Nie sądźcie...

Wyspiański - artysta teatru. Wyspiański - modernistyczny symbolista. Wyspiański wyszukujący w kronice kryminalnej notki o tragicznym w skutkach konflikcie między dwoma rodzinami. Zaskakujące?
Tylko pozornie. Grzegorzewski - prekursor nowego, polskiego teatru. Grzegorzewski - nazywany czasem pierwszym prawdziwym postmodernistą na naszej scenie. I wreszcie Jerzy Grzegorzewski powracający do Teatru Starego na Scenę Kameralną 10 listopada 2007 roku "Sędziami" wg Stanisława Wyspiańskiego. Dwaj wielcy powrócili do nas na chwilę z drugiego brzegu… Powrócili dzięki aktorom, którzy za sprawą swego kunsztu i niezwykłego talentu z, nie ukrywajmy, przeciętnego dramatu Wyspiańskiego uczynili poruszający spektakl. (na tyle poruszający, że pisząca te słowa bała się głębiej, głośniej oddychać…) Oto w surowej dekoracji sceny, którą tworzyły szklane ściany (przezroczystość? przejrzystość?) wyimaginowanego pokoju, na wielkim krześle (tronie?) zasiadł tyłem do widowni grający ojca Jerzy Trela. Gdy powstał można było się zastanawiać, czy nie jest przypadkiem księdzem Piotrem z Mickiewiczowskich "Dziadów" - strój i poza niezwykle silnie nasuwały to skojarzenie. I gdy pozostałe postaci dramatu, w rytm przejmującej muzyki zaczęły "schodzić" się na scenę, różnymi wejściami, między publicznością, wiadomo było, że oto zaczyna się dziać ludzki dramat. Ludzki, konkretny, ale w sensie głębszym uniwersalny; pars pro toto na deskach Teatru Starego. Chwilę później rozgrywa się na scena będąca kluczem do zrozumienia spektaklu; rozmowa Joasa (w tej roli wprost genialna Dorota Segda!) ze starszym bratem, który cynicznie pyta czy ty myślisz, że Bóg przez ciebie gada?! Tak, bo tu spełnia się romantyczny paradygmat: Bóg "gada" przez dzieci (tutaj, jak w "Królu Olch"), a człowiek nie może być sędzią we własnej sprawie. To, między innymi, pokazuje nam w tym, pełnym intertekstualnych nawiązań spektaklu Grzegorzewski. Kolejny raz sprawdza się prawda, mówiąca, że za człowiekiem cynicznym, uzurpującym sobie prawo do "panowania" nad innymi kryje się mały, biedny tchórz… O tym wszystkim przekonujemy się dzięki muzyce, impresji, raz delikatniejszej, innym razem dojmująco mocnej my jesteśmy jacy tacy. Obraz dopełniają groteskowi w swym patosie i śmieszności jednocześnie sędziowie - stanowią smutną parodię starożytnego chóru… Ostatnia scena przedstawienia zamyka je niczym klamra: znów mamy samotnego (osamotnionego!) Samuela, który wygłasza poruszający monolog - improwizację do Boga skierowaną. Czy jest w tej scenie tragiczny? Raczej nie, ale jest wielki, bo niczym stary Edyp staje ponad własnym losem, dokonuje samosądu… Poruszające niezwykle jest martwe spojrzenie Samuela - Edypa. Jest pełne rozpaczy. A prawdziwa rozpacz milczy. Skończył się spektakl. Mam / mamy klaskać? Czy może raczej zawyć? Nad biedną, skołataną polską duszą… P.S. Czy nie mieliście Państwo czasem ochoty zapytać, słowami Mistrza Mirona: Czy ja muszę wciąż być Polakiem? Czy ja muszę wciąż być człowiekiem? Chwilami zamęt. ledwie dyszę jestem tylko ssakiem. Teatr Narodowy z Warszawy - gościnnie 10 listopada 2007 w Teatrze Starym na Scenie Kameralnej, "Sędziowie" wg Stanisława Wyspiańskiego, reżyseria-Jerzy Grzegorzewski, scenografia-Barbara Hanicka, muzyka-Stanisław Radwan występują: Jerzy Trela (Samuel), Dorota Segda (Joas), Krzysztof Globisz (Natan) Premiera w Teatrze Narodowym w Warszawie 29 stycznia 1999.
Monika Oleksa
Dziennik Teatralny
16 listopada 2007

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia