Nie taka zwykła rodzinna kolacja

"Imię" - reż. Grzegorz Chrapkiewicz - Teatr Na Woli w Warszawie

Słowne przepychanki, wypominanie, awantury, przekomarzania i docinki towarzyszą niejednej rodzinnej kolacji. Premiera spektaklu „Imię" w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze Dramatycznym idealnie wpasowała się w poświąteczny klimat. Świetna, przezabawna, błyskotliwa, pełna energii realizacja rozśmieszała, trzymała w napięciu demaskując coraz to nowe, zaskakujące sekrety i kłamstwa domowników.

Genialny Wojciech Malajkat był zarówno narratorem jak i Vincentem, egoistycznym szydercą, przedsiębiorcą, bratem Elisabeth, Edyty Olszówki i partnerem ciężarnej Anny, dużo od niego młodszej projektantki mody, w roli której wystąpiła Dorota Krempa. Wprowadził widownię w popłoch przygotowań wykwintnej, marokańskiej kolacji i nakreślił rodzinną sytuację. Przedstawił każdego z osobna, po czym sam wskoczył na scenę. Pierre i Elisabeth, profesor i nauczycielka francuskiego, jak przystało na małżeństwo z wieloletnim stażem i dwójką dzieci, nie pałali do siebie żarliwymi uczuciami. Mąż, Szymon Bobrowski nie zwracał uwagi na biegającą w kółko, zapracowaną żonę. Zatwardziały, skąpy, zakompleksiony konserwatysta, nieco grubiański intelektualista, gwałtowny i stanowczy pan domu pochłonięty był niemal przez cały wieczór dyskusjami z Vincentem, udowadnianiem mu swoich racji, znajomości języka i literatury oraz oskarżaniem go o kradzież statusu mordercy, nawiązując do historii zmarłego psa sprzed kilkudziesięciu lat. Elisabeth krzątała się tylko po domu i znosiła coraz bardziej wyszukane potrawy, których prawie nikt nie tknął. Jednym z nielicznych, subtelnych, ciepłych gości był Claude, Marcin Hycnar. Muzyk, puzonista, wieloletni przyjaciel rodziny, ale on też w końcu padł ofiarą docinek Vincenta, który za plecami nazywał go „koleżanką".

Pierwszy spór rozpoczęło imię przyszłego dziecka Anny. Vincent, chcąc być zabawnym, oryginalnym i kontrowersyjnym z uporem przekonywał współtowarzyszy, że imię Adolphe, zaczerpnięte z XIX-wiecznej literatury romantycznej ma się nijak do Adolfa przez „f". Pierre, znawca historii i literatury, gorączkowo sprzeciwiał się, próbował odwieźć szwagra od szalonego pomysłu, co tylko podsycało nieugiętość Vincenta. Konflikt zażegnali Claude, który nie dał się nabrać na zwodniczą grę oraz spóźniona Anna, która najpierw narobiła szumu, obraziła Pierre'a i Elisabeth, wyśmiewając imiona ich dzieci, po czym rozwiała wątpliwości – syn będzie nosił imię po dziadku i pradziadku.

Akt drugi, rozgrywający się w tej samej monochromatycznej, nowoczesnej przestrzeni paryskiego mieszkania, to nieustanne przepychanki dwóch samców, Pierre'a i Vincenta, docinki, oskarżenia oraz wyzwiska, które doprowadziły rozmowę na tory cichego Claude'a. Posądzany o homoseksualizm, próbował udowodnić zgromadzonym, że spotyka się z kobietą, ale nie chciał wyjawić jej imienia. Kiedy w końcu ono padło, wszyscy oniemieli, dowiadując się, że wybranką muzyka jest matka Vincenta i Elisabeth – François. Wrażliwy, łagodny Claude przedstawiał historię zakazanej miłości, kiedy znienacka rozjuszony Vincent rozbił muzykowi głowę o stół. Oburzeni domownicy nie mogli pogodzić się ze skandalicznym konkubinatem. Nawet Elisabeth, wieloletnia przyjaciółka Claude'a, powierzająca mu wszystkie swoje sekrety, zbulwersowana nie godziła się na kłamstwo i zdrożny, niemal kazirodczy związek. Na dźwięk telefonu nikt nie ruszył się z miejsca, wszyscy zdawali sobie sprawę, kto dzwoni. Rozmowę z mamą przeprowadziła rozjuszona córka, która z skrócie, bez ogródek opowiedziała burzliwy wieczór, po czym przekazała słuchawkę Claude'owi. Telefon i docinki męża skumulowały narastający gniew. Elisabeth dramatycznie, ze łzami w oczach wyrzuciła wszystkie żale, każdy otrzymał swoją porcję zasłużonej goryczy, po czym większość, w ciszy, rozeszła się do domów. Pozostał tylko Vincent i Pierre, którzy opróżniając butelki obrócili wszystko w żart i śmiali się do rozpuku. Epilog w wykonaniu Wojciecha Malajkata rozwiązał zagadkę imienia. Urodziła się dziewczynka, więc nazwano ją na cześć babci – François.

Stłumione, eleganckie, trochę nudne szarości, biel i czerń dominowały zarówno w scenografii Wojciecha Stefaniaka, jak i kostiumach zaprojektowanych przez Justynę Woźniak. Podświetlane, modne regały pełne książek, metalowy stół i designerskie krzesła stanowiły tło do barwnej, humorystycznej, ale nie pozbawionej refleksji historii. Jedyny Vincent, ekscentrycznie wyróżniał się żółtymi spodniami, chabrową marynarką i półbutami oraz różową, dopasowaną do podszewki koszulą. Urozmaiceniem, momentem wytchnienia były przerywniki, podczas których rozbrzmiewała marokańska muzyka, a światła koncentrowały się na bogato zastawionym stole.

Fantastyczne, zabawne dialogi, żywe, charakterystyczne postaci, zaskakujące zwroty akcji oraz cięty humor sprawiły, że „Imię" oglądało się z niezwykłą przyjemnością. Napięcie rosło z minuty na minutę, a punkt kulminacyjny roztrzaskał, zawrócił w głowie, dosłownie i w przenośni. Bezbłędny dobór znakomitych aktorów, rozdzierająca Edyta Olszówka, wirtuozerski lekkoduch Wojciech Malajkat, rubaszny, ujmujący Szymon Bobrowski, dyskretny, ale stanowczy Marcin Hycnar oraz młodziutka, trochę speszona, jednak wyrazista Dorota Krempa to zestaw wybuchowy. Doskonały, wrażliwy i ekspresyjny teatr, który rozgrzeje nawet najbardziej mroźny, ponury, zimowy wieczór.

Agata Wiedro
Dziennik Teatralny Warszawa
10 stycznia 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia