ale z pewnością w centrum akcji jest jedna osoba i zawsze jesteś to ty. Choć w hotelowym pokoju mieści się niewielu więcej uczestników teatralnego wydarzenia niż w spektaklu 9 – rekonstrukcja, to nie stanowią oni, jak tam, grupy, której topograficzne właściwości mogłyby mieć jakiekolwiek znacznie. Każdy przeżywa swoją wersję osobno, nie widząc innych ani w ogóle nikogo.

Przetestowane w ubiegłorocznej premierze półmroki i ciemności w tegorocznej uzyskały walor absolutnych. Teatr jako widowisko został zredukowany do nicości. Zastępczo zapraszana do gry jest wyobraźnia, jednak i ta nie jest w gruncie rzeczy potrzebna. Świat stworzony za pomocą dźwięków jest tak sugestywny i pełny, że pozostajemy właściwie bez wyboru. Z samego centrum sceny śledzimy rozwój wypadków, niekiedy zaś bierzemy w nim udział jako jedna z postaci, czy też raczej hm… rekwizytów.

Pomysł umieszczenia w teatrze słuchowiska znajdujemy już w jednej z wcześniejszych produkcji Ad Spectatores. Opowieść wigilijna jest jednak ostentacyjnym odegraniem radiowej produkcji na scenie, z eksponowanym wytwarzaniem efektów dźwiękowych w zaskakujący, często zabawny sposób. Hemofilia natomiast ukrywa teatralny i techniczny warsztat , pozostawiając słuchowisko w czystej postaci, nie jako pretekst, lecz jako destylat nie zamarzający na mrozie. Trzeba przyznać, że wrażenia akustyczne są najwyższej próby i doskonałość ta przyćmiewa nawet warstwę fabularną, grę i ewentualne przesłanie, jeśli ktoś miałby jeszcze głowę, by takowe tropić. W teatrze ten spektakl to jakby 3D, a może i 5D w kinie. Warto wziąć w nim udział dla zmysłowych efektów. Co nie znaczy, że sama akcja nie jest wciągająca.

Pomysł fabularny zaczerpnięty został z historii dawniejszej (kluczowe daty to 1889 i 1914), z niedawnym echem tej starszej (1992). Pierwsza część dotyczy tajemniczej śmierci arcyksięcia Rudolfa i jego siedemnastoletniej kochanki Marii Vetsery (w spektaklu raz baronówny, raz hrabianki, ale to chyba nie to samo, nawet mniej to samo, niż kadeci i korneci), druga zaś – zamachu dającego pretekst do wybuchu I wojny światowej. Śledztwa toczone w obu przypadkach dają szansę na krążenie wokół „widza”, który w jednej ze scen jest straszony wymyślną torturą, w innej takiejż poddawany. W dawniejszej partii przedstawienia natomiast słuchacz wciela się w arystokratyczne zwłoki. Aż chciałoby się sparafrazować literacką sugestię Ernesta-samobójcy i przestrzec: „Nie pytaj, komu robią sekcję zwłok. Oni robią ją tobie”.

Warto wytknąć Maciejowi Masztalskiemu, że tytuł spektaklu przewrotnie wprowadza w błąd, bo bynajmniej nie o chorobę krwi właściwą dla arystokratycznego rodu uprawiającego chów wsobny, chodzi. Przyczyny śmierci są tak dobrane, że najłagodniejszą jest tyfus, dominującą zaś zabójstwo, niekiedy nieznaczne i ociągające się (pilnikiem w serce), innym zaś razem spektakularne, choć przypadkowe, gdy w zaplanowany sposób nie wypaliło (zamach w Sarajewie). Jednak nauka historii ani też smakowanie jej ciemnych stron nie są istotą kryminalnych intryg. Trudno też uznać spektakl za komediowy, choć scena w której modlitewny akt strzelisty stopniowo przechodzi w jęczący akt miłosny, z pewnością swą lekkością rozjaśnia mroczne klimaty, rozsiewane przez (domyślną) trupią woń, zwłoki wyciągane z wody i żywe ciała zamieniane w martwe. Także i polityczne tło, wprowadzane przez emisariuszy zwaśnionych państw podczas przesłuchania zamachowca, pozostaje tylko tłem. Co jest zatem teatralnym centrum „Hemofilii”, rzec by można, chwytając się wymyślnej frazy Józefa-żeglarza, jądrem ciemności w tym słuchowisku?

Jądrem tym jest otóż przestrzeń. W Hemofilii dzięki niezwykłej technologii nagrania rzeczy dzieją się z niesłychaną wprost plastycznością. Przestrzeń wokół rozszerza się na wiele metrów, by tuż potem pomieścić szept do ucha lub piłę chirurga w okolicach mostka. W ciasnym hotelowym pokoju zmieściło się wiele rozległych scen. Eksperyment formalny udał się w pełni. W wytworzonej akustycznie przestrzeni można było z powodzeniem orientować się z zasłoniętymi oczami.

Jarosław Klebaniuk
Wywrota.pl
23 lutego 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...