Nie sądźcie

"Mała narracja" - reż. Wojciech Ziemilski - Teatr Studio im. S. I. Witkiewicza

Pisanie o przedstawieniu "Mała narracja" można zacząć od mądrego cytatu: "Tyle wiemy o sobie/ile nas sprawdzono" z wiersza Szymborskiej "Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej". Można, ale wypada się zastanowić, czy należy. "Mała narracja" jest trudna do zdefiniowania, a ubieranie jej w jakiekolwiek motto odbiera powagę zastosowanym w motcie słowom

Wojtek Ziemilski zbudował „widowisko, któremu trudno dać nazwisko”. Nie mamy bowiem do czynienia z konwencjonalnie pojmowanym przedstawieniem. Brak w „Małej narracji” postaci, tradycyjnie rozumianej akcji, zawiodą się widzowie oczekujący bogatej scenografii, fajerwerków kostiumologicznych czy ci, którzy odczuwają wymagającą natychmiastowego zaspokojenia potrzebę kiczu efektownych tricków teatralnych.

Siadamy na widowni naprzeciw wykonawcy, który przez czterdzieści pięć minut dzielić się będzie z widzami prywatną historią. Opowieść o dziadku autora pokazu, hrabim Wojciechu Dzieduszyckim, którego oskarżono o współpracę z tajnymi służbami PRL, nie jest jednak w zamyśle twórcy „Małej narracji” wyciskającą łzy z oczu sentymentalną obroną członka rodziny, choć można by się było takiej właśnie strategii spodziewać. Przeciwnie: los dziadka stanowi rodzaj impulsu, pierwotnego zaczynu inscenizacji, która, choć karmi się prawdziwą historią, sama nie sili się na obiektywny punkt widzenia.

Dominującym tematem przedstawienia jest problem konsekwencji opublikowania artykułu poświęconego współpracy hrabiego Dzieduszyckiego ze służbami PRL. Konsekwencje te, należy dodać, Ziemilski przedstawia z niezwykle subiektywnego punktu widzenia, skupiając się na własnych odczuciach, kwestiach rodzinnych, funkcjonowaniu dziadka po publikacji. „Mała narracja” staje się również przez to autotematyczna, bowiem w opowieść wpleciony zostaje wątek powstawania przedstawienia, skanalizowania gniewu i przekształcenia go w działalność artystyczną.

Opowieść toczy się nielinearnie. Przebieg historii nie jest tu tak istotny jak pokazanie różnorodności i wielobarwności jej kontekstów, powiązań i wpływów. Nie dające się prosto poukładać słowa tworzą centon. W jego ramach dochodzą do głosu na równych prawach fragmenty artykułów, materiały wizualne stanowiące inspirację lub odniesienie Ziemilskiego, dopowiadające niewypowiedziane myśli ironiczne komentarze oraz fragmenty ostatniego dzieła Wittgensteina, „O pewności”, pojawiające się na ekranie za plecami wykonawcy.

Sam tekst padający brzmi beznamiętnie i sucho. Nie uwodzi widza, nie próbuje go zachwycać samym sobą. Kładąc silny akcent na przekazanie (subiektywnej, jak już zaznaczyłem) prawdy Ziemilski rezygnuje z wszelkiej interpretacji, być może dlatego, że istnieje cień szansy, iż mogłaby ona przez naddatek estetyczny zaciemnić przekaz. Monolog jest zresztą odczytywany z przygotowanych kartek, tak, by ani trochę go nie zafałszować, by przekazać wszystko z dokładnością i precyzją wynikającymi z szacunku do słowa i niesionej przez nie treści.

Wspomniany już ekran to miejsce, gdzie monolog Ziemilskiego znajduje swój kontekst lub przykład. Stanowiące inspirację słowa Wittgensteina, które towarzyszą wypowiadanemu tekstowi, w finale zaczną się na siebie nakładać, wzajemnie się zasłaniać aż do zupełnego zaniknięcia dających się rozpoznać kształtów. Ściągnięte z YouTube\'a fragmenty filmowe nie zawsze dają się obejrzeć, bo zawodzi technika (brak odpowiedniego kodeka), tłumaczenie na język polski nazwisk zagranicznych twórców (np. Xavier Le Roy pojawia się jako Ksawery Król) zaskakuje i bawi. Wielorakość kontekstów, jakie pojawiają się dzięki wyświetlanej za plecami Ziemilskiego prezentacji wzbogaca go i pozwala widzowi wydobyć z płynących ze sceny obrazów i słów najważniejsze dla siebie fragmenty opowieści. Współpraca żywego człowieka z projekcją multimedialną daje wrażenie spójnej – wbrew temu, co napisałem wcześniej – i przemyślanej kompozycji, w której nie ma miejsca na przypadek, której czas trwania jest idealnie odmierzony a słowa toczą się w przewidzianym zamiarem artystycznym rytmie.
Niezwykłą cechą napisanego i wygłaszanego przez Ziemilskiego tekstu jest nieustanne podważanie każdego przekonania – z własną opinią włącznie. Prezentowane jedna po drugiej, w szybkim tempie, propozycje argumentacji wzajemnie się znoszą. Wykonawca nie decyduje się na najdelikatniejsze nawet podkreślenie wagi którejś z nich. Nie wyniesiemy z „Małej narracji” przekonania, że coś wiemy.

Po przedstawieniu pozostaje wrażenie oszołomienia i zaskoczenia szlachetną prostotą użytych środków. Wyłania się z nich jakość przeżycia teatralnego, obok której trudno przejść obojętnie. Zanegowanie aktorstwa na rzecz reprezentacji poglądów i skonfrontowania widza z własną historią buduje poczucie wspólnoty między wykonawcą a widownią.

To nie jest proste przedstawienie. Prowokuje do przyznania się do własnej niewiedzy, podważa i konfrontuje z rzeczywistością poczucie łatwości osądu. Nie tylko tego jednego, dotyczącego hrabiego Dzieduszyckiego. Nie tylko osądu związanego z zamkniętą w teczkach historią Polski. Osądu w ogóle. Narzucająca się konotacja biblijna, „Nie sądźcie a nie będziecie sądzeni”, zabrzmi w tym kontekście banalnie i nieuczciwie, Ziemilski bowiem walcząc w swojej sprawie nie odwołuje się do autorytetów; nawet Wittgenstein pojawia się raczej w charakterze i inspiracji niż przykładu do naśladowania. To niewielkość i indywidualność głosu artysty budują siłę „Małej narracji”. Ziemilski, z wielką korzyścią dla siebie, na tych kategoriach poprzestał.

„Mała narracja”. Reżyseria: Wojciech Ziemilski. Teatr Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza.

Hubert Michalak
ArtPapier
15 maja 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia