Nie tylko gospodarka, głupcy!

5. Kongres Kultury Polskiej

Podczas zakończonego niedawno Kongresu Kultury Polskiej przystąpiłem do spisku. Nasz cel - zmiana myślenia polityków o edukacji kulturalnej

Na krakowskim Kongresie pojawił się silna światopoglądowa różnica między ludźmi kultury i politykami.

Zanim pojawiła się różnica silna, spotkały się różnice pozorne. 

Po wypowiedzi Leszka Balcerowicza - ostro skrytykowanej przez Waldemara Dąbrowskiego - zarysowały się dwa stanowiska. Pierwsze z nich - nazwę je neoliberalnym - sprowadza się do przeświadczenia, że najlepsza kultura to ta, która uniezależnia się od państwa i od mecenatu wszelkich instytucji oficjalnych. Artysta - w języku rynkowym producent, wytwórca, przedsiębiorca - powinien być zainteresowany niezależnością, ponieważ każda forma państwowego mecenatu pociąga za sobą nie tylko ograniczenie wolności, lecz także zapośredniczenie kontaktu z odbiorcą. Kto np. otrzymuje pełną dotację na robienie czasopisma, nic nie wie o swoich czytelnikach: bez względu przecież na to, czy numer pisma zostanie kupiony, czy nie, dotacja i tak przyjdzie. 

Odbiorca - w języku rynkowym konsument - to według neoliberała człowiek, który dysponuje odpowiednią ilością czasu i nadwyżką pieniędzy, aby móc jedno i drugie zainwestować w kulturę. Im zamożniejsze społeczeństwo, tym więcej takich ludzi, im większa nadwyżka, tym częstsze i hojniejsze inwestowanie w kulturę, im więcej inwestowania, tym więcej zamówień na zróżnicowane formy kultury, im więcej zamówień, tym więcej niezależności dla artysty. Rynek daje pieniądze, pieniądze dają wolność.

Stanowisko drugie - można je nazwać demokratycznym - jest bardziej wstrzemięźliwe. Jego zwolennicy mówią, że nie o zwolnienie państwa z obowiązku opieki nad kulturą chodzi, lecz o wyrównanie dostępu do państwowych pieniędzy. Przekonują, że pieniędzy od państwa będzie więcej, jeśli instytucje zaczną gospodarniej zarządzać dotacjami. Pojawia się tu także idea sponsorowania instytucji państwowych przez osoby prywatne. A zatem: z równości biorą się pieniądze, z pieniędzy - wolność. 

Dla neoliberała wartość kulturalna powinna podlegać natychmiastowemu sprawdzianowi w spotkaniu z odbiorcą, a więc - zgodnie z logiką rynku - jak najprędzej wchodzić w cyrkulację towarów i usług. W ten sposób artysta przyspiesza wymianę między producentem i konsumentem, otrzymując szybką odpowiedź na pytanie, czy na jego towar jest popyt, czy też nie. Dla demokraty możliwe jest wydłużenie okresu płatności - udzielenie kredytu artyście. Pożyczka nie jest jednak bezzwrotna, ponieważ demokrata sądzi, że dzisiejsze dzieła elitarne znajdą kiedyś swoich odbiorców. 

Wolność, równość, konsumpcja 

Obaj dyskutanci tak naprawdę różnią się zatem w spodziewanej szybkości transakcji. Wspólne im jest jednak patrzenie na kulturę jako na sferę wymierną. Kiedy neoliberał mówi, że rynkowa akcja i reakcja powinny zachodzić możliwie szybko, demokrata twierdzi, że warto poczekać - kiedyś zwróci się z nawiązką. Obaj jednak posługują się kategoriami rynkowymi. Producent, towar, konsument, konsumpcja. Neoliberał okazuje się demokratą, demokrata - neoliberałem.

Wyobraźmy sobie grę komputerową pod tytułem "Zarządzanie kulturą". Ma ona dwie wersje: Liberał.1.0 oraz Demokrata.2.0. Wolałbym zagrać w wersję pierwszą. 

Jest okrutna, ale prosta: gracz, występujący w charakterze artysty, zabiega o pieniądze, a wszystkie instytucje państwowe wydają decyzję odmowną. Artysta wymyśla coraz ciekawsze projekty, a oni odpowiadają: "Nie". Z jednej strony wyrafinowanie w pisaniu wniosków, z drugiej - urzędniczy sadyzm. Strategia państwa w tej wersji przypomina strategię gry w kółko i krzyżyk: wystarczą trzy dobrze postawione znaczki, by zablokować przeciwnika. Niby artysta nie przegrał - bo gra zakończyła się patem - ale i nie wygrał, bo rachunek ekonomiczny nie pozwolił wydać pieniędzy na kulturę. 

Gra Demokrata.2.0 trwałaby dłużej i polegała na docieraniu do tych samych odmownych odpowiedzi - rozłożonych jednak na lata. Dlatego wersja Liberał.1.0 jest poznawczo płodniejsza. Kiedy ją kończymy, rozumiemy konsekwencje strategii, jaką państwo polskie od 20 lat usiłuje zastosować w odniesieniu do kultury. Strategia polegająca na systematycznym upowszechnianiu myślenia rynkowego i wycofywaniu się z dotacji doprowadziłaby - gdyby zastosować ją z żelazną dyscypliną - do zaniku państwa. 

Gra Liberał.1.0 prowadzi więc - nareszcie - do zakwestionowania koncepcji liberalno-demokratycznej. Nie chodzi już bowiem o to, czy państwo wydzieli więcej pieniędzy na projekty przez siebie uznane za "wartościowe". Ani o to, czy zdecyduje się udzielić długoterminowej pożyczki na działania artystyczne dla elit. Chodzi o to, żeby przestać myśleć według dotychczasowych metafor. 

Wytwarzają one bowiem obraz, na którym państwo istnieje po jednej stronie, zaś kultura po drugiej. Na obrazku takim widzimy długą kolejkę - artystów, dyrektorów bibliotek, teatrów i muzeów - stojącą przed drzwiami instytucji państwowej. Petenci u źródeł pieniędzy. 

Tymczasem prawdziwszy byłby obraz, w którym to nie kultura zależy od państwa, lecz państwo zależy od kultury. To nie „oni” utrzymują „nas”, lecz my wszyscy utrzymujemy się nawzajem ze wspólnie wypracowanych środków. Bo kultura to ogół materialnych i niematerialnych warunków życia wytworzonych przez społeczeństwo. Kultura to jednostkowe i zbiorowe sposoby radzenia sobie z rzeczywistością. Wszystko zatem, czym jest państwo, należy do kultury: podział władz na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, dwuizbowy parlament, ministerstwa, flaga, hymn, podatki, instytucje, granice, komunikacja - to wszystko jest kulturą. 

Gdyby pewnego dnia społeczeństwo - w odpowiedzi na zmniejszającą się opiekę państwa - zechciało doprowadzić do końca reformy liberalne, całkowicie się usamodzielniając, państwo zniknęłoby z powierzchni ziemi. Zniknęłyby podatki, komunikacja i wybory, rząd i parlament. Na co i komu, szanowni przedstawiciele kolejnych rządów i parlamentów, bylibyście potrzebni, gdyby społeczeństwo posłuchało lekcji "niezależnej kultury"? 

Skąd się biorą dorośli 

Największą wadą myślenia ekonomicznego o kulturze jest skupienie na formach aktywności kulturowej obywatela samodzielnego finansowo. Błąd tkwi w przekonaniu, że dorosły człowiek wybiera - w pełni świadomie - tę formę kultury, która najbardziej odpowiada jego potrzebom i finansowym możliwościom. Ta koncepcja nie pozwala wyjaśnić, ani skąd biorą się potrzeby, ani dlaczego wybory są tak mało zróżnicowane.

Dorosły człowiek skorzysta z takich form kultury, z których nauczył się korzystać, zanim został dorosły. Dojrzały człowiek będzie chodził do teatru, jeśli jako dziecko chodził do teatrzyku i sam go współtworzył. Będzie czytał książki, jeśli jako dziecko słuchał czytanych mu książeczek i sam je czytał. Będzie chodził do muzeum, jeśli wcześniej został wciągnięty w przygodę z malarstwem czy rzeźbą i sam obrazki czy rzeźby tworzył. Oczekiwanie, że dorosły wybierać będzie z całej kultury, jest przejawem traktowania człowieka jako "czystego konsumenta", który po przejściu procesów uspołeczniających przystępuje - z niezapisaną tablicą wrażliwości - do wyboru najodpowiedniejszej oferty. 

Kłopot polega na tym, że nie istnieje nic takiego jak "czysty człowiek" i "sytuacja czystego wyboru". Istnieje natomiast człowiek, który wybiera wedle sposobów, do jakich go wyedukowano i jakie sam sobie wypracował.

Spisek 

Podczas kongresu przystąpiłem do spisku. 

Założyłem go razem z dwiema uczestniczkami panelu poświęconego książce - Beatą Stasińską, szefową wydawnictwa W.A.B., i pisarką Olgą Tokarczuk. Podzielamy jedno przekonanie - że wybory kulturowe dokonywane przez dorosłych są uwarunkowane przez edukację. Nie "zdeterminowane", ale też i nie "całkowicie wolne". Dlatego prawdziwe przygotowanie samodzielności - zarówno twórców, jak i odbiorców kultury - rozgrywa się w ramach edukacji.

Kiedy my, spiskowcy, mówimy: "Nie tylko gospodarka, głupcy!", mówimy: "Przekonanie, że gospodarka istnieje w izolacji od kultury, jest naiwne i szkodliwe". A także: "Przekonanie, że można gospodarkę wyodrębnić z całości życia zbiorowego i na niej skupić podstawową troskę państwa, pociąga za sobą ekonomizację całego życia - i prowadzi do ekonomicznej kolonizacji przestrzeni życiowej". Podporządkowanie myślenia o kulturze myśleniu ekonomicznemu prowadzi nie tylko do fałszywego rozróżnienia sfery zysku i sfery wsparcia, lecz także do usunięcia z pola widzenia całego procesu edukacji. Przywrócenie edukacji do rozmowy unieważnia podział na państwo i kulturę. I zmienia obraz powinności władz politycznych.

Nasz spisek powstał, by politykom uświadomić, że to my, społeczeństwo, jesteśmy ich jedyną i ostatnią szansą. Jeśli chcą z niej skorzystać, muszą przeprowadzić razem z nami rewolucję. Rewolucję rozpisaną na lata, pełzającą, lecz wystarczająco konkretną, by nie rozmyły się jej kontury. 

Postulujemy: 1) zatwierdzenie przez parlament RP długofalowego programu edukacyjnego, który obowiązywałby przez minimum 15 lat bez względu na zmiany rządów i prezydentów; 2) wprowadzenie zasady wzrostu nakładów na edukację o 0,2 proc. PKB rocznie; 3) wprowadzenie do przedszkoli programu codziennego półgodzinnego czytania na głos; 4) wprowadzenie do szkół podstawowych na etapie nauczania początkowego kontynuacji głośnego czytania (stopniowo z udziałem samych uczniów); 5) włączenie do nauczania języka polskiego projektu "Wysłów się" - regularnych zajęć uczących twórczego pisania; 6) wprowadzenie jednej lekcji miesięcznie (na przemian) w bibliotece i muzeum, lekcji, które będą miały charakter regularnych zajęć wpisanych w konkretny program (muzeum - nauka rysowania, malowania, rzeźbienia etc.; biblioteka - czytanie, wyszukiwanie źródeł informacji, zdobywanie informacji); 7) wprowadzenie od początku szkoły podstawowej obowiązkowej nauki muzykowania - tak aby ukończenie gimnazjum było równoznaczne z opanowaniem umiejętności gry na dwóch instrumentach; 8) wprowadzenie programu sztuki komputerowej - nauki tworzenia grafiki, filmów, muzyki.

To tylko zarys. Trzeba zająć się nowymi zasadami dystrybucji podręczników, ograniczyć liczbę uczniów w klasach, zmienić modele edukacji w liceach i na studiach. Ale ukonkretnienie tego zarysu to kwestia najbardziej newralgicznej strefy życia społecznego. 

Kiedyś 

Przeznaczeniem naszego spisku jest samorozwiązanie. Najpiękniej byłoby, gdyby roztopił się on w powszechnym spisku jak największej liczby ludzi. Weszliby w jego skład wszyscy, którzy uważają, że ekonomiczne myślenie widzi w kulturze sferę gotowych wyborów - my zaś zachęcamy do myślenia o kulturze jako nieustannym stwarzaniu możliwości i umiejętności wybierania. Buduje się je tylko poprzez starannie dozowaną edukację. Społeczeństwo mające za sobą edukację literacką, muzyczną, plastyczną z pewnością nie będzie doskonałe. Będzie natomiast składało się z ludzi aktywniej współtworzących kulturę i podejmujących dużo bardziej zróżnicowane decyzje kulturowe. 

Może członkowie tego społeczeństwa uwolnią wreszcie urzędy państwowe od troski finansowania przedsięwzięć kulturalnych? Będą bowiem tak aktywni, a zarazem tak głęboko przeświadczeni o ważności kultury, że wydadzą na książkę czy bilet nawet część niewielkich zarobków. Artyści nie będą już żebrali. 

Co więcej, może takie społeczeństwo nie przestanie chodzić na wybory polityczne, respektować prawa, szanować siebie nawzajem? Może nie przestanie wypłacać pensji premierowi czy prezydentowi? Nie wymówi posad parlamentarzystom? Cokolwiek będzie stało za taką postawą społeczną - szacunek dla zasad demokracji, przyzwoitość, dotrzymywanie słowa, patriotyzm - z kultury będzie wynikało i do kultury będzie należało. 

Dlatego politycy wszystkich ugrupowań, przedstawiciele rządów i urzędów: zajmijcie się edukacją. My, czyli społeczeństwo, naprawdę jesteśmy waszą jedyną i ostatnią szansą.gii Polskiej UAM w Poznaniu.

Przemysław Czapliński
Gazeta Wyborcza
9 października 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...